Rozdział 3

418 55 5
                                    

W wigilijny poranek wstałam o siódmej rano. Nie chciałam nadużywać gościnności wujostwa, a z tego co się okazało, w hotelu doszło do awarii i stąd ich wczorajsza nieobecność. Nie narzekałam, ponieważ całe popołudnie a potem wieczór spędziłam z Arturem, oglądając filmy na Netfliksie, rozmawiając o dorosłym życiu, i zajadając się cynamonowymi ciasteczkami z ciepłym kakao. Owszem, były momenty, w których mnie denerwował, bo potrafił patrzeć na mnie nieodgadnionym wzrokiem, ale poza tym, zachowywał się dość poprawnie.

Założyłam dżinsy i cienki sweterek, na który zarzuciłam kamizelkę. Włosy związałam wysoko w kucyka, by nie wpadły do jedzenia. Obiecałam cioci, że ulepię uszka, a z pierogami pomoże mi, gdy wróci z hotelu. Śniadanie zjadłam sama, bo nikogo w kuchni nie zastałam. Wchodząc do pomieszczenia, spodziewałam się Artura. Musiałam szybko przełknąć zawód. To było dziwne i nowe doświadczenie. Dotychczas, kiedy go wspominałam, ogarniało mnie przerażenie oraz niechęć. Od wczorajszej sytuacji na dworze, nie potrafiłam myśleć o nim tak chłodno. Artur Zamojski okazał się wspaniałym mężczyzną. Uroczym, zabawnym i niepoprawnie pozytywnym. Chyba brakowało mi wyluzowanego towarzysza. W duchu przyznałam mu rację. Potrzebowałam wyjąć kij z tyłka.

Słysząc hałasy na dworze, odłożyłam ulepione uszko na drewnianą stolnicę. Wyglądając zza firanki, zauważyłam Artura, ciągnącego olbrzymią choinkę oraz wuja, dzielnie mu pomagającego. Uśmiechnęłam się szeroko i szybko podeszłam do zlewu, aby umyć ręce.

– Chłopcy! Nie ociągajcie się! – Ciocia Kazia była w swoim żywiole. Otworzyła drzwi i weszła jako pierwsza. – Dzień dobry, Paulinko! Spójrz... takie chłopy, tyle siły, a ledwo ją niosą.

– Nie mówiłaś, że wybrałaś największą, jaką mają! – Artur mrugnął do mnie okiem.

– Nie pytałeś. No dawajcie, dawajcie, bo wpuszczacie zimno do domu!

W końcu mężczyźni wnieśli drzewko do salonu. Wuj tylko skinął mi głową i od razu wyszedł po stojak, w którym mieli ją zamontować. Ciocia klepnęła przybranego syna w plecy i z podziwem, patrząc na świąteczną roślinę, zaklaskała.

– Była tam najpiękniejsza! Zobaczycie, jak rozetniecie siatkę! Wprost czułam, że to ta!

Oparłam się o framugę drzwi i obserwowałam poruszenie. Wujek Staszek wrócił po kilku minutach. Artur przejął od niego metalową, zdobioną donicę, a potem próbował sam zamontować w niej choinkę. Podeszłam do niego z pomocą.

– Ty trzymaj, a ja będę przykręcał. – Ukląkł i zaczął coś majstrować. Ciocię przyuważyła kątem oka, gdy czmychała do kuchni. – Lekko w lewo, jeszcze, czekaj!

Starałam się naprostować drzewko, żeby potem pięknie zdobiło salon. Igły kłuły mnie w skórę ale jakoś to przetrwałam.

– Dajecie radę? – Zajrzał do nas wujek.

– Chyba tak – zapewniłam, szukając wsparcia u kuzyna.

– W takim razie pójdę do Mietka spróbować wędzonki.

– Tylko się nie napij! – krzyknęła ciocia, widocznie wszystko słysząc. – Jest wigilia! Nie wolno! Dopiero po północy...

– Dobra, dobra.

Zostałam sama z Arturem. Tym razem to ja mogłam się mu poprzyglądać. W czarnym golfie wyglądał bardzo przystojnie. Miał też trochę poczochrane włosy, które aż prosiły się o ułożenie. Kiedy znienacka wstał, uśmiechnął się, bo zrozumiał, co robiłam przez ostatnią minutę.

– Masz tu coś. – Wsunęłam palce w miękkie włosy i wyjęłam kawałek gałązki.

– Przyznaj, że chciałaś mnie po prostu dotknąć.

ŚWIĄTECZNY KLIMATOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz