Zielony rumianek cz.1

18 1 0
                                    

W Krainie Chmur panowało zamieszanie, wyraźnie było słychać dźwięki sugerujące radość istot, w końcu miały ku temu powód. Od paru dni trwały intensywne przygotowania do uroczystości Zesłania Życia, miało ono wprowadzić istoty w nowy cykl roku, zapewnić nową nadzieję i rozrywkę w tym spokojnym miejscu. 

 Och, co za nudne i spokojne miejsce. Chaos obdarowywał ich wspaniałym darem, wierzyły w to, że jest obrazem Jego czystej miłości, cennym skarbem, o który muszą zadbać. 

 Dzieci Chmur starały się udekorować otoczenie tak pięknie jak tylko były w stanie, ozdabiały je kwiatami oraz cienkimi tkaninami, które plotły im wałęsaki. Dbały o każdy szczerze zbędny szczegół, który w ich mniemaniu miał dużą wagę. Jeśli nie zostaną obdarowane, będą winić siebie, pojawi się płacz, lament i tak cudownie ciepła, zachwycająca swoim zapachem, intensywnie czarna krew. 

Kraina Chmur. 

 — Melodia?! Gdzie ona jest? — Istota nerwowo biegała po komnatach, rozpaczliwie nawołując osobę. Jej różowe oczy skakały tam i z powrotem licząc, że odnajdą zgubę. 

Zostało mało czasu, a ona zapomniała o najważniejszym elemencie ubiory dla wybranej istoty, przecież nie mogła dopuścić, aby jej zabrakło, to by źle o niej świadczyło. 

— Nie ma jej tutaj. — Wydała z siebie rozpaczliwy pisk, który rozniósł się po korytarzach. 

— Co się stało? — Złote włosy wyłoniły się zza kolumny. — Zyto, czy to ty tak piszczysz? — Lekko rozbawiona uniosła brew. 

— Tu nie ma z czego się śmiać! — Podbiegła do wyższej od siebie istoty. — Melodii tu nie ma, a ja zapomniałam jej to dać. — Pokazała roślinę, którą trzymała w dłoni. 

— Rumianek? — Skierowała swój wzrok na roślinę. — Dlaczego jego płatki są zielone? 

 — Rosną na wschodniej łące, na polanie Dużych Mieczy, ostatnio widziałam je dekadę temu. — Wbiła wzrok w oczy istoty. — To dobry znak, a Melodia musi mieć ten kwiat w wianku. — Była poważna, a to zupełnie nie pasowało do jej natury, kłamstwem byłoby mówić, że ten obraz wcale nie bawił obok stojącej osoby. 

Złotowłosa bez dłuższego zastanowienia wyrwała Zycie roślinę z ręki, skoro tak bardzo zależało jej, aby dostarczyć roślinę właściwemu Dziecku, czuła odpowiedzialność, aby tego dokonać. 

— Jarema?! Co ty wyprawiasz? 

— Spokojnie, wiem gdzie znajduje się Melodia! — Powiedziała to na tyle głośno, aby Zyta była w stanie zrozumieć jej słowa. 

Wiedziała co robi, a co najważniejsze wiedziała, gdzie ma się kierować. To było zbyt oczywiste, jak można było się nie domyśleć? Przecież ona je kocha. 

*** 

  Jarema wbiegła zdyszana przez główną bramę ogrodu Hesperydy, był on najłatwiejszym do odróżnić ogrodem z pozostałych dwunastu, które posiadały niewielką różnorodność wśród uprawianych roślin.   

 W samym centrum znajdował się niewielkich rozmiarów pałac kryształowy, który witał przybywające istoty swoimi mieniącymi się kolorami, dając wrażenie, że to właśnie jego szkło posiadało te barwy. Jednak im bliżej budowli, tym widoczniejsza była prawda, kolory przemieszczały się, skacząc tam i z powrotem, czasem, ale tylko na chwile, przysiadając w miejscu, by po chwili znów ruszyć w swój jakże żywy taniec. 

— Melodia? — Głos odbił się echem wewnątrz budowli, powodując zamieszanie. 

Kolory w panice zaczęły uciekać na zewnątrz, zostawiając opustoszałą przestrzeń, bezbarwnego pałacu. 

— Spłoszyłaś je! — Burknęła istota wyraźnie niezadowolona z zaistniałej sytuacji. — Dopiero jutro wszystkie zlecą się tu z powrotem. 

— Przepraszam, nie chciałam straszyć twoje robaczki. — Posłała istocie uśmiech. — Chodź, zerwiemy dla nich jabłka, za ten czas na pewno jakieś wrócą. Przecież lubią to miejsce. 

Melodia stała zaledwie kilka centymetrów od złotowłosej, wbijając w nią swoje wściekłe spojrzenie z czystą chcą... Czego? Mordu? Przecież nie znały czegoś takiego. 

Istota musiała zadzierać głowę, z powodu wzrostu Jaremy, to dość rzadkie, aby Dziecko Chmur posiadało prawie dwa metry wysokości. 

 — Proszę, zielony rumianek. — Złotowłosa gwałtownie wyciągnęła roślinę przed twarz Melodii. — Zyta mówi, że to ważne, abyś miała go w tym swoim wianku. — Skróciła mu łodygę i włożyła roślinę miedzy splątane kwiaty. 

— Jasne. — Wycedziła. 

— Daj spokój, przecież chodzisz tu codziennie. — Ruszyła w stronę pobliskiej jabłoni. 

— Zapamiętaj to sobie, motyle to nie jakieś tam robaczki. — Ruszyła za nią. — Są głównymi mieszkańcami tej wyspy, a my powinniśmy bardziej o nie dbać. Tylko ja się nimi zajmuje! A przecież dają nam pokarm. 

— Dobrze, obiecuje ci, że ja też będę o nie dbać. Tak jak ty, będę przychodzić tu codziennie i patrzeć na te śliczne skrzydełka. — Sięgnęła po złote jabłko, które wisiało na gałęzi nad jej głową. — Ale tobie chodzi przecież o coś zupełnie innego.

Owoc spadł na ziemię, obijając się o wystające korzenie, Dziecko westchnęło niezadowolone, lecz nie miało zamiaru sięgać po kolejne jabłko. To miało złotą skórkę, tylko takie jadły te paskudne robaki.

— Co masz na myśli? — Melodia widocznie zmrużyła oczy. 

Jarema kucnęła, podwijając swoją białą suknię. Uważnie przyglądała się jabłku, zabierając je z ziemi, skórka nie zdradzała żadnych uszkodzeń, więc dalej nadawało się do nakarmienia nim żyjątka.

— Trzepot motyla. — Wyprostowała się. — Trzepot ich skrzydeł, On mówi przez nie. 

Ta nagła cisza... Powodowała, że chwila z każdą sekundą stawała się coraz bardziej uporczywa, dłuższa, bez wyraźnego końca. Wiatr poruszał miedzianymi włosami istoty, która właśnie zastygła jakby ktoś rzucił na nią klątwę. Czy jeśli powie, będzie mieć to znaczenie? Nie, oczywiście, że nie, przecież jest już za późno.

— Długo ci to zajęło. — Melodia zabrała od istoty jabłko. 

  Skromna ilość rusałek zaczęła zlatywać w jej stronę, gromadząc się na dłoni Melodii, lgnęły do jabłka, aby intensywnie lizać jego skórę.

 — Trochę. Mi się nie spieszy. — Znów ten uśmiech. — Wyprosiłaś to od Niego? Spokojnie, to nic złego, zawsze chciałaś szybciej odejść, a On cię umiłował. 

Drobnych rozmiarów istota sprawnie przepołowiła jabłko na pół, wcale nie był potrzebny do tego nóż, zupełnie wystarczyły jej narastające emocje. 

— Zazdrość... Rodzic tego nie pochwala. — Ugryzła owoc. — Mam nadzieje, że dotrzymasz obietnicy. Przychodź tu codziennie, bo On już wie. 

— Oczywiście i nie mam zamiaru jej złamać. — Zaśmiała się pod nosem. — Chodź, zobaczysz, że motyle szybko wrócą, jak zostawisz im jabłko na stole.

Mel podała istocie drugą połówkę jabłka, chciała, aby to ona je tam zaniosła, tym samym pieczętując swoją umowę.

W pogoni za chmurami: bóg przestrzeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz