Carmen była niezwykle ciekawa lekcji, które miały się odbyć. Zdawała sobie sprawę iż nauka nie sprawi jej trudności ani nie dowie się niczego nowego, jednak miała nadzieję, że nie zaśnie na zimnym, ceglanym murku znudzona głosem profesora, który akurat postanowi przeprowadzić godzinny wykład na temat jednego stworzenia. Dziewczyna zaczynała opieką nad magicznymi stworzeniami. Phoenix lubiła zwierzęta i uważała je za doprawdy fascynujące, lecz nie miała ochoty słuchać całej lekcji o życiu nieśmiałków. Fakt, mogłoby to niektórych zainteresować, jednakże była to nieliczna grupa osób, których autorytetem był Newt Scamander. Carmen miała o nim nieco inne zdanie, uważała go za raczej dziwnego, aspołecznego mężczyznę, który rozmawia ze zwierzętami, aniżeli za genialnego odkrywcę.
Kiedy nastała odpowiednia do wyjścia godzina dziewczyna chwyciła za swoją torbę uprzednio sprawdzając, czy przypadkiem nie zapomniała o niczym. Jak się okazało wszystko miała idealnie przygotowane. Przekraczając próg dormitorium spojrzała na swoją jeszcze śpiąca współlokatorkę, która smacznie sobie spała. Miała na imię Natasha i lubiła żaby. Przynajmniej tyle zapamiętała Carmen, która rozmawiała z nią uprzedniego wieczora. Nastolatka podeszła do Turner i obudziła ją.
- Która godzina? - zapytała śpiącym głosem szatynka.
- Za dziesięć minut ósma. - odpowiedziała Phoenix z obojętnym wyrazem twarzy.
Powiedziawszy to odwróciła się od łóżka nastolatki, po czym wyszła z pomieszczenia. Dziewczyna zdążyła usłyszeć głośny huk oraz wiązkę wulgaryzmów, które zdawały się nie mieć końca. To oznaczało, że Natasha była już rozbudzona i w pośpiechu szykowała się na zajęcia.
Carmen schodząc po schodach podziwiała zamek, była pod wielkim wrażeniem dokładności detali, które zdobiły mury szkoły. Pełno obrazów w rozmaitych ramach dodawały temu miejscu klimatu. Phoenix nie mogła nacieszyć oczu, kochała piękno w każdym tego słowa znaczeniu. Piękno miało wiele definicji i dla każdego było czymś innym, to bardzo rozległe pojęcie, którego Carmen nie do końca potrafiła sformułować. Czymże było piękno dla dziewczyny? Ona dzieliła je na dwa sposoby, na piękno w ludziach i na piękno sztuki. Pierwsze pojęcie było czymś co nie do końca dało się ująć w ramy. Żeby Phoenix uważała ludzi za pięknych musieli mieć w sobie „to coś", zaś piękno sztuki mogło być wszystkim, rzeczą, budowlą, obrazem, jakimś dziełem, to było coś co zrobione zostało z duszą, pasją, było majestatyczne i detaliczne pod każdym względem. Szatynka była wrażliwa na piękno, które otaczało ją właśnie w tym momencie. Hogwart był dla niej odzwierciedleniem definicji piękna.
Zamyślona dziewczyna zorientowała się, że dotarła pod klasę dopiero w momencie, w którym zderzyła się z rosnącym nieopodal lasu wysokim drzewem. Te lekcję miała na dworze co poczuła od razu na swojej skórze, gdyż zimny wiatr, kórym powitała ją dzisiejsza pogoda spowodował dreszcze na całym ciele dziewczyny. Za plecami usłyszała melodyczny i donośny śmiech. Odwróciwszy się ujrzała Syriusza Blacka uśmiechającego się do niej szeroko. Carmen w odpowiedzi zmarszczyła brwi, po czym odwróciła się do gryfona plecami. Rozejrzała się dyskretnie wokół siebie. Jej oczom ukazała się zaspana i zmęczona Natasha, która jakimś cudem zdążyła idealnie minutę przed rozpoczęła lekcji. Turner rozmawiała z dwoma wysokimi krukonami, których to Carmen miała okazję poznać poprzedniego dnia.
W momencie, w którym szatynka ukończyła swoją ostatnią lekcję tego dnia z radością udała się na szkolne błonia, by w spokoju odrobić lekcję z transmutacji. Kiedy tylko usiadła na trawie niedaleko grupki puchonów otworzyła grubą, skórzaną księgę i zaczęła bazgrać po jej stronach. Pomimo tego iż siedzi tu dopiero pierwszy raz oraz tylko parę minut, to uznała ten konkretny kawałek trawy za swój ulubiony na całym terenie Hogwartu. Na błoniach panował istny chaos, uczniowie przesiadywali w każdym możliwym miejscu, oprócz tego, który zajęła Phoenix. Nastolatka zastanawiała się czy powodem tego była jej obecność, czy może po prostu był to zaciszny kąt, w którym nie znajdowało się wiele atrakcji.
Wątpliwości Carmen rozwiał Snape wraz z grupą ślizgonów, którzy podążali w tym kierunku. Było to ich stałe miejsce. Dziewczyna nigdy by nie pomyślała, że uczniowie domu Salazara Slytherina, którzy tak uwielbiają sensacje wybrali akurat ten ciche i spokojny kawałek błoni.
- Wybacz, ale to nasze miejsce. - zwróciła jej uwagę Bellatrix nie siląc się na miły ton.
- Czyżby? Nie widzę żeby było podpisane. - odparła Carmen przewracając stronę w podreczniku.
- Po prostu stąd spadaj. - wtrącił się Lucjusz Malfoy.
Phoenix znała ich wszystkich, jednakże oni jej nie. Owszem, znali bardzo dobrze ród Phoenix'ów, gdyż był czystej krwi, lecz nastolatka nigdy nie zjawiała się na „imprezach" organizowanych przez inne czystokrwiste rody, dlatego też mieli prawo jej nie kojarzyć i wcale nie miała im tego za złe. To nawet lepiej, że nie wykazywali chęci trzymania się z nią, ponieważ Carmen nie przepadała za siostrami Black, Malfoy'em oraz ich przydupasem Severusem.
- Nie. - powiedziała z cynicznym uśmiechem, jednak tym razem podniosła się, by móc spojrzeć prosto w oczy grupie uczniów. - Jeśli chcesz usiąść to proszę bardzo, miejsce obok mnie jest wolne.
- Proszę? Jak śmiesz się do mnie odzywać w ten sposób, durna szlamo?- oburzona Bella podniosła głos i wyjęła z kieszeni szaty różdżkę.
- Żałosne. - prychnęła Carmen.
Całą te sytuację uważnie obserwowali huncwoci z czego nie zdawała sobie sprawy ani Camren, ani ślizgoni. Nawet szeleszczący paczką chrupek Peter nie zwrócił ich uwagi. Oczywiście chłopak od razu został skarcony przed Jamesa.
CZYTASZ
The Marauders |Syriusz Black|
Short StoryCarmen Phoenix pochodzi ze starożytnego i niesamowicie szanowanego rodu. Dziewczyna wychowuje się sama razem ze starszym bratem. Oboje wyróżniają się na tle innych czystokrwistych rodzin, które wchodzą w szeregi Czarnego Pana i gardzą zdrajcami krwi...