Czytałem, że kiedy astronauci wracają na Ziemię z przestrzeni kosmicznej, nie mogą powstrzymać wymiotów. Powietrze cuchnie im gnijącym mięsem. My nie zauważamy tego smrodu, bo do niego przywykliśmy, a przecież w tym, czym oddychamy, są najróżniejsze zanieczyszczenia, chemikalia i pozostałe syfy, którymi skaziliśmy środowisko. Wtedy rozpylamy wokół siebie jeszcze inne świństwa, żeby ładniej pachniało. Zupełnie jakby nasza planeta była starym samochodem,w którym na lusterku wiesza się choinkę o woni runa leśnego.
W tej chwili czuję się jak ci astronauci. Przez jakiś czas dryfowałem w przestrzeni, oddychając czystym tlenem i rozmawiając z Człowiekiem z Księżyca. Potem runąłem w przestrzeń międzygwiezdną. Kiedyś się zastanawiałem, jak to jest być meteorytem. Teraz już wiem. Spadasz w nieskończoność, najpierw w próżni, potem pomiędzy chmurami. Całe ciało mrowi, bo przy wejściu w atmosferę ziemską zaczynasz płonąć. Ale pęd sprawia, że trwa to tylko chwilę. Zaraz potem widzisz zbliżający się oceani zanosisz się śmiechem, dopóki woda nie zamknie ci się nad głową.W końcu dociera do ciebie, że nic ci nie grozi – przeżyłeś upadek –a wypływając na powierzchnię, wydmuchujesz miliony bąbelków w zielononiebieskiej wodzie.
Dopiero gdy się wynurzasz i nabierasz w płuca wielki haust cuchnącego powietrza, dociera do ciebie, że chcesz umrzeć – jesteś jak noworodek, który właśnie przyszedł na świat i pojął, że powinien zostać tam, gdzie mu nic nie groziło. Tak jest teraz ze mną. Unoszę się jak śmieć w oceanie i walczę z mdłościami.
Tylko że tak naprawdę to nie ocean, a szpital. Podobno trafiłem tu zeszłe jnocy. Byłem nieprzytomny i kompletnie nie pamiętam, co się działo.Podsłuchałem, jak ktoś opowiadał, że prawie umarłem. Pewnie mało brakowało.
Miałem za to wrażenie, że unoszę się w przestrzeni kosmicznej.W każdym razie – przez chwilę. Pamiętam, jak pomyślałem, że w końcu się dowiem, czy istnieje życie na Marsie. Potem poczułem, jakby ktoś chwycił mnie za stopę i ściągnął z powrotem na Ziemię. Pamiętam swój krzyk, że nie chcę wracać, ale w próżni dźwięk się nie rozchodzi, więc nikt mnie nieusłyszał.Teraz, kiedy już wiem, gdzie się znalazłem, chyba wolałbym umrzeć.
A może umarłem? Bo jest tak, jakbym trafił do piekła. Tkwię w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy co pięć sekund sprawdzają, co ze mną.Mówiąc „ludzie", mam na myśli pielęgniarki, a zwłaszcza siostrę Goody.Naprawdę nazywa się Goody, uwierzycie? I naprawdę jest dobra. Zawsze pyta z uśmiechem, czy mi czegoś nie potrzeba. Notorycznie mnie to wkurza,bo potrzeba mi samotności, a na to nie ma szans. Przez ten pokój przewija się tyle osób, jakbym był jakąś atrakcją turystyczną. Może siostra Goody sprzedaje bilety jak ci faceci w wesołych miasteczkach, którzy zapraszają na pokazy dziwolągów. Naganiacze, tak się chyba ich określa. Właśnie to robi siostra Goody. Stoi przed moimi drzwiami i nagania widzów.
Niewiele tu rozrywek. Nie mam telewizora. Ani towarzystwa (to chyba dobrze). Zero gazet i książek. Leżę w łóżku i gapię się w okno. Szyba jest wzmocniona zatopionym w szkle drutem, żebym czasem jej nie wybił i nie uciekł. Wokół widzę zadrapania i rysy, jakby pacjent, którego tu trzymali przede mną, próbował stłuc szybę, a kiedy nie zdołał tego zrobić, usiłował rozłupać framugę.
Moja sala czasy świetności ma za sobą. Biel ścian poszarzała, tynk popękał, a na suficie widzę dziwną brązową plamę, która przypomina twarz.Może to twarz Szatana. Jak już wspomniałem, myślę, że trafiłem do piekła.Kto więc ma tu na mnie patrzeć, jeśli nie diabeł? Czuwa nade mną z siostrą Goody. Dobro i Zło.
To zabawne. Dobro i Zło. A może tak naprawdę utknąłem w miejscu pomiędzy niebem a piekłem? Jak ono się nazywało? Czyściec. Tam, gdzie trafiają ludzie bez biletu bezpośrednio w górę albo w dół. I zdaje się –niemowlęta. Dorośli, z którymi nie wiadomo, co zrobić, i dzieci. Oto moje towarzystwo.
Jeśli tkwię w czyśćcu, to diabeł i Goody o mnie walczą. Czekają, aż zdecyduję, gdzie chcę iść. Co wybieram – niebo czy piekło. Hmm... trudny wybór. Tak serio, to chyba wolałbym piekło. Pewnie spotkałbym tam ciekawszych ludzi.
Skoro o tym mowa, to gorąco tu jak w piekle. Pod oknem jest grzejnik:wielki, stary, metalowy, dygoczący od przepływającej wody. Podejrzewam,że już dawno powinni go wymienić. Słowo daję, ten budynek musi mieć z tysiąc pięćset lat. Lada chwila rozpadnie się ze starości. Ale wtedy już mnie tu nie będzie.
Pada deszcz. Przez okno widzę kawałek lasu. Ponieważ jest zima, nie wygląda jak las, ale jak tłum szkieletów wznoszących ręce do nieba. Strugi deszczu spływają po szybach, więc kościotrupy znikają pod powierzchnią wody. Jakby tonęły. Ale czy szkielet, który i tak jest martwy, może utonąć? Nieważne, te upiorne drzewa mnie przerażają. Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że trafiłem do piekła. Może powinienem wyjaśnić siostrze Goody , że znalazła się w niewłaściwym miejscu?
Jestem bardzo zmęczony. W kaloryferze coś stuka. Gorąco mi i boli mnie głowa. Ciągle wpatruję się w twarz diabła. Naśmiewa się ze mnie. Szkoda, że Goody nie każe mu się zamknąć. Może przestało ją obchodzić, co ze mną będzie.
W szpitalu na pewno chcieliby, żebym wyjaśnił, dlaczego to zrobiłem. No to wyjaśniam: a bo tak.
CZYTASZ
NOTATKI SAMOBÓJCY-MIchael Thomas Ford
Short StoryBłyskotliwa,ironiczna, i ożywczo prawdziwa opowieść o chwiejnej granicy dzielącej nas od tego,co uważa się za normę. (Uwaga!!!ta książka jest przepisywana i nie jest moją dziełą) Piętnastoletni Jeff trafia do szpitala psychiatrycznego po nieudane...