Rozdział 2

763 79 14
                                    


Budząc się udało mi się zarejestrować dwie ważne rzeczy.

Po pierwsze, był już ranek. Co prawda promienie słońca nie docierały do mojej twarzy, ale godzina w telefonie mówiła jasno. Była dokładnie 8:47. Cóż za nierówna liczba, muszę poczekać jeszcze trzy minuty by wstać.

Kolejną rzeczą była grająca muzyka z radia w kuchni. Oznaczało to jedno, Vasquez na 99% przenocował u mnie. Nie było mi to na rękę. W końcu będę musiał zacząć swój ranek poważną oraz mdłą rozmową. W głowie przygotowałem już sobie odpowiedzi, które zaspokoją ciekawość szatyna i może po kilku dniach kompletnie zapomni o mnie, znaczy o tym incydencie.

Widząc na telefonie godzinę 8:50 mogłem nareszcie wstać z łóżka. Byłem w samych spodniach, czyli teoretycznie mnie przebrał ale tak naprawdę to nie. Westchnąłem i wyjąłem ze swojej szafy nowe spodnie oraz o wiele za dużą, czarną bluzę.

Ruszyłem do kuchni, a na mojej twarzy zaczął pojawiać się sztuczny uśmiech.

Powiedz, że to nieporozumienie, bądź naturalny, a sam odejdzie.

Ten plan był do zrobienia, tylko musiałem się postarać jeśli chodzi o kwestie naturalności. Vaski znał mnie od dawna, więc dobrze wiedział jakie mam odruchy podczas kłamania. Innymi słowy, musiałem patrzeć mu się prosto w oczy, inaczej mój wzrok zacznie zjeżdżać w losowe miejsca.

Tak jak się spodziewałem mężczyzna stał w kuchni. Przeglądał aktualnie coś na telefonie, dlatego dopiero po kilku sekundach zauważył moją obecność. Nastała między nami niezręczna atmosfera. On otwierał usta, ale żadne ze słów nie zostało przez niego wypowiedziane, ja natomiast stałem niczym w kościele podczas słowa Bożego i czekałem na coś. Miałem nadzieję, małą ale nadzieję, że ten od razu przejdzie do sedna i będę mógł wywołać drobną kłótnie. Zamiast tego czułem się jak w jakiejś wolnej książce, gdzie autorka musi przedłużać na siłę akcje by całość miała więcej słów.

Zmęczony staniem usiadłem przy stole. To był chyba najlepszy moment na rozpoczęcie rozmowy, co nie?

- Chciałem zrobić śniadanie, ale nie masz nic w lodówce. W szafkach w sumie też nic poza przeterminowanymi płatkami i kawą. - kurwa, wyprzedził mnie. Vasquez po wypowiedzeniu tych słów usiadł na przeciwko mnie. No to się nieźle zaczyna.

- Zazwyczaj jem na mieście. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Jeśli w ogóle coś jem to tylko na mieście. Nie wiem kto normalny je śniadania, ja ograniczam się tylko do obiadu i kolacji. Jeśli zjesz kolacje w miarę późno to nie potrzebujesz śniadania, prosta logika.

- Albert, obaj wiemy, że to nieprawda.

- Skąd ty niby możesz wiedzieć co jest prawdą ,a co nie?

- Znam cię zbyt dobrze. Ty nigdy-

- Pierdolenie o Chopinie. Kiedy ostatnio faktycznie porobiliśmy coś razem. Nawet wystawiłeś mnie jeśli chodzi o wyjście do klubu.

- Nie wystawiłem, po prostu pewne sprawy mnie zatrzymały.

- Właśnie! Jak już masz zamiar krążyć wokół tego tematu to ja sam go zacznę. Jakim kurwa cudem znalazłeś się w moim domu?

- Bo cię debilu widziałem jak odjeżdżałeś z klubu. Pojechałem za tobą, bo chciałem cię przeprosić za tak duże spóźnienie.

- Dobra tam, teraz dopisujesz sobie jakiś sensowny powód.

Wstałem od stołu. Skubany, obrał najgorszą taktykę dla mnie. Pewnie sam bał się poruszać niewygodnego tematu. Jak to jest, że wszyscy ci najgroźniejsi przestępcy potrafią strzelać do innych, zabijać i okradać niewinnych, a nie potrafią być choć raz szczerzy?

The desire to simply not exist || BlacharyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz