Thank God the time is short

669 36 1
                                    

Los Santos cieszyło się dużą popularnością ze względu na swoja architekturę bycia skrawkiem wyspy, niestety ta popularność podpadła bardziej dla strony niesprawiedliwej, jednak jednostka policyjna potrafiła się tym szybko zająć. Dzisiejsza pogoda na wyspie przyciągnęła grono turystów z innych stanów Ameryki, plaża miejska cieszyła się tłumami, a góry które odznaczały inną część stanu dawały w pewnym miejscu cień. Gregory stanął na molu patrząc na słońce odbijające się na wodzie, Hank który ukrywał się w cieniu zerkając co jakis czas na zegarek pilnował swojego przyjaciela, Gregory zaśmiał się sam do siebie odwracając do Overa.

— Moze się już zbieramy? — Szatyn rzucił — zmiane za niedługo znaczynasz, a potrzebujesz choć trochę snu.

— Jasne idziemy — podszedł do Hanka — a ty? Wolne czy znów nocka?

— Wolne — uśmiechnął się delikatnie — wpadnę do ciebie na spokojnie. Wiesz co mnie wkurwia w mojej robocie? Wszyscy ci ludzie, ktorzy maja takie beznadziejne wymówki, niektórych w ogóle się nie da przegadać.

— Och, rozumiem. Współczuje cholernie, słyszałeś o tym nowym biznesie? — Over pokręcił głową — ktoś spoza stanu przyjechał i otworzył warsztat, tylko że działa nocą...

— Wiesz z reguły nocą warsztaty są zamknięte, a jak tu ktoś jest przejazdem i na noc auto mu padnie to lipa, więc no. Ratują komuś życie — zaśmiał się. — Kojarzysz Nicollo Carbonare? Tego pojeba z drogimi i szybkimi autami?

— Wiele razy przychodził do klubu ze swoją dziewczyną, ona była Kylie jak sie nie myle.. No kojarzę. — Wymamrotał wsiadając do samochodu.

— To czaisz ze rzucił swoją robotę! — Gregory spojrzał na niego pytająco — mowie poważnie. Chlop rzucił najbardziej płatną robote w mieście.

— Kto ci niby to przekazał...

— Skoro chronił prezydenta miasta to chyba my też o tym musimy wiedziec, też w jakimś stopniu policja jest górą stanu — westchnął i zapiął pas, Gregory odpalił samochód. — Ciekawe z czego się teraz nasz rajdowiec utrzyma...

— Złapaliście go choć raz? — Hank pokręcił głową — boże, ale wy jesteście beznadziejni...

— Mówisz to ty Grzesiu... — mężczyzna machnął dłonią — nie no Dante prawie raz zgarnął skurwiela, ale uliczki są trudne.

— Jeszcze trochę, a przez naszego Nico będziecie mieć szkolenia uliczkowe — szatyn zaśmiał się.

— Nie strasz mnie lepiej... — Hank zasmial sie. — Dzięki za miłe popołudnie Grzesiu.

— Nie ma za co Over — uśmiechnął się — do zobaczenia dziś w barze.

— Do zobaczenia — zaśmiał się machając mu, wysiadł z samochodu i ruszył do mieszkania.

  Jego planem była drzemka przed nocną zmianą i zjedzenie choć raz pełnego posiłku. Miał też błogą nadzieję, że Mia przyjdzie do klubu i dotrzyma mu choć ciupinkę towarzystwa. Nie dość że jak przychodzi to pije za darmo, ale i też czasami zje, wiec nim polożył się wygodnie na swoim łóżku napisał szybko „Hej Mia pojawisz się dziś w barze i potowarzyszysz mi?". Otulił się kołdrą i podłączył telefon z zamiarem odpoczęcia tak na dwie godziny.

**

Mia odpisała po czterech godzinach jak Gregory jej spytał, czyli dwie godziny po tym jak zaczął swoją zmiane. Dla ścisłości, odpowiedzią było nie. Montanha wrócił do układania szklanek na szafce za barem, mamrotając pod nosem tekst piosenki, która leciała w tle.

— Przepraszam — szatyn wychylił się zza lady — jakie ceny za drinki?

— Cennik jest na ścianie — rzucił, pokazując na tablice — oraz każdy stolik dostaje tak zwane menu. Jeśli ma pan słaby wzrok również na blacie tuż przy panu jest cennik z menu. — Uśmiechnął się sztucznie wracając do czyszczenia półek.

— Troche chamsko, po resztą wolałbym oglądać pańska twarz niż plecy — zaśmiał się pod nosem.

— Cieszy mnie to, ale niestety mam dużo do zrobienia. Moja zmiana trwa raptownie dwie godziny, a ja nic nie zrobiłem — Gregory pokręcił głową i położył szmatkę na blatcie.

Podniosł wzrok i przyjrzał się mężczyźnie, wyglądał młodo i niezdrowo*, jego oczy były czerwone od prawdopodobnie płaczu. W okół oczu miał położony niestarannie czerwony cień, kolor tęczówek był szokujący i wyjątkowy, wyglądały jak piach na który padał zachód słońca. Kilkudniowy zarost zdobił jego szczękę, ubrany był w krwistoczerwony garnitur, w jednej dłoni trzymał jakaś kartkę, Gregory probowal sie jej przyjrzeć i ją rozszyfrować, ale wyszło to na marne.

— Drogi, hm, Gregory. Można prosić o ciut milszą usługę z pańskiej strony? Nie chce aż tak panu robić kłopotów u szefa, czyli u pana Thomasa — siwowłosy uśmiechnął się delikatnie. — A tak poważnie, posiadaj tak ciut więcej kultury, do szefa cię nie podam. Z Thomasem mam mniej wspólnego ostatnio niż z własną rodziną, więc na spokojnie.

— Och, super czyli z jednej strony gada pan, że może mnie zgłosić do szefostwa, po czym mówi coś w stylu „nie no żarcik haha, nie lubię Thomasa". Ja nie wiem czy nie rozmawiam z jakimś dzieciakiem teraz — Montanha wywrócił oczami.

— Nie per pan tylko możesz mi mówić po imieniu — wyciągnął dłoń w stronę baristy — Erwin Knuckles.

Gregory niepewnie spojrzał i uścisnął dłoń owego Erwina, mężczyzna uśmiechnął się i oparł się o blat. Wskazał palcem na drink i położył na ladzie dziesięć dolarów, odwracając się plecami skupiając się na rozmowie z jakimś facetem. Montanha zabrał banknot i schował do kasy. Knuckles się odwrócił i oparł głowę na ręce.

— Macie jakieś czekolady słodycze czy coś co moze ciut zasłodzić? — Szatyn zmarszczył na niego brwi.

— Czekolada powinna jakaś być? Jaką sobie pan życzy?

Czekoladę malinowa, to moja ulubiona — uśmiechnął się szeroko.

raspberry chocolate - morwin.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz