I 1 I Kłopoty pana Ranghmanna

27 5 2
                                    

Mehlolite był próżny. Nikt by mu tego nie odmówił, patrząc na jego osobę, a tym bardziej na jego apartamenty. Na wszystkie kosztowne i wyrafinowane przedmioty, które posiadał. Jednak to były rzeczy, które można było zobaczyć na pierwszy rzut oka. Nikt nie wiedział jak głęboko sięga narcyzm Mehlolite'a Ranghmanna. Ile godzin codziennie spędza przed lustrem, podziwiając się i poprawiając niewidzialne niuanse swojego wyglądu.

Jednakże samo zachwyt w jaki popadł mężczyzna po otrzymaniu tytułu Mistrza, wykraczał poza wszelkie pojęcie. Od kilku tygodni wolny czas oznaczał dla niego podziwianie pięciu gwiazd na swojej szacie. Gwiazdki srebrzyły się pod jego szyją, jakby uśmiechały się specjalnie dla niego. Wiedział, że jest wyjątkowy. Zawsze to wiedział! A teraz to sobie udowodnił. Wyżej od niego stała już tylko Rada Sfery, składająca się z ośmiu Arcymistrzów i Arcymaga, którzy to dowodzili całej magicznej społeczności.

Mehlolite aspirował żeby być jednym z nich. Pięcie się po drabinie Sfery, było jego celem odkąd tylko został stworzony. Wiele rzucano mu kłód pod nogi, jednak on się nie poddawał. Po dziewięćdziesięciu ośmiu latach swojego żywota, mógł w końcu nazywać się Mistrzem. Od momentu ceremonii, kiedy uroczyście podarowano mu pięć srebrnych gwiazdek, należał już do grona dwudziestu pięciu najpotężniejszych magów na całym świecie. To było miłe uczucie. Jednak nadal chciał więcej.

Swoim awansem cieszył się dopiero od kilku tygodni, więc nadal był traktowany jako ten „nowy" wśród reszty Mistrzów. Musiał jeszcze udowodnić swoją wartość.

Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi, które cicho pobrzmiało w głębi apartamentu. Zdziwiło go to. Już minęły godziny jego urzędowania, a jedyna osoba, która mogłaby od tak sobie do niego przyjść, prowadziła teraz zajęcia.

Natychmiast ruszył do drzwi poprawiając na jasnych włosach swój zawoalowany diadem.

Tak jak się spodziewał, na progu stała młoda Mistyczka, o włosach błękitnych jak letnie ziemskie niebo. Na sobie miała fioletowe szaty, obszyte srebrną nicią, jakie zwykli nosić Mistycy. Pozbyła się jednak tradycyjnego spiczastego kapelusza. Uporczywie zaciskała na nim ręce, trzymając go przed sobą. Na szacie mieniły się cztery gwiazdki.

- Arei? Co ty tutaj robisz? Myślałem, że masz zajęcia – przywitał kobietę Mehlolite.

Jego najlepsza przyjaciółka w istocie, miała teraz prowadzić zajęcia z zakresu sportu dla Adeptów pierwszej rangi.

- No widzisz, miałam. Musiałam je odwołać – oznajmiła enigmatycznie. – Zdejmuj te błyskotki, bo tak nie będę z Tobą rozmawiać – powiedziała, po czym wprosiła się do komnat maga.

Mehlolite posłusznie ściągnął diadem, z którego przecież spływał czarny materiał zakrywający jego twarz. Obowiązkiem każdego maga powyżej piątej gwiazdy, było zakrywanie swojej twarzy, przynajmniej w oficjalnych sytuacjach. Mehlolite akurat robił to odkąd pamiętał, nawet gdy nie miał jeszcze żadnej gwiazdki. Jego twarz była dla niego skarbem zbyt cennym by pokazywać go innym, poza tym miał pod woalem swoje oczy, których istota nie była przecież łatwa do zrozumienia. Przyjaciółce jednak się nie odmawia, zwłaszcza że przez te wszystkie lata zdążyła się nieco przyzwyczaić.

- A więc? Co Cię tutaj sprowadza? – zapytał ponownie, odkładając diadem na stojak.

Areiraia usadowiła się wygodnie w fotelu przed kominkiem, a Mehlolite natychmiast machnął różdżką. Czajnik sam przyfrunął nad palenisko.

- Marcwazie najwyraźniej myśli, że ja jestem jakąś dziewczynką na posyłki! – zawołała.

- Znowu Cię przysłał z jakąś wiadomością? – upewnił się Mehlolite.

Czarodzieje VS NaukowcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz