Rozdział 7.

20 1 0
                                    

Vinnie.

Nie lubię, kiedy któraś z moich sióstr jest chora, szczególnie Roselyn. Jak była dzieckiem, to często lądowała w szpitalach, jej odporność była strasznie słaba, dlatego zawsze się o nią bałem.

Obecnie wracałem do domu, było późno a ja byłem strasznie zmęczony i brudny od krwi. Chciałem po wejściu do domu, zastać widok mojego kwiatuszka, który czuję się lepiej, ale wiedziałem, że na razie jest to niemożliwe.

Zawsze chorowała długo.

Wjeżdżałem na podjazd, widząc na nim cztery cholernie drogie samochody, jeden z nich należał do naszego ojca. Było już późno, nie wiedziałem kto mógł z nim do nas przyjechać.

Zaparkowałem swoje auto i ruszyłem do domu, pociągnąłem za klamkę, drzwi były otwarte. Wszedłem ściągając swoje buty i odwiesiłem swój płaszcz na wieszak, widząc na nim jeszcze pięć podobnych.

Boże.

Szybkim krokiem ruszyłem do salonu, w którym rozmowy teraz ucichły, a wzrok każdego wbił się we mnie.

Ojciec, Tristán, mama, Michelle i trzech identycznych chłopaków, mniej więcej w moim wieku.

Zmarszczyłem brwi, patrząc się na moją gwiazdę, która teraz jedynie na twarzy miała grymas niezadowolenia.

-Ooo rodzinka prawie w komplecie, jeszcze tylko obudzimy Roselyn i będziemy mogli porozmawiać jak kiedyś.- Spojrzałem się na wuja, który klasnął w dłonie, wstając z kanapy.

Przeniosłem ja nich wszystkich wzrok, kompletnie nie wiedząc o co chodzi.

-Vincencie.- Zaczął ojciec podchodząc do mnie.- Poznaj swoich braci, są w twoim wieku.

W głowie zaczęło mi szumieć, oparłem się o ścianę obok mnie, nie dbając o co, czy ubrudzę ją krwią. Przymknąłem oczy, wziąłem parę głębokich oddechów i spojrzałem się na trójkę... Moich braci?

Mieli ciemne włosy, takie jakie ma Roselyn i też się delikatnie kręciły, kolor skóry mieli taki sam jak każdy z naszej rodziny, czyli byli mocno opaleni. Ale ich oczy.

Ich oczy były przeraźliwie jasne, prawie jakby ich nie było.

Rodzina Grimaldi'ego.

Zmieszane rody.

Nie przeżyje tego psychicznie.

Wstali z kanapy, powoli do mnie podchodząc, byli tego samego wzrostu co ja. Patrzyłem się na nich z delikatnie przymrużonymi oczami i z uniesioną głową.

Widziałem cynizm na ich twarzach, nie kryłem też swojego, kiedy podchodzili do mnie po kolei i wstawiali swoje dłonie.

-Christian.- Wyciągnął do mnie rękę ten pierwszy od lewej, miał trochę dłuższe włosy od dwójki swoich braci.

Przynajmniej można było go rozpoznać.

Kiedy Christian ode mnie odszedł, to przyszedł kolejny z braci, ten za to miał bliznę po przecięciu na dolnej wardze.

-Rafael.- Podałem mu swoją rękę, również się przedstawiając. On jedynie przytaknął głową i poszedł dalej.

Kolejny z nich, wstając zapiął guziki swojej marynarki, podszedł do mnie i podał dłoń, na której było parę złotych sygnetów.

-Nicolás.- Wypowiedział zimnym głosem, patrząc się mi prosto w oczy.

-Vincent.- Podałem mu swoją dłoń, którą mocniej zacisnąłem.

Flowers carried by the wind.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz