Part 1

106 15 19
                                    

Słońce chyliło się już ku zachodowi, oświetlając ogromny hol. Promienie padały na okiennice i rysowały na przeciwległej ścianie przeróżne wzory, pośród których przemykał cień – inny, nienaturalny, magiczny. Skręcił w boczny korytarz i stał się całkiem niewidoczny. Wyłonił się dopiero na wyższym piętrze, ukazując drobną postać kobiety. Dziewczyna dyskretnie przetarła skroń. Zmierzwiła w ten sposób płomiennorude kosmyki włosów, które wymknęły się z wysoko związanego kucyka.

Weszła do jednej z komnat i oparła się o blat stołu. Pochyliła głowę nad miednicą świeżej wody. Krople potu spłynęły po jej twarzy. Jedna zawisła na zadartym nosie, by po chwili spaść i zmącić i tak niewyraźne odbicie w tafli.

– Szlag by to... – syknęła, dotykając swojego boku.

Podłużna dziura w skórzanym stroju odsłaniała mocne cięcie. Sączyła się z niego krew, wsiąkająca w materiał. Oddech dziewczyny był spokojny, jednak zmarszczka pomiędzy brwiami świadczyła o tym, że cierpiała.

Raz jeszcze westchnęła i zaczęła rozpinać klamrę. Ściągnęła biodrowy pas, przy którym znajdował się krótki miecz wraz ze sztyletem o szmaragdowej głowicy. Odłożyła go na blat. Zdjęła dopasowaną bluzkę i przyjrzała się ranie. Ciągnęła się wzdłuż talii, tuż pod linią żeber. Przejechała palcem po gładkim brzegu zranienia. Syknęła z bólu i wstrzymała oddech. Zdawała sobie sprawę, jak niewiele brakowało, by cięcie pozbawiło ją życia.

Umoczyła kawałek materiału w stojącej przed nią miednicy i wycisnęła go z nadmiaru wody. Nim zdążyła zrobić coś jeszcze, usłyszała jęk zawiasów.

– Cass! Dobrze, że tu jesteś. – Do komnaty weszła Mereid. – Edgar mówił, że oberwałaś.

Dziewczyna spojrzała na swoją przyjaciółkę z niesmakiem. Dobrze znała tę wysoką kobietę o złotych, falowanych włosach i śniadej skórze. Wychowała się z nią w gildii. Cass wiedziała, że Mereid nie da jej spokoju, więc nie zamierzała się kłócić. Uporczywy ból odczuwany przy każdym ruchu sygnalizował, że rzeczywiście potrzebuje pomocy.

– Już się poskarżył? – rzuciła z ironią. – Cały czas patrzy mi na ręce. Zająłby się lepiej czymś pożytecznym.

– Martwi się... – odparła towarzyszka, podchodząc bliżej. – Ostatnio łatwo się rozpraszasz.

Rudowłosa prychnęła pod nosem i oparła się o niewielki stół. Obserwowała, jak Mereid rozkłada przybory medyczne. Kiedy przyjaciółka przyłożyła nasączony eliksirem materiał do brzegu ciętej rany, Cass zachowała kamienną twarz, choć wstrzymała z bólu oddech.

– Co u twojego ojca? – zapytała Mereid. – Nie widziałam go od trzech dni.

– Ciężko... – sapnęła na wydechu. – Zaraz do niego pójdę. Rano nie był w stanie zwlec się z łóżka.

– Jest aż tak źle?

Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Wiedziała dobrze, że stan ojca z każdym mijającym dniem jest coraz poważniejszy. Od dawna trawiła go choroba, na którą żaden z medyków nie potrafił znaleźć lekarstwa. Niemoc zjadała go od środka. Sprawiała, że dumny wojownik powoli nikł w oczach.

– Wciąż nie ma poprawy. – Obserwowała, jak Mereid zszywa ranę. – Ostatnio sprowadziliśmy medyka z Minster. Zna się na eliksirach i mamy nadzieję, że magia da jakiś rezultat. Próbuje jakiejś nowej terapii, ale...

Urwała, czując, jak głos grzęźnie jej w gardle. Nie wiedziała, czy było to spowodowane przez Mereid, czy żal z powodu zdrowia ojca. Starała się nie myśleć o właśnie trwającym zabiegu. Przed oczy przywoływała twarz rodziciela z czasów, kiedy był dumnym i silnym wojownikiem – wizytówką niezwykle wpływowej rodziny zarządzającej pięcioma gildiami kupieckimi, rozsianymi po całym imperium. Ich nazwisko – Hervor – znane było nie tylko wśród najzamożniejszych, ale także zwykłych mieszkańców miast. Przez pokolenia wyrobili sobie silną pozycję jako kupcy, choć to profesja zabójców stała się ich głównym zajęciem. Ojciec Cass – Brian Hervor – stworzył prawdziwą potęgę. Był nie tylko skutecznym zabójcą, ale także doskonałym strategiem. Dzięki niemu ich rodzina rozszerzyła swoje wpływy na wszystkie prowincje.

Więzi Krwi - Dziedzictwo (One shot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz