Rozdział 2. Zapach mięty i dymu papierosowego

11.4K 812 246
                                    

Connor nie angażował się zbytnio w przygotowania do wesela. Dał mi wolną rękę czy też raczej umył ręce od całego ślubnego szaleństwa. Już to powinno mnie zaniepokoić. Ale nie, byłam jak ta ćma, która wbrew logice leci prosto w stronę szalejącego ogniska.

Ale miało to swoje plusy. Sama wybierałam to miejsce, więc mogłam się cieszyć swoim małym osobistym rajem. To było możliwe tylko, jeśli udałoby mi się wyłączyć umysł, który wciąż nie doszedł do siebie po ucieczce z ceremonii. Żeby to osiągnąć musiałam przejść do drugiego punktu planu pod tytułem: UCIECZKA.

To na szczęście było banalnie proste. Dobrze wiedziałam gdzie znaleźć alkohol. Sama organizowałam to kiepskie przedstawienie. Zanim weszłam w sam środek lasu zwinęłam z baru bardzo drogie wino i kazałam je dopisać do rachunku pary młodej. Połowę wypiłam zanim w końcu doszłam do miejsca nad jeziorem, które wydawało się idealne. Idealne do rozpaczania nad swoimi wyborami życiowymi i niesprawiedliwością losu.

Usiadłam na ziemi nie dbając o to, że igliwie wczepiało się w czarną koronkę sukienki. I tak jej więcej nie założę. Oparłam się plecami o szorstką korę. Słońce chyliło się ku horyzontowi pogrążając świat w lekkim półmroku. Zsunęłam szpilki i zamoczyłam stopy w chłodnej wodzie. Z oddali dochodził słaby dźwięk muzyki. Impreza już się zaczęła. Przycisnęłam butelkę do ust i pociągnęłam spory łyk. Kwaśny smak rozlał zalał moje gardło. Skrzywiłam się. Wcale nie lubiłam smaku alkoholu. Żadnego. Ale działanie... To inna sprawa.

Nie minęło zbyt wiele czasu zanim za moimi plecami rozległ się szelest. Czyjeś buty miażdżyły zaschnięte liście. Niebo zdążyło jeszcze mocniej poszarzeć. Nawet nie spojrzałam w tamtym kierunku. Patrzałam na nietoperze latające nad nieruchomą tafla wody.

- Tutaj jesteś. Szukałem cię. - chrapliwy głos Axela był bardzo blisko.

Zbyt blisko. Liczyłam na to, że nikt mnie tutaj nie znajdzie. A już na pewno nie tak łatwo. Chwilę później jego pokaźna sylwetka rzuciła na mnie cień. Spoglądał na mnie z góry. Z tej perspektywy wydawał się ogromny, jakby dorównywał drzewom, które rosły dookoła nas.

- Szukałeś mnie? - zapytałam.

Zmarszczyłam brwi. Był ostatnią osobą, którą spodziewałam się zobaczyć na mini misji poszukiwawczej. Nawet mnie nie znał. Podniósł wzrok na jezioro.

- Właściwie szukało cię kilka osób. Jako jedyny miałem szczęście. Zaszłaś dość daleko. -
Skrzywił się rozglądając się dookoła, jakby spodziewał się, że jakiś drapieżnik wyskoczy zza sosny.

Ściągnął marynarkę i rzucił ją na ziemię. Oblizał usta i spuściwszy wzrok na ręce zabrał się za odpinanie guzików koszuli. Podciągnął rękawy odkrywając kolorowo wytatuowane ramiona. Czy się śliniłam?

Nie, wcale. Ale musiałam zacisnąć szczękę, żeby taktowanie zatrzymać ją w miejscu.

Jasna cholera. Connor był przystojny w tradycyjny i nieco przeciętny sposób. Kiedy się obdarzał kobietę uśmiechem w jej brzuchu szalały motyle. Ale Axel? Ten mężczyzna był przystojny w bardzo brudny i gorący sposób. Jego szczękę pokrywała schludnie przycięta broda a nos przecinała pionowa blada blizna. Widząc ten krzywy, nieco drwiący uśmiech nie czuło się motyli. Uczucie, które wzbudzał Axel miały swoje źródło nieco niżej.

Zamrugałam kilka razy, kiedy zdałam sobie sprawę, w którą stronę zabłądziły moje myśli. Gorąco uderzyło w moje policzki. Tymczasem Axel rozsiadł się na ziemi wyciągając długie nogi do przodu. Byłam w przeklętym lesie - jakim cudem miałam wrażenie, że ten mężczyzna zajął całą wolną przestrzeń?

- Co ty robisz? - spytałam.

Ostry, piżmowy zapach jego perfum doleciał do moich nozdrzy wraz z spokojnym, letnim wietrzykiem.

Black roses | wydaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz