Mściwy los

150 27 30
                                    

 Lenard wziął głęboki wdech. Poczuł przyjemny zapach kwiatów. Otworzył oczy, aby z jednego z niezliczonych okien ogromnego pałacu wróżek po raz tysięczny rozkoszować się widokiem zaledwie małej części przecudnego, bardzo zróżnicowanego ogrodu królowej Mireli.

Niskie krzaki bzu ametystowego koloru, jak płot otaczały kwiaty, których cienkie, rude łodygi dźwigały kielichy składające się z dużej ilości małych, pomarańczowych kuleczek. Podskakiwały one do błękitnego nieba i szybko opadały na dół. Musiały świetnie się przy tym bawić, bo chichotały głośno, jak małe dzieci. Ich radość sprawiła, że ten dziwny deszcz stał się jego ulubionym widokiem  spośród bogatego wyboru. Kiedyś wspomniał o tym przyjaciółce, pochlebiało mu, że specjalnie dla niego znowu wybrała tę sypialnię.

Lenard oczywiście miał duże porównanie, bo często bywał w świecie Motyli. I tak się zazwyczaj miło układało, że mnóstwo razy korzystał z licznych pokoi, które służyły tylko gościom, bo wróżki dzięki swojej magii nie potrzebowały snu.

– Lenardzie, wracaj do łóżka – powiedziała pieszczotliwie Fryda. Następnie podeszła do kochanka i mocno przytuliła się do jego gołych pleców, łaskocząc go długimi paznokciami po umięśnionym brzuchu.

Chłopak odwrócił się do czarnoskórej wróżki. Policzki Frydy były teraz w takim samym amarantowym kolorze, jak jej oczy, włosy i małe motylkowe skrzydła, które w tej chwili jako jedyne zdobiły jej ciało.

– Wiesz, że zaraz muszę w... – urwał zdanie, gdy Motyl przyłożył mu palec do ust.

– Wiem, wiem ważne sprawy w Krainie Mgły – powiedziała lekceważąco i przekręciła oczami.

– Będziesz tęsknić? – zapytał kusząco Lenard.

Fryda przygryzła dolną wargę i zatrzepotała uwodzicielsko długimi rzęsami. Wtedy chłopak mocniej przywarł do jej ciała, czuł bijący od niej żar.

– Naturalnie! Chwile spędzone z tobą, zdecydowanie należą do tych niezapomnianych. Ale pamiętaj, że nie zmierzam rezygnować ze swojej wysokiej pozycji na dworze Mireli i oczywiście z magii naszych ziem, nawet dla takiego przystojniaka, jak ty – przypomniał mu przezornie amarantowy Motyl.

– Wiem! Zresztą, nie tego pragnę – wyznał Lenard i namiętnie pocałował ją w usta. Wtuleni w siebie, drobnymi krokami doszli do olbrzymiego łóżka, które wyczarowane z miękkich, czerwonych płatków róż, zajmowało prawie cały pokój. Upadli na nie z impetem.

Lenard ubierał się szybko. Choć w trakcie jego pobytu w świecie Motyli, czas w Magicznych Krainach płynął wolniej, to miał świadomość, że i tak już dawno powinien być w drodze. Tym bardziej że czekał go bardzo długi spacer. Spodziewał się, że za to spóźnienie Henrietta, jak jego matka przywita go kazaniem. Ale było warto, pomyślał.

Z ukosa popatrzył na wróżkę, nagą stojącą w świetle słońca. Wpadało ono przez wielkie okno, oświetlając niewielką sypialnię, w której poza łóżkiem stała tylko upleciona z cienkich gałęzi szafa. Pałac Motyli był niczym innym, jak ogromnym, bardzo starym drzewem, a jego gałęzie zdobiły liście przeróżnych kolorów i kształtów. Służyły one za ściany i podłogi, a te w pomieszczeniu, w którym teraz przebywali kochankowie, pokrywały białe, poszarpane listki.

Wróżka, uśmiechając się szeroko, również patrzyła na kochanka. Lenard pozazdrościł Frydzie, gdy jej jędrne ciało magicznie otuliły białe lilie, które połączone, stworzyły dla niej dopasowaną, długą suknię. Sam zapiął ostatniego guzika od granatowej katany i obiema rękami rozczochrał czarne włosy, które opadły mu na błękitne oczy.

Spojrzenie Frydy rozbłysło. Lubiła, gdy tak robił, bo wyglądał wówczas na uroczego łobuza, którym zresztą był. Podeszli do siebie. Wróżka zanurzyła palce w bujnych włosach chłopaka i znowu dziko przywarli do siebie ustami.

Mściwy los {ZAKOŃCZONE}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz