» [ ​​​​𝐟𝐨𝐫𝐞𝐯𝐞𝐫. ]┆彡 ·˚ ༘.

65 25 2
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

𝐂𝐇Ł𝐎𝐏𝐈𝐄𝐂, 𝐊𝐓Ó𝐑𝐘 od dawna nie płakał znał Baji'ego Keisuke już od calutkich lat, chociaż czuł się tak, jakby było to zaledwie kilka dni

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.



𝐂𝐇Ł𝐎𝐏𝐈𝐄𝐂, 𝐊𝐓Ó𝐑𝐘 od dawna nie płakał znał Baji'ego Keisuke już od calutkich lat, chociaż czuł się tak, jakby było to zaledwie kilka dni.

To był ten moment dnia, w którym świeżyzna płynnym, zuchwałym wręcz ruchem mieszała się z melancholią. Radykalnie silny wiatr mącił spokój porywanego jego siłami krajobrazu. Niebieskie niegdyś, dziś skalane dymem papierosowym płuca wdychały je łapczywie.

Nie mógł zaznać spokoju. Nie, bez niego.

Koniec października i odejście z tego pokrytego nieskończonymi warstwami obłudy świata Baji'ego Keisuke złożyły się na to, że i w Chifuyu Matsuno czegoś nieco ubyło. Ponieważ ze śmiercią osoby, którą osobiście wywyższał ponad piedestał przeciętności, pewna część niego również opuściła wymiar żywych. Żył co prawda nadal, lecz nie w pełni. I było to nieuniknione tak, jak moment, w którym nowo narodzone na okrytym kleksami głęboko granatowego kałamarzu gwiazdy popadały powoli w obłęd, tęskniąc za słońcem, ukazującym się ledwie za dnia. Zapadały się wtenczas w sobie uświadamiając, iż nigdy podczas istnienia tego naturalnego porządku okrutnego świata nie będzie dane scalić im się w jedno.

Chifuyu mógł w pewnym momencie zacząć żyć dalej. Zwiedzać zakamarki tego, na czym akurat zawisły jego morskie oczy, wykraczać poza linię horyzontu, pokusić się o jeden, może dwa łyki ambrozji na uczcie z samymi bogami, a nawet brzydko zgrzeszyć, gdyż wprawdzie był zaledwie bytem śmiertelnym. A potem powtórzyć to wszystko w, zdawać by się mogło, nieznośną nieskończoność czasu, który mu pozostał, dochodząc jednak do wniosku, że wszystko bez tej pierwszej, nieskonsumowanej właściwie miłości nie potrafiło już być takie samo. Nie smakowało i nie cieszyło w ten sam sposób.

Zapewne mógł być jeszcze szczęśliwy. W teorii - a i owszem. Pewnego dnia. Bez żadnych przeciwwskazań medycznych. Obecnie wszakże najzwyczajniej w świecie nie potrafił chociażby wyobrazić sobie sposobu, dzięki któremu mógłby się taki stać, wykrzesując choć resztki radości. Beznadziejnie szczęśliwy.

Chyba właśnie z tego powodu obecnie zamiast wstać i iść dalej, tak żałośnie rozpaczał do momentu, aż już nawet tego fizycznie wykonywać nie mógł. Tym bardziej się podnieść. Ułożył się więc na jakimś parkowym trawniku o nierówno przystrzyżonej trawie ale nie po to, ażeby rozmyślać o metalicznym posmaku w swoim zdartym paskudnie od krzyku gardle bądź czerwieni białek osuszonych już kompletnie oczu.

Zamiast tego rozpamiętywał, uświadamiając sobie ile wynosiła wygórowana cena tych bezcennych chwil przepełnionych słońcem. O tych gorących wieczorach w połowie czerwca, w których żaden z nich nie domyślam się, co stanie się tylko parę miesięcy później. O tych zwariowanych dniach wypełnionych po brzegi rozmowami w ich osobistym, ustanowionym gdzieś w odległej przeszłości języku, trwających do godzin, w których nocne światła uliczne uświadamiały ich o okrutnym biegu nieustannego czasu.

Łajdaka, który podobno z ludzkich smutków wyszywał sobie przepiękne płaszcze.

O tych wszystkich metodach, których nie sposób było pomieścić w ograniczonych, płytkich słowach, jakimi miał możliwość poznać jego surową, acz zapierającą mu za każdym razem dech w piersi twarz wraz z elektryczną, niemalże skrzącą się pod opuszkami jego stwardniałych, niegodnych tego zaszczytu palców duszą.

Czy nadal pamiętał jeszcze chociażby brzmienie jego głosu?

A kiedy tym razem zapadła głucha noc, niezmącona nawet przez odgłosy samochodów pochodzące z najbliższej jezdni, Chifuyu zapragnął wszelkimi kosztami przejąć władzę nad dzikością niedoścignionego czasu. Zniszczyć wszelkie zegary, rozbić lustra i powrócić do dnia, w którym ujrzał go w tych o okularach o za grubych szkłach i z czarną oprawką.

Odmieniłby tylko swoją wadliwą naturę, z której to czerpał obficie początkowo strach nawet przed własnym cieniem, a nieco później - przed wyrażaniem w pełnych słowach pełni tego, co czuł. Chciałby wrócić do czasu, w którym ulegało to zmianie.

W którym oboje stawali się przy sobie lepsi.

Jednak wyłącznie pragnienie nie przelane w czyny, czasem wydaje się boleśnie niewystarczające. Ponieważ oni nigdy w pełni nie zdążyli przynależeć do siebie. Czymże w zasadzie byli? Sumą własnych, ulotnych oddechów, których nieskończoność nigdy nie została ani nie zostanie spisana na żadnej nietrwałej chociażby kartce.

I nawet nie spostrzegł, gdy znów zaczął płakać. W jego wyciszonym umyśle zabrzmiało jednak wyłącznie jedno słowo. Zagrało, li to symfonia anielska, li miód wylewany obficie na głębokie, śmiercią ucałowane rany.

Beksa.

Bo chłopiec, który od zawsze nieustannie płakał, pewnego razu znał Baji'ego Keisuke, który odmienił jego los, przywracając przepiękną, morską naturę niespokojnego oceanu. Pozbawioną okradzenia wstydem i uwalniając od fałszu.

Bo niektórym zwyczajnie nie było dane dorosnąć. Albo się zestarzeć. Tym bardziej, wieść spokojnego, pozornie normalnego życia.

Istnieją relacje w różnym stopniu rozwoju i z odmiennym statusem miłosnym. Czasem przychodzi ona za szybko. Czasem w ogóle.

W najgorszym wypadku nawiedza nas - nieświadomych kochanków u schyłku, prowadząc na skaj niezwykle stromego urwiska, gdy serce jeszcze by miłowało bez wytchnienia, aczkolwiek zabrakło już kogo.


©yuiayashi-

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

©yuiayashi-

𝐁𝐄𝐊𝐒𝐀 → bajifuyuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz