Prolog

77 1 0
                                    

Dedykacja: Dla Oliwii, która nie pozwoliła dołączyć mi do gwiazd.  

Prolog

Mam zaledwie czternaście lat, gdy zaczyna się mój koszmar.

Stoję na środku sali tronowej, a głośne kroki rozlegają się po całym zamku, a może tylko w mojej głowie, tego nie jestem w stanie stwierdzić. Krew szumi mi w uszach, a oddech mam płytki. Mocny strach paraliżuje moje ciało. Staram się ruszyć, ale kończyny odmawiają mi posłuszeństwa. Czuję na swoich ramionach dłonie mamy. Mówi coś do mnie, ale ja jej nie słyszę. Wzrok mam rozbiegany. Chcę stąd uciec, najdalej jak się tylko da.

Na ziemie sprowadza mnie głos ojca, który patrzy na mnie bez wyrazu, ale ja widzę w jego oczach ten sam strach, który paraliżuje mnie.

— Rionnag synu — zaczyna głosem głębokim, ale ja słyszę go jak z zza ściany. — Obiecałeś mi, że będziesz silny.

Jak do cholery mam być silny, skoro doskonale wiem, co się zaraz wydarzy. Jaki normalny człowiek, by się nie bał.

Mama nuci jakąś melodyjkę, która zdaje się być kołysanką. Trzyma mnie mocno w woich ramionach i nie chce puścić. Wczoraj całą noc moczyła moją piżamę łzami i przytulała do siebie, jakbym był skarbem.

Nie chcę tu być. Chcę być wszędzie, ale nie tu. Gdziekolwiek.

Ciężkie mahoniowe drzwi sali otwierają się z głośnym hukiem. Stoi tam mężczyzna w zastępie żołnierzy. Patrzy na mojego ojca wzrokiem tak obrzydliwym, że żółć podchodzi mi do gardła. W dłoniach trzyma krwawnikowe ostrza, a w kaburze czekają połyskujące sztylety.

— Witam w moim zamku — odzywa się mój tata, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak dobrze tuszuje rządzące nim uczucia.

Nowoprzybyły mężczyzna prycha z pogardą i podchodzi powolnym krokiem do mojego ojca. Tata rozkłada skrzydła starając się nimi zasłonić mnie i mamę. Ja robię to samo, ale czuje na nich takie odrętwienie, że przychodzi mi to z niemałą trudnością.

Mężczyzna stojący przed tatą ma szare, długie włosy, oczy w tym samym kolorze, a jego twarz szpecą obrzydliwe blizny, na których widok się wzdrygam. Jest naprawdę wysoki, ale nie dorównuje wzrostem mojemu ojcu. Wyraz jego twarzy jest tak przerażający, że gdybym nie dostał rozkazów, to już dawno zabrałbym mamę i uciekł, stoję jednak twardo i się nie ruszam.

— Mogę wiedzieć jaki jest powód twojej wizyty Astegranie? — ponownie głos zabiera tata.

— Mam dla ciebie propozycje Serpensie — jego głos jest tak zimny, że czuję jak to zimno rozchodzi się po moim ciele.

Tata przez chwilę milczy, bo przecież dobrze wie o co chodzi.

— W takim razie zamieniam się w słuch.

Astegran rozgląda się po sali i uważnie przygląda się mojemu tacie, sprawdzając, czy aby nie jest on uzbrojony. Niemal widzę, jak zaciera ręce nad tym o czym myśli.

— Żądam praw do tronu Sapphirus — mówi w końcu jakby nigdy nic, jakby mówił o zabraniu jabłka.

Mięsnie w moim ciele spinają się. A płytki oddech przemienia się w szybkie nabieranie powietrza do płuc. Serce zaczyna bić w tak szaleńczym tempie, że czuję jego wybicia w całym ciele.

— Chyba oczekujesz ode mnie za dużo — odpowiada tata tym swoim spokojnym głosem.

Przestań! Przestań udawać, że cię to nie rusza!

Wzrok króla Argenti ląduje na mnie. Widzi mój strach, bo nie jestem w stanie go ukryć. Uśmiecha się do mnie obrzydliwe, a ja już teraz wiem, że ten uśmiech i wzrok zapamiętam do końca życia. Krzywi się po dłuższym przyglądaniu się mojej osobie. Jestem czystym Sapphirem, więc naturalnie wzbudzam w nim obrzydzenie.

Nie wiem, kiedy i jak, ale nieznaną mi siłą zostaję wyrwany z objęć matki i już wiem, że nigdy więcej nie będzie mi dane odpłunąć w jej ukajających ramionach i że już nigdy nie będę słuchał wieczorem jej spokojnego głosu.

— Rion! — w sali rozlega się przerażony i drżący głos mojej mamy, chce biec w moją stronę, ale tata powstrzymuje ją wyciągając dłoń.

Widzę jak z jej policzków zaczynają spływać łzy. Patrzy tylko na mnie.

— Ile jest dla ciebie warte życie syna? — pyta Astegran, ale patrzy wprost w moje szafirowe oczy.

Jego paznokcie wbijają się głęboko w moje ramiona, a ja ze wszystkich sił staram się nie skrzywić z bólu.

Tata milczy.

— Powiedz mi chłopcze, jak cię zwą — ponowie zabiera głos.

Kątem oka spoglądam na stojącego za mną ojca. Wyraz jego twarzy nie mówi absolutnie nic, tak jakby ktoś go zamroził.

Staram się zebrać w swoim głosie jak najwięcej pewności siebie, gdy odpowiadam:

— Rionnag Kaligran, książę Sapphirus.

Astegran przekrzywia głowę przyglądając się z uwagą lewej stronie mojej twarzy, po czym wyciąga krwawnikowy sztylet z kabury. Rozszerzam oczy z przerażenie, gdy przyciska ostrze kilka centymetrów nad lewą brwią. Jedyne co czuję, gdy przejeżdża szybkim ruchem w dół rozcinając skórę mojej twarzy, to straszliwy ból. Szkarłat zaczyna wyciekać z rany, a ja sparaliżowany bólem nie jestem w stanie ustać na nogach, więc upadam na kolana raniąc je o marmurową podłogę, ale nie zwracam na to uwagi, na przeraźliwy krzyk i płacz mojej matki też nie. Obraz przed oczami traci ostrość, ale ja nie mogę pozwolić sobie na bezsilność.

Nie teraz.

Ruszam kilka razu skrzydłami starając się wrócić do pionu, są tak bardzo odrętwiałe i osłabione, że zrobienie tego jest straszliwie bolesne.

Muszę wstać.

Muszę być silny.

W końcu udaje mi się i staję płasko na stopach. Przyciskam dłoń do lewej części twarzy i dostrzegam, że Astegrana już przy mnie nie ma. Stoi przed moim tatą i uśmiecha się do niego perfidnie, ale mój ojciec pozostaje niewzruszony.

— Daję ci ostatnią szansę — mówi chwytając za rękojeści miecza.

— Nigdy nie zdobędziesz korony Sapphirus — tata odpowiedna hardo i to są jego ostatnie słowa, bo krwawnikowy sztylet zagłębia się w jego sercu.

Mama krzyczy, a ja razem z nią. Ból, który spowodowany jest stanem mojej twarzy to nic w porównaniu z tym co właśnie czuję. Łzy spływają po moich policzkach. Chcę krzyczeć jeszcze głośniej, ale już nie mogę. Kolana mi miękną, a umysł przestaje współpracować. Przed oczami mam mroczki, które zaczynają zajmować mój obraz.

Nie wiem co się dzieje.

Dopiero słowa mojej mamy kotwiczą mnie w tej okropnej rzeczywistości.

— Proszę... — łka. — Oszczędź moje dziecko.

Ona wie, wie jak to się skończy, ale mimo to prosi, ma odwagę prosić.

Nim miecz zanurza się w jej ciele, szepcze do mnie bezgłośnie "kocham cię", a później z jej oczu znika blask i znika życie, które tak kochała.

Serce wali mi tak mocno, że czuję jakby zaraz miało wyrwać się z mojej piersi i wybuchnąć. Już nie krzyczę, nawet nie płaczę. Nie mam na to siły, ja już nie mam siły na nic.

Wtedy Argent podchodzi do mnie i uśmiecha się tak okropnie, że nie mogę pojąć, dlaczego posuwa się do takich czynów.

Nigdy tego nie zrozumiem.

Wiedziałem, że to nastąpi, ale gdy miecz zagłębia się w moim ciele, wszystko przestaje mieć znaczenie.           

Szafirowa Gwiazda || Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz