Nie taki diabeł straszny jak go malują

2 0 0
                                    

Coś nie pasowało mi w tym całym miejscu. Jego ponura aura, otaczające je lasy, czy przede wszystkim mieszkańcy Norville, którzy wydawali się...Niepokojący. Niezależnie od tego, dokąd podążał, któreś z ich oczu zawsze go obserwowało. Co gorsze, nie potrafił kompletnie rozpoznać, kto właśnie go śledził. Z jakiegoś powodu każda z twarzy wydawała mu się tylko niewyraźną plamą, zlewającym się obrazem. Nie powiedział o tym nikomu, bo też co by na to poradzili? Co najwyżej zamknęli by go w wariatkowie i kazali tam siedzieć aż kompletnie postrada zmysły. Nie, zdecydowanie nikomu tego nie ujawni. Ale musi to zbadać. Jeśli faktycznie wariuje, to postara się to zignorować. Ale z jakiegoś powodu podejrzewał, że chodziło tu o coś więcej. I wiedział, kto mu w tym pomoże. Jedyna osoba, która go nie wyśmieje i jedyna, która nie uzna go za wariata. Thomas. Założył deszczowy płaszcz i ruszył wzdłuż asfaltowej drogi, ignorując podejrzane szepty i śledzące go spojrzenia. Stanął wprost przed drewnianymi, niebieskimi drzwiami i zastukał kołatką. Otworzył mu zaspany chłopak, z narzuconym na plecy siwym szlafrokiem i rozczochranymi włosami. Szeroko ziewnął, jednak gdy tylko zauważył, kto jest jego gościem, natychmiast się rozbudził i szeroko uśmiechnął.
-Victor! Właśnie o tobie myślałem, wejdź.
Przeszedłem przez próg i uderzyła mnie woń stęchlizny. Natychmiast zakryłem nos, podchodząc do najbliższego okna. Wtedy zobaczył coś jeszcze gorszego. W kuchni stało kilkadziesiąt niepozmywanym naczyń, część w zlewie, część na szafkach, a jeszcze inne-na podłodze. Domyślił się, że prawdopodobnie jego dziadkowie gdzieś wyjechali, a on, zresztą jak zawsze, postanowił unikać sprzątania. Teraz również, zamiast chociażby zaproponować jakąkolwiek pomoc, usadowił się na sofie i włączył telewizor, wsłuchując się w prezentera zapowiadającego najbliższą prognozę pogody. Victor tylko westchnął i ruszył do kuchni. Po około czterdziestu minutach zmywania, wycierania i odkurzania kuchnia wreszcie wyglądała przyzwoicie, a dziwny zapaszek zniknął. Thomas spał w najlepsze, co chwile cicho pochrapując i mrucząc niezrozumiałe słowa. Brunet tylko padł obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu. Już po chwili również drzemał, przytulony do wyższego przyjaciela. Blondyn obudził się chwilę potem, zauważając ciężar na lewym ramieniu. Zrezygnował z budzenia go, gdy dojrzał, że w domu panuje ład, a wszystko, co dotąd przyprawiało go o ból głowy, zniknęło, zastąpione czystością i zapachem środków czystości. Objął Victora, jednocześnie wyłączając hałasujący w tle telewizor. Chłopak jednak po chwili otworzył oczy. Trochę zajęło mu zreflektowanie się i podniesienie z wygodnego mebla.
-Nie musiałeś wstawać.
Victor tylko odchrząknął i otrzepał nieistniejący pyłek z jeansów.
-Właściwie, to przyszedłem tutaj w pewnej sprawie. Nadprzyrodzonej, tak konkretnie.
oczy Thomasa rozjaśniły się, jak świąteczne lampki na choince. Też się podniósł, od razu obejmując ramieniem przyjaciela.
-Wreszcie dojrzałeś, stary. Chodź na górę, pokażę ci, co udało mi się ostatnio nazbierać.
Zrzucił dłoń z ramienia i spojrzał w jego roześmiane oczy.
-Posłuchaj mnie Tom, to poważne. Coś się dzieje w mieście.
Spoważniał i przetarł dłonią zmarszczone czoło. W tle dało się słyszeć krople deszczu uderzające o szyby i szum wiatru szalejący na poddaszu.
-Chodzi o ludzi. Każdy tutaj, niezależnie od wieku, płci i rozmiaru buta zachowuje się dziwacznie, jakby dosłownie coś ich opętało.
Blondyn zarechotał, łapiąc się za głowę.
-Przepraszam, ale wiesz...To małe miasto. Tutaj każdy jest trochę dziwaczny. Pochodzisz z dużego miasta i prawdopodobnie nie zdajesz sobie sprawy, jak ludzie w dziczy wariują. Na przykład moja prababka, zmarła kilka lat temu, ubzdurała sobie, że musi codziennie stawiać koło łóżka talerz z jedzeniem, bo inaczej coś zje ją! Kompletne wariactwo, nie?
