Rozdział 1

142 13 3
                                    

Zawiązałam mocno sznurowadła moich czarnych butów do biegania i wlożyłam na siebie szarą bluzę zapinając ją pod samą szyję. Spięłam włosy w wysokiego kucyka i po oznajmienu domownikom, że  wychodzę, opuściłam dom.

Mijałam znajome twarze z lekkim uśmiechem na ustach, idąc przez moje osiedle w stronę parku. Zaczęłam rozgrzewać nogi podnosząc wyżej kolana przy chodzeniu, by być gotowa na długą i zapewne męczącą trasę, którą wyznaczyłam sobie na dzisiejszy dzień. Nie biegałam już od dwóch tygodni, ponieważ zawsze robiłam to z Seanem, a od czasu wieczornego incydentu nie widziałam się z nim nawet przez chwilę. Czasami kusiło mnie by zadzwonić do niego i poprosić o spotkanie, ale szybko wybijałam sobie taki pomysł z glowy. Nie po tym co się stało... Właściwie, do tej pory nie mam pojęcia co się tak naprawdę wydarzyło. Znam Seana odkąd tylko sięgam pamięcią i nigdy nie przypuszczałabym, że nie jest ze mną szczery. Myślałam, że mówimy sobie wszystko, ale on chyba pominął parę znaczących kwestii co do swojej osoby. Czy ma problemy? Na to wygląda. Jako jego przyjaciółka, martwię się o niego i czesto zastanawiam się co robi w tym momencie, ale nie odważe się do niego zadzwonić. Boję się odrzucenia, albo tego, że wplącze mnie w coś, z czym nie chcę mieć do czynienia. Jego znajomy nie wydawał się przyjazny i raczej nie postanowił przypomnieć mu o swoim istnieniu, tylko dlatego by umówić się z nim do pubu na piwo. Ale co takiego mogło się wydarzyć, że mój przyjaciel tak bardzo przejął się tym, co kazał przekazać mu nieznajomy mi chłopak?

Odrzuciłam wszystkie myśli o Seanie i wydarzeniu z przed dwóch tygodni, docierając do parku i włożyłam słuchawki do uszu. Gdy usłyszałam melodię mojej ulubionej piosenki, od razu się rozluźniłam. Przeszłam jeszcze kawałek i rozpoczęłam wyznaczoną trasę truchtem, starając się przypadkiem nie wpaść na mijanych przechodni.

Przystanęłam na moment opierając się o ścianę szarej kamienicy, w której się znajdowałam, czując kujący ból w klatce piersiowej. Oddychałam nierówno, a po moim czole spływał pot, króry niezdarnie wytrałam rękawem bluzy. Poprawiłam kucyk i spojrzałam w zachmurzone niebo. Będzie padać. Nigdy nie wyznaczałam sobie czasu na bieganie, ale teraz moim priorytetem było by zdążyć do domu przed deszczem. Wyjęłam słuchawki z uszu i telefon z kieszeni bluzy. Normując oddech sprawdziłam godzinę. Minęła dwudziesta, co oznaczało, że za niecała godzinę zrobi się już niemal ciemno. Mimo, że kiedyś uwielbiałam nocne przechadźki, teraz unikam przebywania na dworze w godzinach wieczornych. Oczywiście jest to spowodowane przez kolegę Seana, który wystraszył mnie nie na żarty i raczej prędko nie wrócę do nocnych spacerów.

Idąc wolnym krokiem by dać odpoczynek moim mięśnią, wsłuchiwałam się w dzwięki wydawane przez samochody jadące główną ulicą, która znajdowała się dobry kawałek drogi ode mnie. Aż cud, że w ogóle coś słyszałam.
Przechodząc obok małej uliczki, postanowiłam znów przesłuchać moją ulubioną playlistę. Kiedy wkładałam białe słuchawki do uszu, coś zwróciło moją uwagę. Przystanęłam na chwilę i zastanawiałam się, czy to może przypadkiem umysł nie płata mi figli, ale ponownie usłyszałam błagalny głos dochodzacy z mijanej przeze mnie uliczki. Nie były to odgłosy przyjaznej rozmowy między dwojgiem ludzi. Była to bardziej kłótnia, gdzie jedna ze stron wypominała coś drugiej, grożąc przy tym i wyklinając na jej osobę.

Wzięłam głęboki wdech. Było jeszcze widno, więc nie powinnam aż tak się bać i pójść zobaczyć co się dzieję. Kilkanaście metrów ode mnie przechadzał się pan w średnim wieku, popalając papierosa i gwizdając coś wesoło. Gdybym tam poszła, miałabym w razie wypadku jak wezwać pomoc, ale zresztą... to nie moja sprawa co dzieje się w tej kamienicy. Równie dobrze może to być para przyjaciół mających sprzeczkę, albo młode malżeństwo...
- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy... -powiedziałam cicho sama do siebie, starając się wygrać z ogarniającą mnie ciekawością.
Stałam jeszcze chwilę w miejscu i ruszyłam wolnym krokiem w stronę domu. Kiedy byłam w pełni zdeterminowana by opuścić osiedle, usłyszałam głos, który zupełnie zbił mnie z tropu. To był głos Seana. Dochodził z uliczki. Mówił o wiele ciszej od swojego towarzysza, ale wszedzie rozpoznałabym jego głos.
Ciekawość i chęć zobaczenia chodź przez moment przyjaciela wygrała i po chwili szłam trzymając się blisko ściany w stronę dochodzących głosów.

Zatrzymałam się za starym, zielonym kontenerem na śmieci, który niesamowicie cuchnął, ale w tamtej chwili miałam to gdzieś. Przykucnęłam obok skórki od banana i spleśniałej kanapki, czując rosnące obrzydzenie. Wychyliłam się i wtedy widziałam już wszystko jak na dłoni. Sean, trzymany za ramiona przez jakiegoś chłopaka o ciemnej karnacji i włosach czarnych jak węgiel, był przywarty do ściany. Wyglądał na zupełnie bezbronnego w przeciwieństwie do jego towarzysza, któremu determinacja i złość gościły na twarzy.
- Słuchaj Rogers... Mówię to po raz ostatni... - zaczął ciemnowłosy spokojnym głosem zaciskając pięści na białej koszulce mojego przyjaciela. - Oddajesz mi wszystko co zgarnąłeś kilka miesięcy temu ze sporym procentem, bo inaczej nie będzie tak przyjemnie...
- Stary.. Ile mam ci powtarzać, że nie mam?! - wycedził przez zęby w swojej obronie blondyn.
- Chuj mnie to obchodzi - odpowiada mu mulat lekko rozbawiony, ale po chwili poważnieje. - Wylądowałem przez ciebie w pierdlu, odsiedziałem swoje cały czas zastanawiając się jak się na tobie  zemścić za to, że to właśnie ty - Popycha go na ścianę - mnie tam wsadziłeś...
Sean odchrząknął cicho i zaczął przepraszającym tonem.
- Głupio wyszło... Wiesz.. Spanikowałem.
- Głupio wyszło?! Każdego dnia myślę nad tym, w jaki sposób cię zapierdolić, a ty wyjeżdżasz mi z 'głupio wyszło'?!
Żaden z nich nie mówił nic przez chwilę, tylko mierzyli się wściekle wzrokiem.
- Kasa ma być na piątek.
- Na piątek?! Żartujesz? Nie załatwie tyle w 4 dni! -dyskutował Sean zaciskając szczękę. Wachał się za nim coś powiedział, ale w końcu wydusił z siebie zdanie. - Nie... Nie mogę ci tego oddać w ratach?
- Chyba cię do reszty pojebało, Rogers. - powiedział kpiąco brunet. - Kasa na piątek, nie próbuj żadnych numerów, bo będę cię obserwować...
- Nie dam rady tego ogarnąć!
W odpowiedzi usłyszałam śmiech i widziałam tylko tyle, że Sean krzywi się z bólu, a z jego nosa wypłwa stróżka krwi przez uderzenie, które zadał mu znajomy chłopak. Usłyszałam tylko jęk bezradności, który wyleciał z ust przyjaciela, ponieważ ktoś szarpnął mnie za ramię i przywarł do kontenera. Będąc w zupełnym szoku nie bardzo rozumiałam co się dzieję, póki osoba, która nakryła mnie na podsłuchwianiu nie ścisnęła boleśnie moich ramion.
- Coś za jedna?! - Te trzy słowa spowodowały nieprzyjemne dreszcze strachu na całym moim ciele. Czułam sie sparaliżowana pod przeszywającym wzrokiem górującego nade mną chłopaka. Wiedziałam już, że mam spore kłopoty mimo, że tak bardzo starałam się ich uniknąć.

____________________________________
Przepraszam za ewentualne błędy.

Smoke | Calum HoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz