- Hej! Jestem Marinette, a Ty? - krzyknęła radośnie dziewczyna, obejmując blondynkę, która weszła do jej pokoju - Wygląda na to, że będziemy dzieliły razem pokój. Ale super!
Strasznie zniesmaczyło to Chloe Bourgeois, która była przyzwyczajona raczej do eleganckiego uścisku dłoni, delikatnego uśmiechu, czy pocałunku w dłoń od panów lub w policzki, jak to się we Francji robiło i robi do dziś. To było takie pospolite.. Wiele razy widziała takie dziewczyny w liceum, na szczęście jej przyjaciółka Sabrina była normalniejsza. Granatowłosa zachowała się jak zwykła piekarzówna. Miała kiedyś taką w klasie. Nie myliła się.
- Tak.. Jestem Chloe - odparła, wymuszając z siebie resztki serdeczności, choć w rzecywistości miała ochotę odpowiedzieć jej bardziej ironicznie. Posłała błagalne spojrzenie swojemu służącemu, który jak na każdym wyjeździe stał wiernie obok i trzymał jej bagaże. Wręcz się pod nimi uginał. - To Twoi rodzice? - zapytała, zauważywszy, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Barczysty mężczyzna i niziutka, w sumie urocza kobieta, podobna do córki. Mająca trochę.. chińskie pochodzenie?
- Tak. Brakuje tylko mojej przyjaciółki z liceum i mojego narzeczonego. Niestety nie mogli przyjść, bo Alya ma dziś też swój pierwszy dzień na studiach, a Gabriel pracuje. Wiesz, oni oboje są taką jakby moją rodziną. Tak ich taktujemy - powiedziała i zrobiła miejsce w drzwiach, by Chloe mogła przejść i zostawić swoje rzeczy w swojej prawej części pokoju.
Pierdolona szczęściara.
- Ale jesteś piękna! - krzyknął ojciec Marinette, podnosząc do góry i obracając Bourgeois. Lokaj w obawie, że coś się stanie jego panience i jej matka go zabije, cały czas był w gotowości. Znał podstawy obrony. - Jestem pewny, że się zaprzyjaźnicie! Słyszałaś Sabine? Mamy kolejną "córeczkę"! - dodał, wyraźnie akcentując ostatnie słowo.
Czy oni wszyscy byli tu tacy optymistyczni? Niedorzeczne, totalnie niedorzeczne. Jeśli będzie tu tak cały czas, córka burmistrza prędzej zejdzie tu na zawał, niż zostanie aktorką. Ewentualnie tatuś ją stąd zabierze i wróci na jakieś studia do Paryża. Nie.. To byłaby ujma dla jej rodziny. Nie po to poświęciła minutę swojego życia na proszenie (a właściwie krzyk i wymuszanie) Andre o to, by załatwił jej miejsce na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie, po których studenci z łatwością znajdują rolę w hollywodzkich filmowych hitach, bo gdyby nie pieniądze, nigdy by się tam nie dostała. Nie pozwalałyby na to ani jej oceny, ani matura, ani nawet talent.
- Spokojnie, Tom. My będziemy się już zbierać, za dwie godziny mamy samolot do Paryża - oznajmiła kobieta, patrząc na zegarek. - Dzwoń codziennie i baw się dobrze córeczko! Oby było Ci tutaj dobrze jedną przyjaciółkę już masz. Nawet nie wiesz, jacy znajomi są ważni w tym okresie.
"Czy dla nich wszyscy, których spotkali na ulicy, już byli przyjaciółmi?" - pomyślała, wzdychając ciężko.
Może uda jej się zmienić pokój? Tatuś na pewno to załatwi. Wiedziała już, że się nie zaprzyjaźnią. Nie można się zaprzyjaźnić z kimś lepszym od nas. Można ich jedynie nienawidzić.
***
Pokój na parterze, do którego została przydzielona Chloe wraz z Marinette nie przypominał może apartamentu, zajmującego z trzy lub cztery pokoje hotelowe, którego posiadaczką była w Paryżu, ale był całkiem przyzwoity. Ściany były pomalowane na biały kolor i chyba musiały być odnawiane po poprzednich właścicielach, bo nie było na nich ani jednej plamki. Znajdowały się na nich także biało-niebieskie akcenty, przypominające o tym, że chodzą do Yale School of Drama w Nowym Jorku. Każda z dziewczyn miała własne biurko z krzesłem, dużą szafę z dębowego drewna i jednoosobowe łóżko z kołdrą, i poduszką. Duże okno rozpościerało widok na trochę pozbawiony zieleni kampus.
Jako, że był to pierwszy ich dzień tam, był taki bardziej organizacyjny. Gdy obie się rozpakowały, razem (a w zasadzie osobno, bo fiołkowooka ciągle zostawała z tyłu, nie zaprzestając swojego irytującego monologu, będąc przekonana, że nowa przyjaciółka jej słucha, choć było zupełnie odwrotnie) udały się na Crown Street 305, gdzie głównie miały odbywać się ich próby i wykłady, ale też po to, by poznać ludzi z roku i profesorów.
Dupain-Cheng wprost przyciągała do siebie ludzi i ciągle ktoś z nią rozmawiał. Jedni przychodzili, drudzy odchodzili. A blondynka stała sama i podpierała ściany. To był pierwszy raz, kiedy w życiu poczuła się samotna, jakby nie pasowała do otoczenia i tego wszystkiego. Nie zareagowała nawet na przywołanie Marinette. Nie było w niej nawet cienia dziewczyny, którą była w liceum - władczej, samolubnej, fałszywej, posługującej się innymi do tego, czego nie chciało jej się robić, poniżającej gorszych od siebie na każdym kroku i pewnie gdyby ktoś z tamtych znajomych ją teraz zobaczył, wyśmiałby ją w twarz. Na szczęście było tu tyle ludzi z różnych zakątków świata, że nie było to możliwe. Gdy w końcu stwierdziła, a bardziej nieudolnie próbowała sobie wmówić, że nie ma tu nikogo tak wspaniałego jak ona, kto byłby wart jej cennej uwagi i czasu, postanowiła, że zapali, i zrobi sobie małą wycieczkę po dachach. To zawsze ją uspokajało. I dawało jej sławę oraz uznanie, którego brakowało jej w domu. Jej zdjęcia były we wszystkich gazetach i artykułach.
- Hej, podobasz mi się! Wydaje mi się, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić! - zawołała do niej jakaś brunetka, podając jej rękę. - Jestem Lila Rossi, a Ty?
- Chloe - odpowiedziała zdziwiona, uważnie ilustrując każdy element jej ubioru i urody. Wyglądała na włoszkę, a jej czerwony, skórzany żakiet z srebrnymi zamkami był przepiękny - Też Cię wkurwia ta laska? - spytała, wskazując palcem na granatowłosą. - Wyobrażasz sobie, że jest moją współlokatorką? Niedorzeczne, totalnie niedorzeczne.
- Współczuję. Nienawidzę takich słodkich lasek. Wiecznie wszystko im się w życiu udaje - prychnęła, przewracając oczami - Wiesz, przypominasz mi mnie. Słyszałam, że James dziś wieczorem organizuje zajebistą imprezę u siebie. Chciałabyś pójść ze mną? - zaproponowała Lila.
- A jak myślisz? - uśmiechnęła się zadziornie. Wreszcie poznała kogoś równego sobie.
CZYTASZ
Razem ją ZNISZCZYLIŚMY ||Miraculous||
Fanfiction- Kocham Cię, Marinette - szepnął, z całej siły ściskając ramę łóżka. Bolało, ale to nie było nawet w połowie tak bolesne, jak to, co ona musiała wtedy czuć. - Mnie już nie ma, Kochanie - odparł głos, łudząco przypominający JEJ głos. Łagodny, zawsz...