Rozdział 5

498 35 5
                                    

❝Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro. Ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie.❞

   Oddech mi się przyspieszył, lecz nie krzyknęłam, mimo że miałam na to ochotę. Gdybym to zrobiła, Elizabeth straciłaby jakąkolwiek nadzieje. Wówczas, nawet jeśli znajdowaliśmy się w bardzo fatalnej sytuacji, musiała myśleć, że wszystko będzie dobrze. Brała ze mnie przykład, a ja nie mogłam tego popsuć zbędnymi łzami. Obiecałam sobie, że nie będę płakała i miałam zamiar to dotrzymać.

   Usłyszałam nieprzyjemny odgłos odbezpieczania broni. Aż się wzdrygnęłam. Żołnierze byli na to przygotowani, widać było to po ich postawie. Anna piszczała tak głośno, że myślałam, iż pękną mi bębenki.

   — Zamknij się — burknęłam, jako jedyna nie obawiająca się ją upomnieć, a ona łypnęła na mnie wściekła, lecz, na szczęście, opamiętała się i przestała piszczeć. Kołysała się w miejscu i zapatrzyła w przestrzeń, po policzkach ciekły jej łzy.

   Ash, Luke i ojciec Anny, także się wyprostowali, pragnąc, w razie czego, jakoś obronić nas, dziewczyny. Nie miałam nic przeciwko dżentelmenom, ale w tamtym momencie nie chciałam, aby moi bliscy ryzykowali życie, dlatego, że jesteśmy kobietami.

   Pomyślałam o tym, ile przeszła moja matka. Ojciec bił ją, znęcał się nad nią psychicznie, lecz ona to wytrzymywała. Pozostawała silna, ale nie potrafiła się bronić. Ja taka nie będę.

   Wyjęłam ukradkiem krótki sztylet, z pochwy, która wisiała w pasie wartownika. Nikt tego nie zauważył, wszyscy byli skupieni na widoku za oknem. Schowałam ostrze w fałdach sukni, żałując, że muszę ją nosić. Spodnie byłyby lepszą opcją.

   W końcu także wyjrzałam za okno. Zobaczyłam ubranych na czarno, masywnych mężczyzn, którzy byli coraz bliżej samochodu, mimo że jechał on szybko. Musieli zorganizować dużą grupę, a następnie rozdzielić ją na kilka kilometrów, tak, abyśmy im nie uciekli.

   Coś uderzyło o dach, zacisnęłam dłoń na rękojeści sztyletu. Żołnierze wyskoczyli z jadącego samochodu, stanęli do walki z wrogiem.

   To nie było sprawiedliwe. Młodzi mężczyźni, zamiast żyć normalnie, założyć rodzinę, pracować, musieli ryzykować życie dla bandy cholernych arystokratów, a wówczas nawet i dla nas. Każdy powinien sam się bronić w takich przypadkach. Naturalnie — policja, żołnierze i te pe, byli pomocni, lecz nie do przesady. Każdy człowiek powinien mieć chociaż podstawową znajomość z samoobroną.

   Ja akurat miałam. Czytałam o niej w gazecie, którą znalazłam w domu Smith'ów. Gdy miałam chwilę wytchnienia, podkradałam ją, a później w domu zaszywałam się w niewielkiej łazience i ćwiczyłam to, czego się dowiedziałam.

   Każdy człowiek, nawet najgroźniejszy, ma czułe miejsca. Są nimi między innymi: twarz, nos, szyja, nerki, splot słoneczny i oczywiście, każdy mężczyzna poczułby ból, gdyby kopnęło się go w jego interes.

   Jeżeli daliby radę jakkolwiek się tu dostać broniłabym się, mimo że pole do popisu miałam naprawdę niewielkie. Starałabym się, nie dałabym im nawet tknąć palcem Elizabeth, bracia by sobie poradzili, wiem to. Oni też mają jakieś pojęcie o samoobronie, moja mała siostrzyczka — nie. Zawsze była typowo dziewczęca, przemoc ją nie frapowała. Uważała to za rzecz zbędną, bez której żyłoby się lepiej. Niestety była ona konieczna, lecz Elizabeth nie słuchała, takich tłumaczeń.

   Słyszałam odgłosy walki, od których robiło mi się niedobrze. Żołnierze jednak nie używali na razie broni palnej, znali pojęcie czystej bitwy. Zdawałam sobie sprawę, że użyją ją dopiero, gdy będzie to potrzebne. Inaczej byłoby dla nich hańbą zabicie słabszego i mniej uzbrojonego przeciwnika.

LadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz