Przyjazd

7 3 1
                                    

Nienawidził tego, że tu przyjechali. Właściwie to nie. Nienawidził tego, że go ze sobą zabrali. Każdy centymetr jego ciała błagał o opuszczenie tego miejsca. Próbował na wszelkie sposoby poinformować matkę, że przybycie tu z jej nowym chłopakiem to największy błąd, jaki mogli popełnić. Ten jej fagas pracował jako policjant i właśnie go przenieśli z komisariatu w Auguście do tej dziury na północy Maine. Chciał uciec, ale znając jego słabą kondycję pobiegłby zaledwie kilka metrów. „Czego się tak boisz?" zapytała kilka dni temu jego rodzicielka. Trudno było mu odpowiedzieć na to pytanie. Może chodziło o nową szkołę? Dotychczas szło mu naprawdę dobrze, znalazł też kilku dobrych kolegów, z którymi spędzał dni wolne od szkoły. Bał się, że ponowny proces zaklimatyzowania się zajmie mu długie tygodnie, jak i nie lata. Co jeszcze gorsze, mieli zamieszkać praktycznie w środku lasu, na końcu miejscowości. taka izolacja nie wróżyła niczego dobrego. Kochał to, jak otwarte było jego dotychczasowe osiedle. Oczywiście, próbował wytłumaczyć matce, że taka przeprowadzka to błąd, że może trzeba poczekać, aż on się wyprowadzi i wtedy zmieniać miejsce, ale tak jak się spodziewał, kompletnie zignorowała jego opinię, mówiąc tylko jak dobrze zrobi im odpoczynek od zgiełku dużego miasta i smrodu spalin. I w taki sposób zamiast siedzieć z kolegami i przechodzić kolejny poziom w jakieś gierce, stał przed starym, podniszczony budynkiem i modlił się o coś, co wybawi go od fałszywych okrzyków zachwytu jego matki i pogardliwego spojrzenia Jacoba. I wtedy, jak grom z jasnego nieba, pojawił się obok niego blond nerd w okularkach z drucianymi oprawkami i grubej, jeansowej kurtce. Obserwował dom z ciekawością. W pewnym momencie wyciągnął do niego dłoń, nadal wpatrując się w jedno z okien przybytku.
-Nazywam się Thomas. Mieszkam kilka domów obok. Babcia powiedziała, że będziemy mieli nowych sąsiadów w Starej Bessie, to znaczy tak wszyscy mówimy na te ruiny. nie dowierzałem, więc przyszedłem zobaczyć. bez urazy, ale po jakie licho twoi starzy kupili ten dom? To dziura.
Powstrzymałem się od powiedzenia, że całe to miasto to jedna wielka dziura, przykryta na dodatek kupą gnoju i śmieci. Podałem mu dłoń, obserwując podejrzliwie, jak sięga do kieszeni . Wyciągnął z niej mały, tekturowy kwadracik. Płatki śniegu opadały na jego wilgotne kosmyki włosów, dodając delikatności do jego i tak dziecięcej aury. Przekazał mi karteczkę, która ku mojemu zdziwieniu okazała się wizytówką, z imieniem i nazwiskiem (Shillo) i numerem telefonu, oraz adresem
-Może ci się przydać, jeśli mamy zostać przyjaciółmi.

prospagnosia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz