Rozdział 1

1.1K 92 11
                                    


Albert Speedo był samotnym człowiekiem. Lekko zagubionym, ale w tłumie nie wyróżniał się niczym. No dobra, posiadał białe włosy, dużą ilość niepotrzebnej biżuterii czy kolczyków, lecz to była jedynie maska odziana w czasach młodości.

Znacie na pewno takie osoby, które ubierają się strasznie charakterystycznie, ale ich zachowanie automatycznie likwiduje ich z pola widzenia. Są nudni, przewidywalni. Nikomu nie przeszkadzają, a świat bez nich nie różniłby się aż tak mocno.

Takim osobnikiem był właśnie Speedo. Wspomnę o jego przeszłości jedynie dla zasady, bo nie jest to porywająca historia.

Mieszkał w zwykłej dzielnicy, nie w centrum, nie na uboczu. Rodziców miał... normalnych. Miał wrażenie, że gdyby ich nie było to nic w jego życiu by się nie zmieniło. Raz może go pochwalili za dobrą ocenę, drugi raz cicho zganili za nieład w pokoju. To były właśnie takie momenty, w których Albert zaczynał zadawać sobie pytania typu "Po co ja w ogóle istnieje?"

Choć może się to wydawać dziwne, chciał zwyczajnie poczuć, że żyje. Chodził do szkoły, zdobywał przeciętne oceny, miał jakiś tam znajomych, ale ci byli takimi samymi wydmuszkami jak on.

Miał w pewnym momencie dość.

Wtedy zaczęła się jego era imprezowania i niszczenia siebie, a głównie swojego ciała. Tatuaże zrobione pod wpływem zdobiły jego ciało, a jego kolczyki w uszach przypominały mu o pamiętnej nocy na której...

Na której?

No tak, wszystko w oczach Alberta wydawało się takie zajebiste, ale każda osoba z boku mogłaby powiedzieć wprost, że jego widok był co najmniej przykry. Tu nie chodziło o jakieś niszczenie siebie, oj nie nie. Znacie to skręcające uczucie, kiedy szkolny kujon stara się na siłę zmienić na tego popularnego? Tak niestety to wyglądało z perspektywy każdej innej osoby poza Speedo.

- Synu, gdzie byłeś? - spytał zdenerwowanym tonem ojciec chłopaka. To był jeden z niewielu momentu, kiedy wyrażał więcej emocji niż obojętność. Takiej okazji białowłosy nie mógł przepuścić. Wziął głęboki wdech.

- Kurwa teraz dopiero zacząłeś się mną interesować? Od ponad miesiąca chodzę na te jebane imprezy, by wreszcie poczuć się jak człowiek, a nie pierdolona maszyna! Ty serio tego nie widzisz?! Wy macie jakiś kod w głowach czy co?! Nie no ja serio się pytam, bo mam wrażenie, że jakby ciebie i mamy nie było to dosłownie nic by się nie zmieniło! - wykrzyczał wszystko co siedziało mu w głowie. - Może jak się wyprowadzę to coś się stanie? Spierdolę wreszcie z tej śmierdzącej meliny!

- Droga wolna. - to było jedyne co usłyszał od ojca. Jego nastoletnie myślenie wmawiało mu jaki to będzie zajebisty pomysł. Co prawda miał już 18 lat, ale po pierwsze było to jedynie rocznikowo, a po drugie to wciąż bardzo młody wiek. Spakował do plecaka najważniejsze rzeczy, nawet ukradł trochę gotówki z portfela ojca, po czym ruszył w podróż.

Przez kilkanaście minut wyobrażał sobie jak jego rodzice zmartwieni wydzwaniają do niego i biegają zestresowani po mieście, by w końcu go znaleźć.

Kolejne wydarzenia pamięta jak przez mgłę. Na kogoś wpadł, z kimś się przywitał, coś tam kupił, był na stacji kolejowej, a na koniec wykupił bilet do losowego miejsca.

Powoli zastrzyk adrenaliny przestawał działać na niego, była już późna godzina, więc postanowił zrobić sobie drzemkę. Dopiero po dwóch godzinach donośny głos wydobywający się z głośników wybudził go ze snu.

Przez problemy pogodowe przyjazd do Los Santos wydłuży się o 30 minut.

Wtedy też wreszcie jego mózg wrócił na ziemie i zdał sobie sprawę co odpierdolił.

The desire to simply not exist || BlacharyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz