Lusittana

23 1 0
                                    

Natten går tunga fjät runt gård och stuva.1

Kring jord som sol förlät, skuggorna ruva.

Då i vårt mörka hus, stiger med tända ljus,

Sankta Lucia, Sankta Lucia.

*

Night walks with a heavy step round yard and hearth,

As the sun departs from earth, shadows are brooding.

There in our dark house, walking with lit candles,

Santa Lucia, Santa Lucia!

Ingrid Berggren była najszczęśliwszą dziewczynką w New Braintree, miasteczku tysiąca dusz w stanie Massachusetts. To ją, właśnie ją, wybrano na świętą Łucję i to ona w dzień (wieczór) poświęcony świętej prowadziła procesję do kościoła, śpiewając „Santa Lucia" nieco drżącym głosem i usiłując nie potknąć się o rąbek za długiej białej szatki bramowanej srebrną nicią i przepasanej przepyszną czerwoną szarfą. Tova pewnie pękała z zazdrości, ha! Też szła w pochodzie w białej sukience, ale nie tak ślicznej jak ta Ingrid. I dobrze, w końcu nie była Łucją, tylko jakąś tam dziewczynką w tle. To nie wina Ingrid, że była najładniejsza, prawda? Nie wspominając o drobnym fakcie, że jej mama była burmistrzem New Braintree.

Młoda Berggrenówna chętnie zrobiłaby sobie śliczne selfie, bo w zielonym wianku i koronie ze świec na głowie (oczywiście ledowych, bo nikt nie zaryzykowałby prawdziwych), kolczykach w kształcie śnieżynek i bielutkiej jak śnieg sukni przepasanej czerwoną szarfą wyglądała wprost prześlicznie, ale niestety, nie mogła. Smartfon tkwił w kieszeni dżinsów ukrytych pod zwojami białej tkaniny i choć czuła wibracje, bo zapomniała je wyłączyć, nie wypadało po niego sięgnąć. Miała tylko nadzieję, że dumna mama pstryknie jej kilkadziesiąt zdjęć, z których na pewno wybiorą najlepsze. Wrzuci je na Insta, napawając się podziwem dzieciaków ze szkoły. Może nawet Martin w końcu zwróci na nią uwagę? Na pewno!

Och, Ingrid chciała by ta chwila trwała jak najdłużej. Procesja przemierzała zaśnieżony skwer przed kościołem, a z nieba łagodnie spływały pojedyncze płatki śniegu, zwolna wirując w powietrzu. Z drugiej strony, najlepiej, gdy już było po uroczystościach. Od rana nic nie jadła – z nerwów nie mogła niczego przełknąć, normalne i zaczynało burczeć jej w brzuchu. Trochę głupio być Łucją, której burczy w brzuchu, ale pocieszała się myślą, że po procesji czekają na wszystkich półmiski pełne lussekatter, zawijanych szafranowych bułeczek z rodzynkami i innych słodkości. Ingrid była łasuchem.

Znienacka burczenie nabrało na sile i przez moment dziewczynka zdziwiła się, że jej żołądek potrafi być tak głośny, nim zorientowała się, że to nie on. Burczało nie w niej, a wokół niej. Za plecami Ingrid rozległy się piski (najcieniej piszczała Tova, Ingrid była tego pewna) i okrzyki zdumienia, a gdy dziewczynka podniosła głowę, zobaczyła stado czarno-siwych kawek kołujące nad procesją św. Łucji. O tej porze? Dawno powinny spać pod osłoną drzew – najbardziej upodobały sobie te nad zamarzniętym stawem w parku. Tymczasem zamiast spać wieczorową porą, ptaszyska skrzeczały jak opętane, krążąc nad kościołem, chaotycznie trzepocząc skrzydłami i z trudem nie zderzając się ze sobą w locie. Ich sylwetki ostro odcinały się od szarości nieba i bieli śniegu.

Nagle, jakby popchnięte jedną myślą, przestały krążyć bez celu i rzuciły się w dół, ku ludziom, otaczając ich chmarą ptasich piór. Piski i wrzaski nabrały na sile. Ingrid także krzyknęła i instynktownie zasłoniła twarz, choć ptaki nie dziobały ani nie drapały pazurkami. Jeszcze. Jednak zdawało się, jakby były wszędzie wokół. Czuła pierzaste ciałka otulające ją jak ruchomy, brzydko pachnący koc, wciskające się pod sukienkę, sadowiące na koronie ze świec i kłapiące dzióbkami tuż przed palcami przyciśniętymi do twarzy. Ingrid zrobiło się słabo ze strachu i nieznośnej, kwaśno-metalicznej woni mokrych piór. Chciała zawołać mamę, ale bała się otworzyć usta. Słyszała jak ludzie za nią krzyczą i pomstują, odganiając kawki, jak dzieciaki płaczą i piszczą, ale dźwięki otoczenia cichły i cichły, aż ucichły całkowicie. Ingrid ucichła wraz z nimi.

Światełko w ciemnościachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz