2.

220 9 19
                                    

Pov: Feri Acz

Gereb zgodził się żebym go odprowadził do jego domu. Zauważyłem, że się strasznie ucieszył i się zarumienił. Ja mu się podobam? Nie, nie możliwe. On jest chłopakiem i ja jestem chłopakiem, taki związek nie jest normalny. Mam nadzieje, że Gereb nie jest jakimś dziwakiem i nie będzie się do mnie kleić.

- To idziemy? - zapytał się znienacka.

- T-Tak... - odpowiedziałem zamyślony.

Szliśmy dobre piętnaście minut rozmawiając, ale gdy już byliśmy pod jegi domem, to ktoś wyskoczył zza krzaków z siekierą i ten któś zaczął się niemiłosiernie drzeć.

- Kto to do cholery jest?! - krzynął Deżo do mnie.

- A bo ja wiem. Lepiej uciekajmy-

Nie dokończyłem zdania, ponieważ ktoś rzucił się na mnie i prawie by mi podciął gardło, lecz Gereb go ode mnie odciągnął. Próbowałem mu pomóc w walce z tym kimś, ale nic z tego bo ten typ mnie popchnął dość mocno na drogę i straciłem przytomność.

- Feri! Feri! - ktoś do mnie krzyczał z płaczem. - Feri! Do cholery jasnej! Obudź się! - głos się załamywał. Na początku w ogóle nie wiedziałem czyi to głos, ale po chwili zrozumiałem, że to Gereb.

- No już, już... - powiedziałem ściszonym zachrypniętym głosem.

- On ci prawie podciął gardło! - powiedział.

- Wiem Gereb, wiem. A-Ale co ci... - nie mogłem uwieżyć w to co widziałem. Gereb był postrzelony w nogę. Nie mógł chodzić, a i tak bardziej martwił się o mnie mimo że miałem tylko kilka zadrapań na twarzy i na rękach.

- Nic mi nie jest heh. A z tobą wszystko w porządku?

- Gereb! Do cholery jasnej, ty jesteś postrzelony, a ja mam jakieś zadrapania, które mi się zagoją za kilka dni! - krzyknąłem wkurwiony. Jak on może tak robić?! Znaczy, okej martwi się o mnie i w ogóle, ale to nie jest normalne w takiej sytuacji.

- No ale...

- Żadnych ale! Pomogę ci wstać. - powiedziałem stanowczo.

  - Okej...

Podniosłem go tak żeby prawą rękę mieć na jego tali, a lewą go trzymać za jego rękę. Trochę dziwnie się czułem z tym, że trzymam go za talie, wyglądało to tak jakbyśmy byli parą... blegh... obrzydliwe. W każdym razie, jego rodziców nie było w domu. Odstawiłem Gereba na kanapę w salonie. On płakał z bólu, a nie sory, on szlochał, beczał. Nie mógł wytrzymać tego.

- Spokojnie. Nabój prawdopodobnie jest w kości. Musimy jechać do szpitala. - powiedziawszy to wyciągnąłem telefon z kieszeni, o dziwo się nie zbił. Zadzwoniłem po karetkę, a ta była pod domem dopiero dziesięć minut później 😒. W międzyczasie patrzyłem się na Gereba ze współczuciem. Z jakiegoś powodu, chciałem go przytulić, pocieszyć. Podszedłem do niego i to zrobiłem. Był mi wdzięczny i odwzajemnił przytulasa. Karetka przyjechała. Pozwolili mi z nim jechać, więc pojechałem. Moja stara mnie zabije, ale walić to. Nienawidzę suki. Podjechaliśmy do szpitala. Wyciągnęli Gereba z niego i pospiesznym krokiem weszli do szpitala. Mi kazali czekać w poczekalni. Nie miałem żadnych pretensji. Złapałem za telefon i zacząłem pisać z Szerem, gdy nagle zadzwoniła do mnie moja matka. Ja pierdole.

- Halo?

- Gdzie ty jesteś gówniarzu! Wracaj w tej chwili do domu! - krzyczała na mnie przez telefon. Często też mi groziła ojcem mimo, że on był jak anioł, ale się do tego już przyzwyczaiłem.

- Gdzieś na pewno, stara kurwo.

- Oooj nagrabiasz sobie Feri! Jeśli w ogóle wrócisz do domu, będziesz miał taki wpierdol, że nie będziesz mógł chodzić, rozumiesz?! - darła się do słuchawki. Rozłączyłem się po prostu, zakryłem swoją twarz rękoma i zacząłem płakać. Nienawidzę swojej matki...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 04, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

A co jeśli... Gereb x Feri AczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz