Po drugiej stronie

485 81 43
                                    

Remus tęsknił za przyjaciółmi. 
Wiedział to w pamiętną halloweenową noc tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku.
I wiedział to teraz, kiedy po latach przekraczał próg Hogwartu. Sam. 

Szkoła sama w sobie się nie zmieniła, rozkruszona cegła w murze dalej w nim tkwiła, w jeziorze dalej pływała wielka kałamarnica, a wrota, przez które wchodziło się do zamku dalej Remusa onieśmielały, jakby wcześniej nie zasługiwał na to, żeby się tu uczyć, a teraz nie zasługiwał na to, żeby tu uczyć.
W dniu, w którym po raz pierwszy przekroczył te wrota obawiał się, że będzie sam. Tymczasem poznał trójkę wspaniałych ludzi, którzy mu w tym towarzyszyli. Teraz chciałby, żeby przy nim byli. A był sam. To, czego obawiał się w dzieciństwie spełniło się w dorosłości. I wcale nie było dzięki temu łatwiejsze do zniesienia, mniej straszne.

Patrzył na te korytarze i widział jak przemykali po nich, często pod peleryną niewidką, często szykując jakiś żart. Słyszał śmiech Jamesa, czuł jak Syriusz go obejmował, myślał o tym jak Peter rzucał jakimiś żartami, żeby rozpromienił się w trudnych chwilach. I tęsknił za tym.

Kiedy zobaczył Harry'ego, zanim zdołał się zastanowić już prawie był gotów powiedzieć do niego James i przywitać go jak starego kumpla. Tylko te oczy go zdradziły. Sprawiły, że wiedział już kim jest. A i tak jego obecność wzbudziła w nim tęsknotę. 
Obecność dementorów wzbudzała w nim złość. Szukali go, szukali Syriusza. Ale on nie wierzył w jego winę, mimo tych wszystkich oskarżeń. Za dobrze go znał, wiedział, że to nie mógł być on. Że musiało istnieć inne wytłumaczenie, sposób, w jaki Voldemort się dowiedział. Bo znał tego mężczyznę, znał jego dotyk, znał jego najgorsze sekrety, znał jego wszystkie zmartwienia. I wiedział, że nie on był strażnikiem tajemnicy. Dlatego złościło go, że go szukali i miał nadzieję, że będzie bezpieczny. Że będzi miał możliwość zobaczyć go jeszcze chociaż raz, jeszcze raz być w jego ramionach. Na całym tym świecie został mu tylko Syriusz. Bez niego był sam. Ale dopóki Syriusz żył, pozostawała mu jeszcze nadzieja. 

Dziwnie było patrzeć na Wielką Salę ze stolika nauczyciela, dorosłymi oczami. Wolałby być przy stoliku gryfonów, jako ktoś kilkanaście lat młodszy. W towarzystwie przyjaciół. Bo chwile z nimi należały do jego najcudowniejszych wspomnień. Ich wsparcie, którego już nigdy nie będzie miał okazji uzyskać. Musiał sobie radzić sam. Straciwszy wszystkich, na których mi zależało. 
A jedyna nadzieja była w tym, że jeszcze nie stracił Syriusza.

Kiedy przechodził obok posągu Gunhildy z Gorsemoor, niemal widział Syriusza i Jamesa, którzy przeciskali się przez tunel, chcąc dostać się do Hogsmeade, niemal widział samego siebie, rozglądającego się niepewnie i bojącego się ulec namowom przyjaciół, żeby pójść z nimi. Pierwszy raz był najgorszy, z czasem coraz mniej się przejmował. 

Z okna swojego pokoju miał widok na Bijącą Wierzbę, jakby to było złośliwe zrządzenie losu, że musiał na nią patrzeć. A mimo to patrzył na nią, przypominając sobie jak przechodził przez nią do wrzeszczącej chaty. Jak razem z nimi tam przechodził, jak jeleń, szczur i pies pomagali mu przetrwać pełnię. Jak dzięki nim czuł, że może to przetrwać. Ale od halloweenowej nocy roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego każdą pełnię musiał przetrwać sam. Mając nadzieję, że prędzej zostanie zabity niż kogoś skrzywdzi.
Każdy myślał, że we wrzeszczącej chacie straszy. Zapoczątkowało się to wraz z jego przybyciem do Hogwartu. Przez wiele lat straszydła nie było.
Teraz wróciło.
I będzie tam zupełnie samo. 

Jednak pewnej nocy nastąpił przełom. 
Miał problem z zaśnięciem. Nie pierwszy raz. Ale wtedy postanowił, że nie będzi już przewalać się bezcelowo z boku na bok. Chodził po zamku, przypominając sobie ich nocne przechadzki. Przypominając sobie, jak Syriusz zabierał go na nocne spacery.
Mimo że był nauczycielem i mógł swobodnie poruszać się po szkole, chyba włączył się we nim jakiś dawny odruch przetrwania, który kazał mu wejść do pierwszego lepszego pomieszczenia, kiedy zza rogu wyłoniła się pani Noris, a zaraz za nią usłyszał kroki Flicha. 
I w ten sposób trafił do wyraźnie nieużywanego i zapomnianego pomieszczenia. A w środku nie było nic oprócz czegoś zakrytego warstwą białego materiału. Wpatrywał się w to i już w tej chwili wiedział, że musi sprawdzić co to. Poczekał chwilę i kiedy upewnił się, że kroki woźnego się oddaliły, podszedł bliżej. I bez większego namysłu pociągnął materiał, który opadł u jego stóp. 

Po drugiej stronie | WolfstarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz