Harry, nie mając nic lepszego do roboty, spacerował wzdłuż rzędu krzeseł, poszukując jakichś nowych informacji na temat miejsca, w którym się znalazł. Nie wiedział jak szybko mijał czas. Nic go nie bolało, nie czuł głodu ani pragnienia, nie potrzebował snu. Po prostu szedł.
- Panie Potter!
To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś go wołał. Co jakiś czas był rozpoznawany przez martwych już czarodziei i proszony o chwilę rozmowy. Teraz jednak, osoba, która go zatrzymała, wzbudziła w nim większe zainteresowanie niż cała reszta. Był to bowiem młody mężczyzna, odziany w niebieską, poszarpaną szatę, charakterystyczną dla pracowników Ministerstwa. Harry spojrzał na plakietkę, smętnie zwisającą na jego piersi.
„John Hopkins. Ochrona Archiwum"
Archiwum.
To jedno słowo, tak zwyczajne, sprawiło, że wytrzeszczył oczy, kierując je to na twarz ochroniarza, to na jego pierś.
Ochrona Archiwum.
Ten mężczyzna był jednym z tych, którzy zginęli broniąc planów barier Hogwartu, a, co za tym idzie, mógł wiedzieć kim był napastnik. Mogli w końcu posunąć się krok na przód! Nie mógł nic poradzić na podniecenie, które zaczęło wypełniać go od stóp do głów.
- Mam wrażenie, że ma pan mi do przekazania bardzo ważne informacje, panie Hopkins.
***
Draco biegł. Z trudnością łapał oddech, jednak nie zwalniał, pędząc ile sił w nogach. Ledwie kilka minut temu otrzymał pilną wiadomość od pielęgniarki, która kazała mu jak najszybciej zjawić się w Skrzydle Szpitalnym. Nie zważając więc na godzinę biegł, potykając się o zsuwające się spodnie od piżamy i przeklinając krótkie nóżki. Biegł, myśląc jedynie o tym, aby jak najszybciej znaleźć się przy łóżku Harry'ego.
Nie trwało długo, zanim przekroczył próg gabinetu pielęgniarki, tylko po to, aby okazało się, że jej tam nie ma. Ruszył więc do prywatnego pokoju, w którym leżał Gryfon, czując jak serce podchodzi mu do gardła. Było zdecydowanie za cicho. Za cicho, jak na znane mu przecież tyle lat Skrzydło Szpitalne, nawet w środku nocy.
Jeden krok. Jeden. Tyle wystarczyło, aby po przekroczeniu progu stanął jak wryty, nie wierząc własnym oczom. Pamiętał dobrze, jak przez ostatni rok jego dom używany był przez Czarnego Pana jak własny. Pamiętał, jak pewnego dnia, przez przypadek, wszedł do nie tego pokoju co planował, natykając się na grupę Śmierciożerców, właśnie kończących zabawę z kilkoma mugolami. Pamiętał te zastygnięte w przerażeniu, martwe twarze dorosłych i dzieci, pokryte krwią meble, dywany i wazony. Pamiętał, jak momentalnie zrobiło mu się wtedy niedobrze, odwrócił się na pięcie i zwyczajnie uciekł do swojego pokoju, z którego nie wyszedł do końca dnia. Jednak to wszystko, nawet spotęgowane, nie wyrażało, jak bardzo przerażony był, patrząc na scenę, jaka aktualnie znajdowała się przed nim.
Wszędzie była krew. Wyglądało to tak, jakby ktoś na środku pokoju zdetonował człowieka, a jego wnętrzności rozprysły się po ścianach. Brakowało również szyb, które w drobnych kawałkach, leżały porozsypywane po pomieszczeniu, sprawiając, że wszystko błyszczało w świetle księżyca. Gdyby był kimś innym, mógłby uznać ten widok za piękny, majestatyczny, choć nienaturalny. Jemu jednak natychmiast zrobiło się niedobrze. Zasłonił usta ręką i już miał się odwrócić żeby wyjść, kiedy jego wzrok padł na łóżko. Leżała na nim postać, którą ciężko było rozpoznać. Twarz wyglądała jakby dopadło ją dzikie zwierzę, rozszarpując każdy jej cal i zostawiając jedynie oczy. To właśnie one sprawiły, że zrozumiał na kogo patrzy. Tych zielonego, przerażająco spokojnego spojrzenia nie był w stanie pomylić z żadnym innym.
CZYTASZ
Mały wypadek
Roman pour AdolescentsNie napisałam tej opowieści, tylko ją rozpowszechniam!!!! Autor: maximummiraculum Trwanie lekcji eliksirów. Snape uprzykrza życie Gryfonom, Ślizgoni zarabiają punkty, a Ron przeklina pod nosem. Nic nowego. Dzisiejszą porażką uczniów miał być eliksir...