Rozdział 2

16 2 0
                                        

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo ładny. Pomimo wyczuwalnej wilgoci na dworze, świeciło słońce i nie było zimnego wiatru. Londyn dawno nie cieszył się tak przyjemną pogodą. Cole spędzał późny poranek na swoim balkonie z papierosem, kawą w papierowym kubku i Marissą, która zresztą posiadała ten sam zestaw. Świeże włosy bruneta opadały mu na twarz. Tak jak codziennie, przyglądał się żyjącemu miastu. Kochał i jednocześnie nienawidził tej rutyny.

- Czemu Max się od ciebie wyprowadził?
- Niedługo prawie w ogóle nie będzie mnie w Londynie, a nie chce żeby siedział sam w moim mieszkaniu. - wypuściła dym z ust.
- Naprawdę?
- Nie, tylko tak powiedziałam Williamowi. - Cole nie zrozumiał, czy Marissa mówi ironicznie lub nie, ale wolał się nie odzywać.

Marissa była młodsza od Cole'a o kilka miesięcy, co oznaczało, że była trzecią najmłodszą osobą w grupie. Miała długie, prawie białe blond włosy. Miała jasną cerę, nie ciemniejszą od koloru jej włosów. Lecz najbardziej wyróżniały ją jej piękne niebieskie oczy. Wyglądała jak prawdziwy anioł. Zazwyczaj nosiła swetry i za duże koszule oraz spodnie, które idealnie podkreślały jej szczupłą talię. Była bez skazy. Wielu napotkanych przez nią ludzi często zastanawiała się, czy jest prawdziwa.

Patrząc obiektywnie, radziła sobie najbardziej z całej grupy. Nie chodziło nawet o zlecenia i zadania, które zawsze bezbłędnie wykonywała, ale o samo trzymanie się zasad. A nawet gdy ich nie przestrzegała, nikt się o tym nie dowiadywał. Nie nawiązywała bliższych relacji z nikim z grupy lub nikt przynajmniej o tym nie wiedział. Dotąd, najlepszy kontakt miała z Mel, lecz było to zanim w grupie pojawił się Cole. W ostatnich tygodniach dobrze dogadywała się z Maxem, lecz myślała, że to dlatego, że podświadomie zmusiła się do tego, żeby żyć z nimi w zgodzie i dobroci, by nie musieć dodatkowo znosić go jako współlokatora.

Nieszczególnie przepadała za Cole'm. Ponieważ Szef darzył ją największym zaufaniem ze wszystkich, wiedziała wszystko, co się dzieje u Cole'a i co robił. Nie lubiła tego, jak wiele problemów sprawiał i jak bardzo wszystko komplikował. Jako urodzona perfekcjonistka czuła, że on jest jej kompletnym przeciwieństwem i nie są w stanie się dogadać. Mało kiedy z nim rozmawiała. Najczęściej podczas spotkań, choć i tak te konwersacje nie trwały dłużej niż piętnaście minut. Mimo tego czuli się swobodnie w swoim towarzystwie.

Brunet zgasił niedopałek o balkon i wyrzucił go na niżej znajdujący się chodnik. Wziął łyka kawy i skrzyżował ręce na balustradzie. Czuł, że dzisiejszy dzień będzie dla niego okropny. Czekało go dużo pracy za biurkiem i znoszenie młodszego o dwa lata chłopaka.

Minęły dwie godziny. Marissa już dawno pojechała do siebie a Cole zaraz po pożegnaniu jej zaczął sprzątać mieszkanie. Nie podobało mu się to, że musiał opróżnić dwie komody i kilka półek w szafkach w łazience. Ostatni raz mieszkał z kimś prawie trzy lata temu i twierdził, że mieszkanie samemu podoba mu się najbardziej. Nie wyobrażał sobie mieć teraz współlokatora. Tym bardziej, że miał być nim Max. Na samą myśl o tym podskakiwało mu ciśnienie. Czuł do niego ogromny wstręt.

Można myśleć, że właściwie nie miał powodu, żeby aż tak bardzo go nie lubić. Lecz prawda była zupełnie inna (choć zapewne większość nie uznała by tego za przyczynę). Choć nie miał zamiaru nikomu o tym powiedzieć, nawet samemu Maxowi, to za bardzo przypominał mu innego Maxa. Jego zmarłego przyjaciela. Imię, włosy, a nawet wzrost były prawie takie same, jakie posiadał jego zmarły przyjaciel. Jedyne, co było dla niego znaczącą różnicą pomiędzy tą dwójką były oczy. Żadne oczy na świecie nie miały w sobie takiego blasku i radości jakie posiadał Max już w zaświatach. Cole uwielbiał na nie patrzeć. Były szczególnie piękne i wyjątkowe, nikt takich nie miał, nikt. Max był idealny. Ale w końcu odszedł, a teraz Cole musiał przez najbliższe tygodnie patrzeć na jego gorszą, brzydszą i denerwującą wersję.

Dead AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz