Rozdział I

222 15 15
                                    

Robiłam sobie właśnie kakao w kuchni kiedy moja babcia zasłabła. Upadła z kubkiem gorącej herbaty. Zrobiło się zamieszanie. Mama wołała żebyśmy z Hallie, która wbiegła wtedy do kuchni uwarzały na skorupki rozbitego naczynia, sama klęcząc w nich przy babci. Jej twarz zbladła a oczy były szeroko otwarte ten widok prześladował mnie puźniej w koszmarach. Chciałyśmy z Hallie jakoś pomóc, ale ostatecznie poprzestałyśmy na usuwaniu się mamie z drogi, gdy zbierała się do wyjścia. Pamiętam jak przytulała trzęsącą się że strachu Hallie i patszyłam jak mama otula babcie płaszczem i wyprowadza ją z mieszkania. Kazała nam nie czekać i najlepiej iść już spać bo jutro szkoła.

Hallie zasneła prawie od razu, ja niestety nie miałam tak dobrze. Przewracałam się w łużku cała w nerwach przez cała wieczność kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie chciałam budzić Hallie niestety przez moją wrodzoną niezdarność okazało się to niemożliwe. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie kiedy zamiast mamie i babci otworzyłyśmy drzwi trzem policjantom. Jeden z nich przekazał ponurym głosem że w samochód mamy wjechał pijany kierowca.

Nie przeżył nikt

.
Przez krótką chwilę przetwarzałam jego słowa. Ich znaczenie nie dochodziło do mojego mózgu jakby ten wypierał ten fakt.
Z szoku wybudził mnie dopiero głośny szloch Hallie. Moje serce zabiło mocniej i poczułam że zaraz chyba zwymiotuje.

Nie wiem nawet kiedy zjawiła się opieką społeczna. Obcy ludzie próbowali nas pocieszać, spotkali łagodnie gdy płakałyśmy wtulone w siebie na kanapie. Wpatrywała się ślepo przed siebie wygrywając gdy ktokolwiek próbował mnie dotknąć. Ktoś podał mi chusteczke ale nie wiedziałam zbytnio co mam z nią zrobić. poprostu płakałam , płakałam i płakałam modląc się w głowie aby okazało się to tylko złym snem, koszmarem z którego miałam się zaraz obudzić. Takiego bulu nie powinien czuć nikt a napewno nie dwie czternastoletnie dziewczyny. Straciłyśmy tego dnia wszystko co miało znaczenie. Nie liczyło się już nic.

Hallie bała się że będziemy błąkać się teraz po sierocińcach jak te wszystkie sieroty z książek. Nie potrafiłam jej pocieszyć bo wiedziałam że to mogła być prawda. Nie obchodziło mnie to w tej chwili nic nie miało dla mnie znaczenia. Chciałam tylko płakać pogrążać się w mroku i nie czuć już nic. Nie Było nam to jednak dane.

Vincent Monet bo tak najmie miał mężczyzna który rzekomo był naszym starszym bratem i opiekunem prawnym. Gdy to usłyszałam poczułam ogarniającą mnie złość. Popłakała bym się się że wściekłości gdyby nie to że już i tak płakałam. Nie mogłam w to uwierzyć brat. Nie. Jeśli ten człowiek jest spokrewniony z moim ojczulkiem a ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Tatuś wyszedł po mleko i nie wrucił jeszcze przed narodzinami moimi i Hallie. Poprostu zwiał. A skoro wychował tego całego Vincenta ten napewno nie jest lepszy prawda? Widziałam jednak te iskierki podekscytowania w oczach Hallie wiem co myślała: jednak nie jesteśmy same. Jesteśmy. Już zawsze będziemy.

Nawet nie zdążyłam zaprotestować a już siedziałyśmy z Hallie i moją kotką Lorą w samolocie. Wtedy dysponował już pełną paletą informacji. I teraz słuchajcie moi drodzy bo to czego się dowiedziałam to pieprzony cyrk na kółkach. Okazało się że braci mam aż pięciu, a każdy z nich jest odemnie starszy. Mieszkają w Pensylwanii. Wiem mówiłam niezły cyrk. Prawie nie z butów wykopało jak się o tym dowiedziałam.

Czyli mam pięciu braci.

Mama nie raczyła nawet o nich wspomnieć słowem przez czternaście długich lat mojego życia.

Żaden z nich nie raczył nas odwiedzić albo chociażby  zainteresować się naszym życiem.

Wow. Bracia na medal nie ma co.

Bliźniaczki MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz