Rozdział 3.

87 6 3
                                    

10)

Sylwetka niskiej, opasłej bestii o beczułkowatym tułowiu majaczyła w kącie pokoju, jakby za mgłą. Pomarańczowe ślepia jarzyły się złowrogo a twarz łudząco podobna do pyska ropuchy wykrzywiała się w dziwnym uśmiechu. Czarne usta poruszały się jakby zjawa coś mówiła, lecz Andrzej nie mógł dosłyszeć tych słów.

Chłopak zamrugał i przetarł oczy. Spojrzał jeszcze w kąt pokoju. Na szczęście mara zniknęła. Stała tam teraz jak zwykle szafka z książkami, niczym prócz wzrostu nie przypominała potwora, którego widział jeszcze chwilę wcześniej.

Andrzej westchnął z ulgą i przewrócił się na drugi bok. "To był tylko sen" - pomyślał poprawiając poduszkę pod głową. Zamknął oczy i po chwili ponownie zasnął.

                                                                                  ***

Upływały kolejne dni i nic nie wskazywało na to, by dziwna przygoda, która stała się udziałem Andrzeja i Oli pierwszego dnia wakacji, miała mieć swoją kontynuację. Od kiedy roztrzęsieni stanęli w drzwiach domu chłopaka, budząc przy tym niepokój u jego matki, nie wydarzyło się nic szczególnego i tamte dziwne wydarzenia odchodziły coraz bardziej w niepamięć. Przez pierwsze dwa dni nosili w sobie spore obawy i nie mieli odwagi wyjść na dwór po zmroku, a do końca tygodnia unikali bocznych uliczek na Starym Mieście. Dłużej jednak nie byli w stanie się zamartwiać. Nim upłynęły dwa tygodnie zapomnieli o całej sprawie i z radością cieszyli się wakacjami. Jeździli wspólnie na długie wypady rowerowe, żeglowali po Zalewie, tańczyli na dyskotekach i robili wszystko to czym ludzie w ich wieku zajmowali się w wakacje. Śmiech ich niósł się po różnych osiedlach gdy grali w piłkę lub ścigali między blokami. Andrzej był świetnym przewodnikiem i dzięki niemu Ola bardzo szybko poznała na wylot zakamarki Lublina. Nie pomijali także typowych atrakcji turystycznych. Pogoda dopisywała. Lepszych wakacji nie mogli sobie wymarzyć.

- Hej kochanie, jak Ci się spało? - zapytał Andrzej, gdy Ola wyszła z zajmowanego przez siebie pokoiku na piętrze, należącego kiedyś do ciotki Andrzeja. Od czasu, gdy Pani Agata wyprowadziła się do męża do Warszawy pomieszczenie to stało puste i nadawało się w sam raz na wakacyjne mieszkanie dla Oli.

- Wspaniale - odpowiedziała głośno się przeciągając - Ummm ale pysznie pachnie, co tam Pani dzisiaj szykuje? - to pytanie skierowała do mamy Andrzeja krzątającej się w sąsiadującej z pokojem jadalnym kuchni.

- Uznałam, że trzeba urozmaicić Wam tą monotonię kanapek i jajecznicy. Dzisiaj mam dla Was zupę owsianą. Przepis dziadka Jonasza, właściwie dla Andrzeja to pradziadka. Pamiętam jak byłam trochę młodsza od Was i jeździłam na wieś do niego i codziennie rano mi ją gotował. Ja niestety nie mam takiego talentu kucharskiego jak on, ale mam nadzieję, że będzie wam smakował.

- Moim zdaniem świetnie gotujesz - wtrącił się pan Drozd, który właśnie wszedł do pokoju. Tymczasem Ola stojąca dotychczas przy stole podbiegła do siedzącego na kanapie Andrzeja, zarzuciła mu ręce na ramiona i wskoczyła na kolana. Chłopak czule objął ukochaną i złożył całusa na jej ustach. Potem spojrzał w jej oczy. Dwa błękitne topazy osadzone symetrycznie po dwóch stronach orlego nosa jak zwykle błyskały ku niemu z miłością. Uczucie ciepła buzowało w sercu chłopaka.

- Kocham Cię - szepnął czule

- Ja Ciebie też - odparła i znów się pocałowali. Tymczasem mama Andrzeja wniosła garnek z zupą do salonu i postawiła go na stole.

- Moje słońca, chodźcie do stołu - zawołała uśmiechając się do syna i jego ukochanej.

Gdy wszyscy zebrali się przy stole, Pan Drozd poprowadził krótką modlitwę przed posiłkiem, po czym usiadł i życząc zebranym smacznego pochwycił łyżkę. Za jego przykładem Ola, Andrzej i Pani Drozdowa, również wzięli się do pałaszowania owsianki. Gdy zupa mleczna spływała gardłem, przełykiem do żołądka, po całym ciele rozchodziło się przyjemne ciepło.

Powrót krainy baśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz