VII

572 37 3
                                    

Jak zwykle to Erwin władował się w kłopoty przy okazji wciągając w nie swoich przyjaciół. Niezatrzymanie się do zwykłej kontroli spowodowało lawinę za którą oczywiście nie odpowie. Bo on nigdy za swoje czyny nie odpowiadał. Gdyby przystanął i poświęcił te pięć minut policji. Naprawdę nic by się nie stało! Rutynowe sprawdzenie dokumentów. Nic więcej. Ale w końcu to Knuckles, on nawet do kontroli drogowej się nie zatrzyma.

Zadzwonił do pierwszego kontaktu na liście połączeń. David zmuszony był rzucić wszystkie inne czynności, wsiąść w samochód i jechać by pomóc złotookiemu. Erwin nigdy nie był dobrym kierowcą, a jeśli nie udało mu się uciec przez pierwsze kilka minut, nie uciekłby wcale. Chyba, że zdarzyłby się cud. Po krótkim czasie znaleźli się w jednym pojeździe. Gilkenly sprawnie wjeżdżał w uliczki starając się zwiać. Problem w tym, że policja robiła się coraz bardziej naburmuszona przez wcześniejszą przesiadkę i była skora do coraz to częstszych pitów.

Dobry kwadrans starali się uciec, ale starania na nic. Jednak nie mogli się poddać. Ich posady w DOJU nie mogły zostać stracone. Zaraz wykonali połączenie do ekipowego kierowcy który albo mógł ich uratować albo jeszcze bardziej wjebać w kłopoty.

Ich auto powoli siadało. Silnik był obity, spod ledwo trzymającej się maski zaczęły ulatniać się kłęby dymu, a zbiornik paliwa powoli usychał. Liczył się czas. 

Niestety z dużą siłą uderzyli w ścianę jednej ze starych kamienic. Samochód zaczął bardzo dymić. Do tego stopnia, że ich wizja była praktycznie zerowa. Jechali licząc na szczęście. Może gdzieś obok zacznie się strzelanina w której policja będzie musiała interweniować, albo gołąb wleci im na maskę i stracą widoczność. 

Myśleli, że to koniec. Reputacja naruszona, ślad w kartotece. A przecież mieli zacząć wszystko od nowa. Bez przestępstw w pierwszym tygodniu przybycia do miasta.

Wydech zakaszlał po raz ostatni. Auto padło. Wtedy musieli zdecydować. Uciekać czy się poddać? Dla nich obu decyzja była oczywista.

Samochód zatrzymał się, a dwójka mężczyzn wybiegła w dwie różne strony. Pędzili przed siebie. Jeden wzdłuż drogi, drugi na plac budowy. Los uśmiechnął się do jak zwykle nie uchwytnego Erwina. Carbonara przybył na miejsce w ostatniej chwili i prędko zawinął przyjaciela zostawiając Davida na pastwę policjantów. Ale taki był tego urok. Knuckles musiał uciec i zadbać o dobre imię. Dopiero potem można było martwić się o innych.

Gilkenly biegł przez budowę. Był szybki. Siłownia, ciężkie, piesze ucieczki i lata młodości w których często zwiewał po dachach przed psami wiele mu pomogły. Starał się równo oddychać, tak by nie tracić sił i tlenu. Jego podeszwy wystukiwały nieustanny rytm gdy przeskakiwał przez worki z betonem czy pokonywał trasę po krawędziach rusztowania.

Za sobą słyszał ten cholerny krzyk. Akurat ze wszystkich policjantów na miejscu pojawił się on. Pieprzony Gregory Montanha który zawsze konkurował z Davidem w darciu mordy. Robił to i tym razem krzycząc typowe dla siebie formułki. Brunet żałował, że musi chronić swojej posady w sądzie, bo gdyby nie to, odwróciłby się do policjanta i wepchnął mu kamienie do gardła byleby tylko zamknął mordę. Niestety funkcjonariusz równie dobrze biegał. Dobra kondycja i lata spędzone w wojsku się na to przełożyły. Był wytrwały. Teraz toczyli pojedynek jeden na jednego. Reszta policjantów ruszyła w pościg za samochodem z pozostałym uciekinierem. 

Brunet zaciskał nerwowo pięści powoli nie wytrzymując tego cholernego bassu w jego uszach. To bolało i cholernie denerwowało. Teraz już wiedział dlaczego niektórzy mieli mu za złe, że się wydziera. Wszystkimi siłami opierał się przed rzuceniem się na szatyna w mundurze by choć na chwile był cicho. Mógłby przynajmniej zmienić płytę, a nie powtarzać w kółko to samo. Denne proszenie o zatrzymanie i groźby większym wyrokiem. 

SHORT One Shoty - Zakszot {5city}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz