13 marca 1943, Fribourg
Drogi Camilu!
Żywię szczerą nadzieję, że list ten znalazł się w twoich rękach. Nie mogę mieć pewności, że go otrzymałeś, czy to ze względu na adres, czy gmatwaninę na pocztach. Wolontariusze z Czerwonego Krzyża obiecali, że postarają się znaleźć Cię, lub kogoś, kto ma z Tobą jakiś kontakt. Nic nie jest pewne.
Jeśli pisywałeś do mnie, wybacz mi, że zostawiłem listy bez odpowiedzi. Mój ostatni adres, jest już nieaktualny. Znalazłem się w sytuacji bardzo trudnej, musiałem się wyprowadzić. Jeśli pozwolisz, przybliżę Ci, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch lat. Mój Papo zginął. Szpital, w którym pracował został uszkodzony podczas nalotu. Najprawdopodobniej Sowieci, choć ciężko to stwierdzić. Mnie akurat nie było, dowiedziałem się o tym dopiero wieczorem. Ogarnęła mnie niewyobrażalna chandra. Poczucie winy, przecież tak irracjonalne. Myślałem, że może gdybym coś zrobił, wtedy sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej.
Nie zostałem w Warszawie długo. Wspominałem Ci, że mam rodzinę we Fryburgu. To do niej udałem się po śmierci Ojca. Czułem, nadal czuje się, jak skończony tchórz, jednak nie mogłem zostać w tym mieście. W mieście gdzie doświadczyłem tyle bólu i strat, gdzie życie straciło oboje moich rodziców. Zabawne jak miasto, które dla Ciebie było miejscem wytchnienia i ucieczki, dla mnie okazało się gehenną. Uciekłem jak zwykły tchórz, ale uwierz mi, musiałem odciąć się od tego miejsca i wszystkiego co mi się z nim kojarzyło. Niestety ofiarą padły osoby całkowicie niewinne i niezamieszane, tak jak Ty. Jest mi naprawdę szczerze przykro za to jak Cię potraktowałem, jak odtrąciłem Cię, mimo że przez ten cały czas byłeś osobą, która stanowiła dla mnie w pewnym sensie opokę. Przepraszam.
Ze względu na to, że w świetle prawa Rzeszy jestem Niemcem, stosunkowo łatwo było przekroczyć granicę Guberni. Z żalem musiałem zostawić wszystkie polskie książki, w tym mojej matki. Cieszę się, że kupiłeś wtedy jej pióro. Dbaj o nie i zajmij się nim dobrze. Przejazd przez Rzeszę nie należał do najprzyjemniejszych, jednak zacisnąłem zęby i przedzierałem się dalej na południe. Do Szwajcarii technicznie zbiegłem. Dzięki Bogu Polski Czerwony Krzyż i Pro Polonia wysłuchała mojej prośby i udzielono mi pozwolenia na pobyt. Od tego właściwie zależała cała moja podróż- gdyby moja prośba, ze względu na moje mieszane pochodzenie, została odrzucona, nie miałbym do czego wracać, ani gdzie się udać.
Tak oto zamieszkałem wraz z ciotką i jej rodziną we Fryburgu. Śliczne miasteczko spodobałoby się tobie i Edwardowi. Wiele osób, w tym rejonie mówi po francusku. Jeśli tylko wam się uda, musicie koniecznie mnie odwiedzić, działa tu wiele organizacji i wolontariuszy, myślę więc, że i wam udałoby się przekroczyć granice i dostać tu schronienie. Na razie zajmuje się szkoleniem sanitariuszy, jednak myślę o tym, by znaleźć stałą pracę w którymś z pobliskich szpitali. Może nawet poszedłbym na studia... Cóż, to na razie pozostaje w sferze marzeń, przynajmniej dopóki nie osiądę tu na dłużej.
Ucałuj ode mnie wszystkich, może dobry Bóg pozwoli nam wkrótce się zobaczyć.
Pamiętający-
Edmund
W odległej przyszłości stara kamienica będąca siedzibą Polskiego Czerwonego Krzyża zostaje sprzedana, by w jej miejsce postawić nowy budynek.
Na rozpadającym się strychu znajduje się pudło z tłusto sadzonymi literami „ZWROT DO NADAWCY". W nim natomiast pożółkły już list zaadresowany do Warszawy na francusko brzmiące nazwisko adresata.