Pov: Feri Acz
Gereb zgodził się żebym go odprowadził do jego domu. Zauważyłem, że się strasznie ucieszył i się zarumienił. Ja mu się podobam? Nie, nie możliwe. On jest chłopakiem i ja jestem chłopakiem, taki związek nie jest normalny. Mam nadzieje, że Gereb nie jest jakimś dziwakiem i nie będzie się do mnie kleić.
- To idziemy? - zapytał się znienacka.
- T-Tak... - odpowiedziałem zamyślony.
Szliśmy dobre piętnaście minut rozmawiając, ale gdy już byliśmy pod jegi domem, to ktoś wyskoczył zza krzaków z siekierą i ten któś zaczął się niemiłosiernie drzeć.
- Kto to do cholery jest?! - krzynął Deżo do mnie.
- A bo ja wiem. Lepiej uciekajmy-
Nie dokończyłem zdania, ponieważ ktoś rzucił się na mnie i prawie by mi podciął gardło, lecz Gereb go ode mnie odciągnął. Próbowałem mu pomóc w walce z tym kimś, ale nic z tego bo ten typ mnie popchnął dość mocno na drogę i straciłem przytomność.
- Feri! Feri! - ktoś do mnie krzyczał z płaczem. - Feri! Do cholery jasnej! Obudź się! - głos się załamywał. Na początku w ogóle nie wiedziałem czyi to głos, ale po chwili zrozumiałem, że to Gereb.
- No już, już... - powiedziałem ściszonym zachrypniętym głosem.
- On ci prawie podciął gardło! - powiedział.
- Wiem Gereb, wiem. A-Ale co ci... - nie mogłem uwieżyć w to co widziałem. Gereb był postrzelony w nogę. Nie mógł chodzić, a i tak bardziej martwił się o mnie mimo że miałem tylko kilka zadrapań na twarzy i na rękach.
- Nic mi nie jest heh. A z tobą wszystko w porządku?
- Gereb! Do cholery jasnej, ty jesteś postrzelony, a ja mam jakieś zadrapania, które mi się zagoją za kilka dni! - krzyknąłem wkurwiony. Jak on może tak robić?! Znaczy, okej martwi się o mnie i w ogóle, ale to nie jest normalne w takiej sytuacji.
- No ale...
- Żadnych ale! Pomogę ci wstać. - powiedziałem stanowczo.
- Okej...
Podniosłem go tak żeby prawą rękę mieć na jego tali, a lewą go trzymać za jego rękę. Trochę dziwnie się czułem z tym, że trzymam go za talie, wyglądało to tak jakbyśmy byli parą... blegh... obrzydliwe. W każdym razie, jego rodziców nie było w domu. Odstawiłem Gereba na kanapę w salonie. On płakał z bólu, a nie sory, on szlochał, beczał. Nie mógł wytrzymać tego.
- Spokojnie. Nabój prawdopodobnie jest w kości. Musimy jechać do szpitala. - powiedziawszy to wyciągnąłem telefon z kieszeni, o dziwo się nie zbił. Zadzwoniłem po karetkę, a ta była pod domem dopiero dziesięć minut później 😒. W międzyczasie patrzyłem się na Gereba ze współczuciem. Z jakiegoś powodu, chciałem go przytulić, pocieszyć. Podszedłem do niego i to zrobiłem. Był mi wdzięczny i odwzajemnił przytulasa. Karetka przyjechała. Pozwolili mi z nim jechać, więc pojechałem. Moja stara mnie zabije, ale walić to. Nienawidzę suki. Podjechaliśmy do szpitala. Wyciągnęli Gereba z niego i pospiesznym krokiem weszli do szpitala. Mi kazali czekać w poczekalni. Nie miałem żadnych pretensji. Złapałem za telefon i zacząłem pisać z Szerem, gdy nagle zadzwoniła do mnie moja matka. Ja pierdole.
- Halo?
- Gdzie ty jesteś gówniarzu! Wracaj w tej chwili do domu! - krzyczała na mnie przez telefon. Często też mi groziła ojcem mimo, że on był jak anioł, ale się do tego już przyzwyczaiłem.
- Gdzieś na pewno, stara kurwo.
- Oooj nagrabiasz sobie Feri! Jeśli w ogóle wrócisz do domu, będziesz miał taki wpierdol, że nie będziesz mógł chodzić, rozumiesz?! - darła się do słuchawki. Rozłączyłem się po prostu, zakryłem swoją twarz rękoma i zacząłem płakać. Nienawidzę swojej matki...
CZYTASZ
A co jeśli... Gereb x Feri Acz
Fiksi PenggemarGereb gdy dołączył do czerwonych koszul zobaczył coś w Ferim Aczu co go do niego przyciągało. Krótko mówiąc, zakochał się po uszy. Narazie nie ma zamiaru powiedzieć Feriemu o swoich uczuciach, już raz miał próbę, ale Feri musiał załatwić pewną spraw...