Rozdział 1

1.4K 107 13
                                    

– W końcu! – zawołałam, tuż po wyjściu z samochodu. Moje nogi od razu zatopiły się po łydki w śniegu. Ulgę zastąpiła irytacja. Już nie byłam taka zadowolona, jak wcześniej. Celowo włożyłam sportowe buty, aby przez kilkugodzinną jazdę się nie zgrzać.

Trasa z Wrocławia do Karpacza nie była ani przyjemna ani krótka. Średnio odśnieżone drogi przywitały mnie zaraz za miastem. Ogromny ruch nie był niczym niezwykłym, szczególnie, że lada moment rozpoczynały się święta. Przez mniejsze miejscowości przemieszczałam się z iście anielską cierpliwością, pilnując, by nie przekroczyć magicznych pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. A wjeżdżając w tereny górskie, prosiłam Boga, aby moje mini bezpiecznie dotarło do celu. Pod rodzinny dom Zamojskich, praktycznie wbiłam się na pełnym gazie.

Złorzecząc pod nosem, co akurat nie przystoi damie, którą chciałabym czasami przypominać, przecisnęłam się do bagażnika. Ogromną walizkę wyjęłam z lekkim trudem, opanowując sapnięcia. Na reszcie wygramoliłam się z białego puchu, otaczającego wszystko na około i stanęłam na odśnieżonej ścieżce. Przez chwilę potupałam przemoczonymi butami, żeby zrzucić jego nadmiar.

– Paulinko! – Uśmiechnęłam się, odrzucając kosmyki włosów z twarzy. Ciocia rozchyliła szerzej drzwi i w samych kapciach wystartowała, żeby mnie wspomóc. – Tak się cieszę, że cię widzę! Jak droga? – Najpierw mnie wyściskała, a potem porwała ciężką walizkę. Drugą rękę położyła mi na plecach i sugestywnie pchnęła do przodu.

– Dzień dobry – wykrztusiłam, bo więcej nie dała mi dojść do słowa. Siostra mojej mamy nie była złą kobietą, a jej jedynym mankamentem było bezsensowne gadulstwo. Zadając mnóstwo pytań, nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedziałam już, że zostało mi kiwać głową i się uśmiechać.

– Ale ty jesteś podobna do mamy – trajkotała, nie zauważając, jak drgnęłam. – Tylko trochę za szczupła. Nie martw się, tutaj cię podtuczymy. Wiesz, że już upiekłam trzy ciasta? Myślałam, że zrobimy to razem, ale czas tak wolno płynął...

– Ciociu, jechałam raptem... trzy godziny!

– Ach! – Machnęła ręką a potem zamknęła za nami drzwi. – Wiesz, jak to jest. Jedno wstawię do piekarnika, to w tym czasie wyrabiam drugie. Zanim się pierwsze upiecze, ja już mam gotowe kolejne i masę.

– Ciocia zawsze potrafi się świetnie zorganizować – pochwaliłam, zdejmując kurtkę. – Mama była taka sama. Ja to chyba poszłam po tacie...

Obie zamilkłyśmy. Wspomnienie mojej rodzicielki było trudne, mimo że próbowałam zachowywać się jak zawsze. Świeża rana nadal bolała, a gorycz ciągle dusiła w mnie w gardle.

– Co my tak stoimy! Gdzie są moje maniery? – Kobieta z ciasno splecionym kokiem, stuknęła się w czoło. Od ostatniego spotkania, nic się nie zmieniła. Czasami odnosiłam wrażenie, że od zawsze wygląda tak samo. Rumiana na policzkach, przeżywała każde emocje, uwidaczniając je na twarzy. Pulchna sylwetka nie przeszkadzała jej w noszeniu eleganckich sukienek, których miała w szafie setki. Tym, to akurat przypominała mi mamę. – Na pewno jesteś zmęczona i zziębnięta. I głodna! Chodź, kochanie, nałożę ci gorącej zupy.

Pozwoliłam zaprowadzić się do kuchni. Usiadłam na hokerze, ale przeszkadzały mi mokre skarpety. Ściągając je, nie zauważyłam, kiedy ciocia wyszła i wróciła z ciepłymi, góralskimi bamboszkami.

– Weź, są ciepłe. I dla gości – podkreśliła, wciskając mi je w ręce. Na palcach wróciłam do walizki, która stała w korytarzu. Dobrze, że bieliznę pakowałam jako ostatnią. Bez problemu wyjęłam świeże skarpety, a dopiero po tym, włożyłam kapcie.

ŚWIĄTECZNY KLIMATOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz