Jako, że jestem przeciętną i zwyczajną siedemnastolatką to też i moje poranki wyglądają dość przeciętnie i zwyczajnie... No kto by się tego spodziewał.
Jak każdego poranka najpierw zatoczyłam się, jeszcze nieco zaspana, do łazienki żeby wychodząc do szkoły wyglądać jak człowiek a nie jak coś co mogłoby bez zawahania przestraszyć najgroźniejsze stworzenie na świecie. Następnie już całkowicie odświeżona, zeszłam na śniadanie. Gdyby to jeszcze było tak proste na jakie wygląda. Mam młodszego brata, to chyba już samo w sobie wiele mówi. To wręcz krzyczy. Tym razem Leo postanowił rozsypać na schodach moje koraliki, których niegdyś użuwałam do robienia biżuterii.
- LEO! cholera jasna - warknęłam pod nosem, strzepując koraliki, które przy upadku poprzylepiały się do moich nóg.
Ten zaś tylko patrzał na mnie tymi swoimi brązowymi, jak bursztyn oczami. Mimo, że w żadnym wypadku nie jesteśmy bliźniakami i bardzo byłoby nam do tego daleko gdyż dzieli nas prawie dwanaście lat róznicy, jesteśmy do siebie bardzo podobni. Oboje mamy ciemne oczy ale za to, o dziwo, jasne, wypłowiałe, blond włosy i pełne usta.
Wracając do śniadania. Zazwyczaj jadłam coś co jest szybkie i proste w przygotowaniu takie jak na przykład owsianka czy tosty. Ale tego ranka nie mogłam sobie odmówić placków jogurtowych z jagodami i bananami. Dzięki temu, że jeden z nauczycieli nie mógł dzisiaj przyjść na jedną z pierwszych lekcji, w ten jeden dzień mogłam sobie pozwolić na bardziej czasochłonne śniadanie.
Jeśli myślicie, że zostawiłabym pięcioletniego brata samego w domu to jesteście w błedzie. Do mojego planu zajęć i obowiązków prawie codziennie dochodzi odprowadzenie Leo do przedszkola, a żeby tego było mało popołudniu jeszcze trzeba go stamtąd zabrać.
Będąc już w szkole w pierwszej kolejności pobiegłam w stronę tablicy przywieszonej przy głównym wejściu. Nie mogłam się powstrzymać, żeby zobaczyć czy dziś będę miała z nim lekcje. Skupiona żeby znaleźć jego imię na tablicy wgapiłam się w nią jakby nic poza tą przeklętą tablicą nie istniało. Jeśli znalazłabym na niej jego imie to oznaczałoby, że o jakiejkolwiek przyjemnej lekcji mogę zapomnieć.
- Czego tam szukasz Vics? - wykrzyknęła, wyraźnie próbując mnie wystraszyć.
- MATKO JEDYNA JULES! Przestraszyłaś mnie...
- No i o to chodziło. Nie chcę żebyś znów śliniła się do jebanej tablicy.
I wtedy też przyszedł, w garniturze i z włosami zaczesanymi do tyłu niczym model z okładki amerykańskich magazynów dla wszystkich podjaranych nastolatek, podchodząc do nas powiedział:
- No i jak? Jak wyglądam?
Niestety nie, nie był to Pan Piękny i Cudowny. To Charles. Jest jednym z tych przyjaciół z którymi poznaje się za dzieciaka i trzyma się z nim co najmniej do końca podstawowki. Charles to słodziak ale niczym nie dorównuje mojemu nauczycielowi matematyki.
- Noo kolego! Wyglądasz jak jakiś profesor. - powiedziała Jules.
- Jak dla mnie to taki bardziej marny szef mafii, któremu budżet nie pozwolił spełniać swoich marzeń - odpowiedziałam cicho ale wyraźnie zawiedziona tym kto właśnie stoi przede mną w garniturze.
- Mhm dzięki, Victorio - wybełkotał pod nosem.
Victorio? Musiał się nieźle przejąć tą opinią. Zawsze używał mojego pełnego imienia tylko w momentach, które tego wymagały albo w takich kiedy chciał mi pokazać, że właśnie zawiodła go moja postawa.
- Dobra no, już się tak nie denerwuj, wyglądasz świetnie - próbowałam uratować sytuację ale to chyba jest juz nieodwracalne.
- Właśnie skończyłem lekcje z waszym ulubionym nauczycielem - powiedział Charles
- Naszym ulubionym nauczycielem? - zdziwiła się Jules
- No tak, myślałem, że każda dziewczyna w tej szkole uważa profesora Harrisa za idealne odwzorowanie ich ideału mężczyzny...
- To źle myślisz Charles - odparła Jules
Czy źle myśli? To jest jeden z tych momentów, w których choćbym nie wiem jak chciała, nie mogę się z nią zgodzić. Profesor Harris właściwie jest ideałem, nie tylko moim ale i wielu innych dziewczyn. Jest wysokim brunetem, o bujnych włosach i ciemnych oczach. Ma wyraźne rysy twarzy i piękny, biały uśmiech. Do tego ma ręce, na które nie mogę się napatrzeć. Mogłabym powiedzieć, że są bardzo umięśnione, ale nie tak bardzo jak reszta jego ciała. Aż dziwne że do tej pory nikogo sobie nie znalazł.