II "Przemyśl to, zapłacę"

6 0 0
                                    

Moi rodzice zmarli trzy lata temu. Postanowiłam pojechać na miejsce ich śmierci-nasz stary dom. Był dość spory, a w dodatku na uboczu, dlatego nikt nie mógł im pomóc, bo mnie tego dnia tam zabrakło.

Usiadłam na trawie i w spokoju zaczęłam przeglądać papiery dotyczące wszystkich rozliczeń i wydatków. Nie myliłam się, działo się to już dawno, a mój ojciec najzwyczajniej w świecie mi o tym nie powiedział, swoją drogą dobrze mu wychodziło fałszowanie i ukrywanie tego. W skrócie żyliśmy na bogato będąc bankrutami.

Wiedziałam, że muszę to wszystko naprawić, ale w miejscu jakim się znajdowałam te myśli nie wydawały się tak istotne. Podobno budynek zaczął palić się od prawej strony, ale szybko zaczęła płonąć też i jego lewa część. Ja, dwie godziny przed tym zdarzeniem wyjechałam z domu jak gdyby nigdy nic. Szkoda, że to nie było nic.

Wyciągnęłam setkę z kieszeni swojej kurtki i prawie na raz ją wypiłam.

Prowadziłam motor? Tak.

Czy mnie to obchodziło? Nie.

Myślę że bardziej opłacalne byłoby kupić 0,7.

Opróżniając tak coraz to kolejną butelke, powoli zaczynałam czuć się jakby mój rozum nie istniał i obraz zaczynał mi się ulatniać.

°

-Boże, jak ty wyglądasz...-zobaczyłam rozmazaną sylwetkę mężczyzny.

°

Logan zabrał mnie do domu i zaczekał aż wytrzeźwieje. Moim zdaniem i tak nie było tak źle, ale on twierdził inaczej. Chociaż, nikt trzeźwy nie leży na trawie w samej bluzie w środku nocy z kilkoma butelkami alkoholu.

-Następnym razem po prostu odbieraj telefon-spojrzał na mnie krzyżując ręce.

-Przepraszam bardzo, ale kim ty kurwa jesteś, żeby mówić mi co mam robić?-stanęłam naprzeciw jego twarzy.

-Harper...To był wypadek, rozumiesz?-odwróciłam się do niego plecami i westchnęłam.

-Nie wiem czy pamiętasz, ale umowiłeś mnie z Wilsonem, więc idź rób coś pożytecznego.

Nareszcie dał mi święty spokój, naprawdę go lubię, jest moim najlepszym przyjacielem. Jednak czasami przesadza ze swoją nadopiekuńczością.

Poszłam pod prysznic, bo wieczorem czekało na mnie spotkanie "biznesowe".

Niejaki David Wilson-stanowczy, arogancki brunet o ciemnych, szamragdowych oczach.

Zapomniałam jeszcze dodać, że jest właścicielem sąsiadującej magfii.

°

Ubrałam czarną, przylegającą sukienkę i pasujące szpilki, ulożyłam włosy w kok, a twarz delikatnie podkreśliłam makijażem.

Nie wiem czy bardziej stresowałam się tym, czego mógł ode mnie chcieć, czy tym, że nie widzieliśmy się jakieś dziesięć lat.

°

Za oknem wypatrzyłam parkujące Maserati. Odrazu wiedziałam, że to on. Swoją drogą, nienawidzę sportowych aut.

Nie wiedziałam jak się zachowywać i co zrobić, więc usiadłam i czekałam aż ktoś go tutaj przyprowadzi. Jednak słysząc zbliżające się kroki wstałam i patrzyłam w powoli otwierające się drzwi.

-Dawno się nie widzieliśmy, ślicznie wyglądasz Harper-pocałował moją dłoń.

-Wilson, Wilson, jaki zaszczyt mnie spotkał, widząc tu Ciebie?

Zmienił się diametralnie, z tego co zauważyłam ma kilka tatuaży na rękach, jest wysoki i całkiem przystojny. Cholernie przystojny.

-Spieszy nam się gdzieś? Przyniosłem whisky. Napijemy się?-rozlał nam trunek.

Nie mogłam mu najzwyczajniej w świecie odmówić. Znaliśmy się od dziecka, byliśmy nierozłączni. Zaczęliśmy rozmawiać o tym co działo się wcześniej. Nie chciałam wnikać w to, dlaczego nie mamy, mieliśmy kontaktu. To prywatna sprawa każdego z nas.

Narazie nie widzę szczególnych zmian w jego charakterze, dalej tak samo stanowczy, ale w tym wszystkim opanowany. Od dziecka taki był. Nawet gdy chodziliśmy na durne sanki.

-A co z Loganem? Pewnie jak zwykle nierozłączni-jego głos wyrwał mnie z chwilowego transu.

-Po co tu przyszedłeś?-włożył ręce do kieszeni spodni.

°

-Nie będę owijać w bawełnę. Dobrze wiesz kim jest Scott.

Każdy wie kim jest Jackson Scott. Wszyscy go znają.

-I wiesz również, że jak co roku organizuje swego rodzaju przyjęcie.

Tak, wiem. Ciężko byłoby nie wiedzieć.

-Kurwa, Harper. Trzeba się pokazać z jak najlepszej strony, przylizać dupe Jacksonowi-wpatrywałam się w niego i nie odpowiadałam, bo kompletnie nie wiedziałam co bredzi.

-Potrzebujesz pieniędzy?-zapytał wprost.

Co kurwa? Co on do jasnej cholery powiedział, skąd on niby może wiedzieć jak u mnie, a co dopiero o moich finansach.

-Co Ciebie obchodzi ile mam pieniędzy? Nie potrzebuję twojej litości, pomocy czy z czymkolwiek tu przyszedłeś-wstałam, kładąc ręce na stole i spojrzałam się prosto w jego oczy.

-Chcę żebyśmy udawali parę-chciałam zacząć się śmiać, ale jego twarz była w zupełności poważna.

Przez kilkanaście sekund, które dla mnie trwały jak wieczność, wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.

-Przepraszam, ale chyba się rozpędziłeś, będzie miło jeśli już pójdziesz-wstał.

-Przmyśl to, zapłacę-spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać, więc najzwyczajniej w świecie usiadłam na podłodze przy drzwiach.

V.

Call Of BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz