Kolejny One Shot, kolejny artykuł nad którym to jedna z Was pracowała. W tym tygodniu swoich sił poświęciła cudowna itscheery. Autorce dziękujemy za czas i chęć, a Was zapraszamy na "(Nie)znaczące kłamstwo".
Można powiedzieć, że lubię ryzyko. Ale nie takie typowe ryzyko. Nie wspinam się na ściankach wspinaczkowych, czy skaczę do wody z urwisk. Preferuję uprawianie go w zaciszu domowym.
Zawsze rajcowało mnie pisanie z obcymi osobami przez internet. To była dla mnie swego rodzaju rozrywka. Często zwijałam się ze śmiechu przy konwersacjach ze starymi zboczeńcami. Jednak nigdy nie wysyłałam im moich zdjęć, danych osobowych lub czegokolwiek innego.
Pewnego razu trafiłam na dziewczynę. Jak się okazało moją rówieśniczkę. Miałam wtedy 17 lat. Zaczęło się od tego, że się pokłóciłyśmy. Powód był głupi - ja kochałam piosenki Eminema, a ona ich nienawidziła. Potem pisałyśmy do siebie tylko po ty, by zdenerwować drugą osobę.
Ale pewnego dnia zaczęłyśmy normalnie rozmawiać.
Polubiłam ją, nawet bardzo. W pewnym momencie zaufałam jej do tego stopnia, że była pierwszą osobą, która dowiadywała się o moich troskach i problemach. Wiem, że było to bardzo lekkomyślne i niepewne, bo nie miałam stuprocentowej pewności, że jest tą osobą, za którą się podaje. Jednak wierzyłam jej. Bo dlaczego nie?
I tak od trzech lat, regularnie pisałyśmy ze sobą. Gdy miałam 20 lat i już byłam studentką na londyńskim uniwersytecie, Jamie, bo takie było jej imię, zaproponowała, żeby się spotkać. Nie powiem, zdziwiło mnie to. Jednak po dłuższych rozmyślaniach, stwierdziłam, że to nie jest aż taki głupi pomysł.
Z początkiem wakacji denerwowałam się coraz bardziej. Umówiłyśmy się, że 15 lipca, Jamie przyjedzie do Londynu. Dziewczyna mieszkała w Wolverhampton i nie znała stolicy Anglii, więc ja miałam stać się przewodnikiem.
Obawiałam się, że na żywo, nasza relacja nie będzie taka, jak przez internet. Poza tym zawsze coś mogło pójść nie tak, a zależało mi na niej, bo była moją przyjaciółką. Jedną z niewielu, gdyż według mnie przyjacielem nie może stać się każdy.
Nareszcie nastał ten dzień. Rano jeszcze bardziej się denerwowałam, a nawet nie spałam w nocy, bo myślałam jak będzie. Musiałam zrobić naprawdę porządną tapetę na twarzy, żeby ukryć zmęczenie i podkrążone oczy.
Jamie: Nuudno tu! Jeszcze pieprzona godzina!!!
Zachichotałam, gdy odczytałam smsa od niej. Oczywiście, gdy ona spokojnie siedziała w pociągu, ja uwijałam się jak w ukropie, byle tylko zdążyć ją odebrać z dworca. Byłam w całkowitej rozsypce. Ulubioną bluzkę poplamiłam kawą, każde spodnie albo nie pasowały albo były w praniu. Na dodatek poprzedniego dnia rozwaliłam baleriny! Musiałam ubrać spódniczkę! Ja! Przeciwniczka spódnic i sukienek, musiałam założyć to dziadostwo! A pamiętam jak tłumaczyłam Jamie, że spódnica to najgorszy ciuch na ziemi...
Kate: Siedź cicho i nie marudź. Ja mam większy problem, bo nie mam w co się ubrać!(;
Jamie: Bardzo śmieszne..
Oczywiście jak zwykle odpowiedź dostałam w ekspresowym tempie. Akurat ubierałam buty i jakżeby inaczej, mało co się nie przewróciłam, bo chciałam przeczytać co napisała.
Westchnęłam głośno i zaklęłam w myślach. Naprawdę tamten dzień zapowiadał się koszmarnie. Usiadłam na ziemi i miałam ochotę rozpłakać się, a następnie zaszyć w mieszkaniu. Jednak spięłam się i szybko wystukałam wiadomość.
Kate: Słuchaj, możliwe że spóźnię się troszkę. Nie odchodź nigdzie ze stacji, tylko czekaj na mnie, jasne?
Jamie: Tak jest, kapitanie! *salutuje*
W normalnych okolicznościach ta odpowiedź by mnie rozśmieszyła do łez. Jednak wtedy byłam wkurzona na cały świat.
Kate: Mówię poważnie. Nie chcę żeby coś ci się stało, więc mnie posłuchaj, okej?
Jamie: Tak. Wszystko dobrze?
Kate: Jasne. Muszę już wychodzić.
Ucięłam temat. Nie miałam ochoty teraz jej wszystkiego tłumaczyć, a szczególnie moich obaw przed tym spotkaniem. Bałam się jej reakcji, a ona cieszyła się bardzo na ten dzień, więc nie pozostało mi nic innego jak podzielać jej zdanie. Przynajmniej udawać.
Wstałam z podłogi i łapiąc torebkę, wybiegłam z mieszkania. Szybko zakluczyłam drzwi i wsiadłam do windy. Następnie zjechałam z dziesiątego piętra na parter. Gdy wyszłam na świeże powietrze, odetchnęłam głęboko i rozpoczęłam szaleńczy bieg, by zdążyć odebrać Jamie.
Oczywiście byłabym ślepa, gdybym nie zauważała tych dziwnych spojrzeń, kierowanych w moją stronę. W końcu nie każdy chodzi ubrany w popielatą koszulkę z krótkim rękawem, spódnicę w tym samym kolorze i wściekle różowe buty do biegania, prawda?
Mieszkałam bardzo daleko od centrum, więc podróż z mieszkania na dworzec kolejowy zajmowała ponad pół godziny jazdy komunikacją miejską. Jakoś w połowie drogi otrzymałam smsa:
Jamie: Już jestem.
Jamie: Czekam na ciebie.
Jamie: Nie oddalam się na krok.
Jamie: Stoję w miejscu.
Jamie: Za ile będziesz?
Kate: Masz moje pozwolenie, by usiąść na ławce ;)
Kate: Już prawie jestem!
To było drugie kłamstwo tego dnia, bo czekałam, stojąc w korku, oczywiście.
Piętnaście minut później, biegłam jak na złamanie karku. Potknęłam się o wystającą płytę chodnika, ale szybko odzyskałam równowagę, nie zważając na nic. Już nie przeklinałam w myślach. Nie, wtedy warczałam najgorsze sformułowania, by pokazać innym, że coś jest nie tak.
W akompaniamencie wulgaryzmów wbiegłam na dworzec, a następnie odszukałam właściwy peron. Rozejrzałam się dookoła, chcąc zlokalizować Jamie. Nie znalazłam jej nigdzie. Co prawda nie wysyłałyśmy sobie naszych zdjęć, ale powinnam ją rozpoznać jako jedyną dziewczynę, wśród samych facetów, którzy tam byli.
Obróciłam się dookoła, i tak kilka razy. Pomyślałam, że dziewczyna chce mi zrobić żart. Potem zaczęłam się o nią martwić, a następnie byłam bardzo wkurzona, że mnie nie posłuchała i poszła gdzieś.
Gdy wygrzebywałam telefon z torebki, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i zaniemówiłam. Przede mną stał chłopak, na oko parę lat starszy. Był bardzo wysoki i barczysty. Jego ciemne, dłuższe włosy wiatr rozwiał na wszystkie strony, ale jednocześnie układały się one w słodki nieład. Ubrany był w zwykłą czarną bluzkę z długim rękawem i spodnie w tym kolorze. Jego oczy były w najcudowniejszym, orzechowym kolorze.
Zamrugałam kilkakrotnie, bo zbyt długo się w niego wpatrywałam i odchrząknęłam:
- Coś się stało? - zapytałam, starając się zignorować ten szyderczy uśmieszek, który wykwitł na jego twarzy.
- Cześć - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Przepraszam, ale nie rozumiem - popatrzyłam na niego skonsternowana.
- To było przywitanie, ale mogę się mylić - zaśmiał się z mojej miny.
- Wiem co to było - warknęłam, krzyżując ręce. - Po prostu nie rozumiem po co się ze mną witasz.
- Kultura tego wymaga, żeby się przywitać, Katie - ułożył usta w dziubek.
Wmurowało mnie w kamienną posadzkę. On znał moje imię! To było straszne!
- Skąd wiesz jak się nazywam? - zapytałam powoli.
- Sama mi je zdradziłaś, mała słodka Katie - jedną ręką pogłaskał mnie po policzku.
Wyrwałam się z tego dziwnego uścisku i wysyczałam:
- Niczego ci nie zdradzałam. Musze iść, bo szukam kogoś!
Naprawdę chciałam się obrócić na pięcie, zarzucić włosami prosto w jego twarz i odejść dumnym krokiem! Ale on złapał mnie za nadgarstek i mocno przyciągnął w swoją stronę. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wpadła w jego ramiona, gdy traciłam równowagę... Dalej wypominam sobie brak koordynacji.
Dziwny facet mocno objął mnie ramionami, udaremniając moją próbę ucieczki i wyszeptał mi do ucha:
- To mnie szukasz.
- Jasne - prychnęłam. - A świstak siedzi i...
- Zawija te sreberka - skończył za mnie.
Zacisnęłam usta w wąską linię. To było moje powiedzenie i gdy pisałam z Jamie ona zawsze kończyła je od tego miejsca. Trochę przerażał mnie rozwój tej sytuacji.
- To jakaś pomyłka, puść mnie - rzekłam sztywno.
- Nie bój się mnie, nic ci nie zrobię.
- Naprawdę muszę już iść, bo ktoś na mnie czeka - znów spróbowałam się wyrwać, na próżno.
- To ja czekałem na ciebie całe trzy lata. Kojarzysz Jamie?
- Skąd? - wykrzyknęłam.
- To ja jestem Jamie. A w zasadzie to Jonathan, w skrócie Jace.
- Nie wierzę ci! - miałam ochotę tupnąć nogą.
- Mogę pokazać ci nasze wiadomości - jedną ręką sięgnął do kieszeni w spodniach.
Wyciągnął telefon i podał mi go. Przepatrzyłam smsy i to wszystko mnie przerastało. Tam naprawdę były nasze wiadomości. To on był moją Jamie! Dziewczyną, której zaufałam. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak mnie oszukał.
Oddałam mu telefon i powiedziałam sucho:
- Wrobiłeś mnie, a teraz możesz wracać tam, skąd przyjechałeś.
Tym razem udało mi się odwrócić i wykonać krok, jeden krok, bo on mnie znów złapał za nadgarstek.
- Nie będę nigdzie wracał.
- Po tym wszystkim... - zaczęłam.
- Powinienem już dawno powiedzieć ci prawdę. Zaczęło mi zależeć, rozumiesz? Dlatego bałem się, że mnie odrzucisz.
- Dobrze, że się bałeś, bo bym to zrobiła! - warknęłam. - To - pokazałam na nas - jest chore!
- To - powtórzył mój ruch - jest niesamowite! Zakochałem się w tobie. Nigdy cię nie widziałem! Wystarczyły mi tylko nasze codzienne rozmowy...
- Wyobraź sobie, że nie zakochałam się w dziewczynie! - warknęłam.
Po chwili pożałowałam swoich słów, bo zobaczyłam w jego oczach ból. Westchnęłam przeciągle i nerwowo przeczesałam włosy ręką.
- To się nie uda. Nie po tym, jak mnie okłamałeś - powiedziałam słabo.
- Cały czas żałuję tego. Po prostu nie potrafiłem z ciebie zrezygnować... - złapał mnie za rękę i nachylił się w moją stronę.
Wstrzymałam oddech. Popatrzyłam w jego brązowe oczy i utonęłam w nich. Jace powoli się do mnie przybliżył i delikatnie musnął moje rozchylone wargi. To było jak dotyk motyla. Nawet nie wiedziałam, że podświadomie tego pragnęłam.
Oparł czoło o moje, a jego ręce oplotły mnie w talii w ciasnym uścisku. Wydawało się, jakby się bał, że gdy mnie puści, ucieknę. Z daleka wyglądaliśmy jak zakochana para.
- Czekałem na to zbyt długo - westchnął. - Było warto.
- Ja cię nawet nie znam - wyszeptałam.
- Zawsze możesz mnie poznać - zachichotał.
Mimowolnie uśmiechnęłam się. Nie powiedziałam tego głośno, ale spodobał mi się pomysł Jace'a. Lekko odsunęłam się od niego i wyciągnęłam prawą rękę.
- Katherine Johnson, po prostu Kate.
- Jonathan Watson, po prostu Jace - uścisnął moją dłoń i potrząsnął nią.
Uśmiechnęłam się szeroko, a on, o ile to możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
W tamtym momencie nie wiedziałam, czy postępuję słusznie. Nic się dla mnie nie liczyło, oprócz ust chłopaka, które przylgnęły do moich. Postanowiłam nie martwić się tym, co będzie. Ważne było to, co jest teraz. A teraz było, coś naprawdę niesamowitego i niepowtarzalnego.Piszcie komentarze! Autorzy każdego z shotów napracowali się, żeby powstały te dzieła. Skomentujcie ten rozdział (możecie oznaczyć itscheery, żeby była na bieżąco z waszą opinią) i nie bądźcie bierni :)
YOU ARE READING
Numer 3.
RandomPorady - Jak tworzyć miejsca? Wywiad Kącik czytelnika Recenzja More than one-shot Today's one shot Hormony buzują, a opowiadania na tym cierpią Ogłoszenia