Victor przerwał mu uniesieniem dłoni.
-Nie chodzi o to. Wiem, że wy potraficie być trochę nienormalni, ale byłem na to gotowy. Na to, na co gotowy nie byłem, to cholerne śledzenie! Wyobraź sobie, że każdego dnia wychodząc z domu czuję na sobie co najmniej kilka par oczu, a nawet siedząc we własnym pokoju nie odczuwam komfortu! Jonah, nowy fagas mamy, siedzi większość czasu na komisariacie, a mama w fabryce, szczególnie odkąd stary Borys dał jej awans. Co to dla mnie oznacza? Mniej więcej to, że oprócz Suzie, naszej suki, jestem całkiem sam. Ale to nie wszystko.
Usiadł na kanapie, obejmując zieloną poduszkę z wyszywanymi na niej żabami, które babcia Thomasa uwielbiała. W całym wnętrzu można było takich małych żabek naliczyć setki. Filiżanki, talerzyki, zasłony, fotele, czy nawet cholerny kibel. Czasami zdarzało się zastać w toalecie papier z wzorkami w zielone zwierzaki. Ta mała obsesja na szczęście nie przeszła na jej wnuka, co równało się temu, że jego pokój był jedynym azylem od żabich motywów.
-Niedawno dotarło do mnie coś jeszcze. I zanim nazwiesz mnie szaleńcem i zadzwonisz po gości w białych kitlach, chcę żebyś mnie wysłuchał. Obiecaj.
Wystawił mały palec i z oczekiwaniem patrzył na kompana. Ten po chwili zastanowienia dopiął umowy, przyłączając oba palce.
-Nie rozpoznaję ich twarzy. To znaczy, za każdym razem gdy widzę jakiegoś staruszka stojącego na balkonie i obserwującego moje poczynania, zamiast jego facjaty widzę tylko ciemność. Nie chodzi o mój wzrok, bo gdy patrzę na ciebie albo siebie w lustrze, wszystko jest w porządku. Tak samo jeśli chodzi o mamę.
Victor myślał, że Thomas go wyśmieje. Dlatego gdy zobaczył, że ten patrzy na niego przerażony, natychmiast poczuł się niekomfortowo. Pociągnął go za nadgarstek wprost do ciemnego pokoju na piętrze. Zatrzasnął drzwi i zasłonił do końca rolety, opierając się zdyszany o ścianę pokrytą obdartą, żółtą farbą. Brunet nie zdążył nawet zadać żadnego pytania, bo został przyciągnięty silnymi ramionami wprost w zaciemniony kąt, ten najbardziej oddalony od okna.
-Teraz ja chcę, żebyś czegoś posłuchał. Dla każdej normalnej osoby twoja wypowiedź brzmiałaby głupio, ale nie dla mnie. Obawiałem się, że kiedyś odbędę taką rozmowę i ktoś będzie musiał dzielić razem ze mną tę niedolę. Gdy byłem szczylem, mniej więcej po szóstych urodzinach, w miasteczku zaczęły ginąć dzieciaki. Poczekaj.
Zaczął nerwowo przetrząsać papiery na biurku, co chwilę spoglądając na okno. Trzęsące się dłonie sprawiały, że co chwilę na podłodze lądował jakiś dokument, ale umknęło to uwadze jego właściciela. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Podszedł do towarzysza, pokazując mu coś, co okazało się wycinkiem z lokalnej gazety. Victor dostrzegł czarno-białe zdjęcie chłopca na oko w wieku przedszkolnym i nagłówek, informujący czytelników, że ów maluch zaginął.
-Spójrz na datę.
Szesnasty stycznia 1992 roku. Dokładnie dwanaście lat temu.
-Na początku wszyscy pomyśleli, że to atak niedźwiedzia. Rozumiesz, tu wszędzie są lasy, a i dzikich zwierząt nie brakuje. Poza tym, jedno zaginięcie leży jeszcze w normie, szczególnie na takim odludziu. Ale na jednym się nie skończyło.
Kolejna kartka przedstawiała dziewczynkę, trochę starszą, ale nadal bardzo młodą. Znów był to plakat informujący o zaginięciu, ale tym razem przeszedł od razu do daty. Szesnasty stycznia 1993.
-Każdy taki wycinek przedstawia dokładnie ten sam schemat. Zaginięcie, ta sama data i ostatnie miejsce, w którym je widzieli. Jedyna różnica to rok. Widzisz, zawsze gdy dzieje się coś złego, najpierw ktoś ginie. Ale to nie wszystko.
Pokazał mu też rysunek. Przedstawiał portret pani Stanley, miłej staruszki sąsiadującej z dziadkami Toma. Z tym, że jej twarz pokrywała czarna plama z atramentu.
-Zacząłem badać tę sprawę. No wiesz, obejrzałem wtedy kilka filmów detektywistycznych i udawałem, że jak Poirot umiałem po kilku śladach rozwiązać skomplikowane śledztwa. To naiwne, wiem, ale wtedy marzyłem o karierze detektywa. Ale to nieistotne, bo przechodzimy do sedna mojej historii.
Tom znów stanął koło szyby i wyjrzał zza rolety. Odetchnął z ulgą, gdy dojrzał, że nikogo tam nie było i znów wrócił spojrzeniem do kolegi.
-Przestałem widzieć ich twarze. Zaczęło się niewinnie, gdy wracając z wyprawy po lody nie potrafiłem rozpoznać, kto mnie mijał. Zamiast ich uśmiechów widziałem plamy, jakby ktoś pokrył ich atramentem, lub jakby zakryły ich czarne dziury. Byłem gówniarzem, toteż zwaliłem to na słaby wzrok i wróciłem do zajadania lodów. Ale to się powtarzało, każdego dnia widziałem coraz mniej twarzy, aż w końcu chodzenie po wiosce okazywało się torturą. Miłe staruszki w lokalnych sklepikach, wędkarze przy rzece, czy nawet koledzy-każdy z nich stał się mi obcy, wywołując u mnie strach w czystej postaci.
-Co zrobiłeś?
-A jak myślisz? Powiedziałem dziadkom. Ufałem im, a co innego mi tak naprawdę mi zostało? Przytuliłem babcię i ze łzami w oczach opowiedziałem jej o moim strasznym odkryciu i o tym jak bardzo się boję wychodzić z domu. Gdy się wreszcie od niej odkleiłem, to ona...Cholera, nie mogę się teraz rozkleić. Ona nie miała twarzy, Victor. Moja własna babcia stała mi się obca. To samo z dziadkiem.
Victor znieruchomiał. To, co mu opowiedział Tom było okropne, ale jeszcze gorsze były łzy spływające mu po bladej twarzy. Otrząsnął się i podszedł do niego, obejmując drżące ciało i wycierając mokre policzki.
-Przepraszam, nie powinienem płakać. Nie mamy zbyt wiele czasu, a muszę jeszcze dokończyć moją historię. W każdym razie, wybiegłem wtedy z salonu i zabarykadowałem się w pokoju, spędzając tam kilka dni bez jedzenia, picia i okazjonalnie sikając do butelek. Jednak wkrótce postanowiłem otworzyć drzwi. I wiesz co? Nic się nie wydarzyło. Nikt nie wyskoczył zza rogu, nikt mnie nie zabił, czy pojmał. Na dole słychać było ulubioną audycję babci, dziadek łupał orzechy, a podłoga skrzypiała pod nogami krzątającej się babci. Gdy zszedłem na dół, oczekując na to, że wszystko wróciło do normy, coś we mnie pękło. Oboje stali bez ruchu, wpatrując się we mnie twarzami bez wyrazu. Zastygli, przerywając swoje dotychczasowe czynności, jedynie miły głos spikera właśnie opowiadał o wspaniałych właściwościach czerwonej cebuli. Wróciłem na górę, ponownie zamykając się w pokoju. Od tego czasu przez najbliższy tydzień starałem się zachowywać normalnie. Brałem długie prysznice, jadłem z dziadkami obiad, a wieczorami wychodziłem na spacer. Babcia czasami do mnie wchodziła i po prostu tak stała. Nie reagowała na krzyki czy moje błagania. W końcu zawsze wychodziła, zazwyczaj gdy kładłem się w łóżku. Po czasie zrozumiałem, że jednym sposobem na zakończenie tego koszmaru będzie ignorowanie tego, jak wyglądają. Całowałem babcię na dobranoc i wychodziłem na dwór z kolegami.
-No i?
-No i zadziałało. Czerń zniknęła i wszystko wróciło do normy. Oczywiście, nie licząc dzieci. Te nadal znikały, ale ja, nauczony, doświadczeniem, skutecznie to zlewałem. Aż w końcu faktycznie o tym zapomniałem. No, może od czasu do czasu widziałem na kartonach po mleku podobizny maluchów, które kojarzyłem z podwórka, ale to tyle. Aż do teraz.
Victor przetarł czoło i się zamyślił. Nie chciał wierzyć, z całej siły pragnął, by to wszystko okazało się tylko głupim koszmarem, z którego niedługo się obudzi. Niestety, niezależnie od tego jak bardzo by się o to modlił, zawsze obudzi się w tym samym, straszliwym miejscu. Rzecziwstość była też o tyle bolesna, że na szali mogło leżeć nie tylko jego, ale też jego mamy, a z tym nie potrafił się pogodzić. Wziął głęboki oddech i usiadł na łóżku.
-Co teraz zrobimy?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 21, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

prospagnosia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz