Płatki śniegu cz. 1

16 1 0
                                    

— Ach, uwielbiam tę część ogrodów, jest piękna i dzika, pozostawiona sama sobie. Dobrze, że tak się stało, tamte...istoty tylko szpeciły mój skarb. — Zachwycał się miejscem, które zostało Mu oddane. — Lubisz tu być prawda? Oczywiście, że lubisz. Nie da się nie lubić tego miejsca, nie da się nie lubić Mnie.

Śmiał się bezgłośnie, zadowolony z całej tej sytuacji, która przynosiła mu obrzydliwą radość. Dobrze wiedział, że ten Ogród był dla Nich ważny, a On ot tak sobie go zabrał. Nie usłyszał żadnego słowa sprzeciwów, tak jakby w końcu miał dla nich większe znaczenie, a jego byt nie był zależy od tego, który go stworzył. Nabrał powietrze do nieistniejących płuc, zatrzymując je na chwile, by zadowolić się otaczającym go zapachem, który sam wydzielał.

— Jesteś moja. — Pogładził ją po włosach, obdarowując delikatnym uśmiechem. — Moja.

Mirae słuchała uważnie Jego słów, które rozpaczliwie starała się zapamiętać, bóg przestrzeni miał niemiłą tendencję do upewniania się, czy na pewno Go słucha, czy aby na pewno jest tak dla niej ważny, że byle szelest nie rozprasza jej uwagi. Zapewnił ją sobie swoim własnym zapachem, który zwykle bez problemu odurzał inne istoty, jednak tu nie miał co do tego pewności. Pilnowała się na każdym kroku, postępując tak, jak kiedyś dobitnie jej to przekazał. Tłumaczył jej wielokrotnie, że tylko wtedy wszyscy są szczęśliwi, a to jedyny cel, dlaczego Rodzic postanowił ulepić Dzieci Chmur, po to właśnie została zesłana i dlatego nigdy już nie dostąpi zaszczytu przywołania nowego życia.

— Ten ogród... Został stworzony po to, byś ty mogła tu żyć w spokoju, razem ze Mną. — Zabrał rękę z jej głowy i położył się na oparciu siedzenia. — Widzisz, w Chaosie jest wiele przeróżnych istot, a każda z nich jest zła i każda z nich kłamie. Dlatego tu jesteś bezpieczna, tu nigdy niczego ci nie zabraknie. Wiesz dlaczego? — Spojrzał na nią wytrzeszczonymi oczami.

— Bo jesteś Ty, Panie. — Natychmiastowo odpowiedziała.

— Dokładnie. — Odwrócił wzrok z wyraźnym zadowolenie. — Bo jestem Ja, a to ci wystarczy. Dzięki tobie twój lud żyje w spokoju, a to dlatego, że to Ja tego pilnuję.

Istota spoglądała na Jego dłonie, które dziś wyjątkowo były rozluźnione, uspokajało ją to, ale nie dawało żadnej pewności, choć tak bardzo chciała, aby był taki jak na początku, gdy ją tu przyprowadził. Zdawała sobie sprawę, że to przez nią się zmienił, że to jej wina, ponieważ nie była posłuszna, a on tyle razy ją ostrzegał. Nie umiała słuchać.

— Nie patrz tak na Mnie. Nie pamiętam, abym ci pozwolił. — Mirae gwałtownie się wzdrygnęła, nie powinna tak reagować, ale Jego ton tak szybko się zmienił. — Jak zwykle przysyłają cię w nieodpowiednim momencie. Taka piękna chwila, a ty tylko ją zagłuszasz. Enlil nie ma już kogo przysyłać?

Odepchną od siebie Miarę i podniósł się z fotela, wokół którego od razu zaczął krążyć. Dziecko Chmur zdawało sobie sprawę z tego, kto właśnie przyszedł i jaki był tego powód. Starała się być opanowana, musiała taka być, nie mogła pozwolić, aby coś poznał, nie teraz gdy On w końcu był spokojny.

— Zabieraj ją! — Krzyk rozległ się po całej przestrzeni. — Jak śmiesz pokazywać się mi ponownie Metatronie?! Czy nie wyraźnie prosiłem o przysyłanie kogoś innego? — Cichy chichot. — Jak zwykle brak mi poparcia. Wydaje się im, że skoro jestem ostatnim, to mogą robić co tylko chcą. — Zatrzymał się. — Dobrze, więc tak myślcie.

Podszedł do Mirae, szybko łapiąc ją za przedramię, tym samym zmuszając do wstania na równe nogi.

— Zabieraj ją. — Popchnął istotę wprost na anioła. — Jak zwykle nie wydusisz z siebie ani jednego słowa. Zabronił Ci czyż nie tak?

Nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie. Anioł ukłonił się, tak jak go uczono i odszedł wraz z Mirae, zostawiając boga samego w swoim umiłowanym ogrodzie.

***

Zamarznięta woda powoli opadała w stronę powierzchni, która z czasem została skutecznie ukryta przed licznymi oczami istot. Zima wymusiła na istotach zmianę ubiory, a także zgromadzenie sporych zapasów na cztery krótkie miesiące, to wszystko dlatego, że Kraina Chmur została pokryta grubą warstwą śniegu, utrudniając Dzieciom swobodne przemieszczanie się po latających wyspach, a żadne z nich nie było chętne oddalać się na większe odległości z powodu przestróg Starszej i krążący wśród nich bajek.

— Prakseda, no proszę cię. — Dziecko usilnie próbowało schować się przed zimnem w swoim płaszczu. — Chodźmy już, proszę. Obiecuje ci, że w południe będziemy lepić ptaki ze śniegu.

Istota zaśmiała się pod nosem, jej buzia była pokryta czerwonym rumieńcem i choć nie oddaliła się od głównego wejścia, to na jej rzęsach i brwiach widoczny był szron.

— Spokojnie, już idę. Po prostu chciałam dokończyć to skrzydełko. — Podniosła się z kolan. — Jak myślisz? Przypomina sikorkę? — Wskazała na śniegową rzeźbę. — Co prawda nie ma żółtego brzuszka, ale to dorobi się później.

— Praks...

Istota znów się zaśmiała, tym razem był to głośniejszy i żywszy śmiech.

— Spokojnie Damazy, to był tylko żart. Nic takiego nie zrobię.

— Ja naprawdę zamarzam. Jest ranek, nawet gwiazda dobrze nie wzeszła. — Słychać było stukot jej szczeki. — Wracam do środka. Zyta chciała, abyśmy były w formie, nie chcę się przeziębić. — Odstawiła na ziemię lampion.

Damazy weszła szybko do środka, nie czekając na odpowiedź istoty, nie znosiła tego białego tworu natury. Ach, gdyby tylko mogła zimować tak jak jeżwiedzie i schować się na te parę miesięcy pod ciepłą pierzynę. 

— Damazy! Poczekaj na mnie. Dlaczego mnie zostawiasz? 

Zatrzymała się na chwilę, nawet nie odracając się w kierunku istoty.

— Bo jest zimno? Prakseda przecież wiesz, że nie lubię śniegu. — Machała rękoma. — Zimna! Białe gówno, które nie pozwala dostać mi się do grzybowego lasu. Znaczy, mogę tam pójść, ale co jak zniknę? Nie chcę tego, ale chcę zjeść pieczone grzyby z masełkiem. Chcę znów jesień. — Złapała istotę za ramiona i potrząsała nią. — Oddaj mi jesień!

— Już, już. Wiesz, że nie jestem w stanie tego zrobić. — Praks nieznacznie odsunęła się od istoty. — Wiem też, że nie lubisz zimy, choć jest taka piękna.

— Bardzo. Piękna. Zima. — Mamrotała pod nosem.

Dziecko puściło istotę, kontynuowały razem marsz w kierunku jadalni, gdzie powinny czekać na nie wczorajsze wypieki. Korytarze były długie i wysokie, zawsze posiadając z jednej strony ciągnący się rząd kolumn, za którymi znajdowały się namalowane na ścianach — freski. Starsza uporczywie twierdziła, że te malunki przedstawiają historie ich stworzenia, jednak trudno było się zgodzić z jej teorią. Freski były niespójne i rozrzucone po różnych korytarzach, z upływem tak wielu lat ich wyraźny kontur zaczął się ścierać, a kolory uległy zmianie. Nic konkretnego nie dało się z nich odczytać, niezrozumiałe kształty i symbole, które miały przedstawiać opowieść, kłaniały się przed sobą i tańczyły, a może klękałyby uznać dominacje drugiego.

 — Pamiętasz? — Niebieskooka zatrzymała się, aby przyjrzeć się obrazowi naprzeciwko niej. — Melodia zawsze chodziła po korytarzach ze swoim notatnikiem. Myślisz, że udało jej się rozgryźć, o co chodzi w tych malunkach?

— Jedynie, o czym teraz myślę, to o świeżym chlebie i wczorajszym cieście. Chodź, bo zjedzą nam wszystko. — Pospieszała zniecierpliwiona Daz, która znów nie czekała na towarzyszkę.

W pogoni za chmurami: bóg przestrzeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz