6.

499 52 8
                                    

Do godziny dwudziestej wciąż brakowało kilku minut, a Harry już niecierpliwie stukał butem o podłogę, jednocześnie starając się jak najmniej rzucać w oczy, gdy próbował stapiać się z tłem. Modlił się w duchu, by żaden z uczestników konferencji, która właśnie się kończyła, nie wpadł na pomysł, by zamówić sobie kawę na wynos. Napędzany wizją wieczoru w barze, na który zaprosił go Louis, umył już wcześniej ekspres; właściwie zrobił już wszystko, co miał do zrobienia, czekał więc tylko na to, by ta przeklęta firma opuściła już kawiarnię.

Ludzie zaczęli się rozchodzić, tylko jeden z mężczyzn wyciągnął z marynarki portfel, zbliżając się do lady.

– Mogę jeszcze w czymś pomóc? – zapytał Harry, przybierając na twarz uprzejmy uśmiech. Mimo przyjaznej postawy, w duchu powtarzał bez końca "proszę nie, proszę nie".

– Harry. – Mężczyzna przeczytał jego imię z plakietki, którą nosił. – Trochę się tu zasiedzieliśmy, mieliśmy skończyć pół godziny temu.

– Nic nie szkodzi – zapewnił go. – Kawiarnia została zarezerwowana do dwudziestej, więc nic się nie stało.

Mężczyzna spojrzał na zegarek, uśmiechając się lekko pod nosem.

– A więc skończyłeś już pracę, a mimo to nadal stoisz tu z uśmiechem na twarzy, tak samo uprzejmy jak wcześniej. – Uniósł wzrok na kędzierzawego. – Pewnie nawet byś nie pisnął, gdybym poprosił cię teraz o kawę.

Harry skinął głową.

– Uśmiechałbym się przez zaciśnięte zęby.

Mężczyzna oparł się o ladę, przyglądając mu się z uwagą.

– Wolno ci tak mówić do klientów?

– Nie, ale jestem już po pracy, więc...

Mężczyzna zaśmiał się szczerze, wyciągając z portfela kilka banknotów.

– Lubię taką szczerość w ludziach – oznajmił ze śmiechem, przesuwając pieniądze po ladzie. – To napiwek dla ciebie i tej drugiej dziewczyny, która już poszła. Mogę ci zaufać, że się z nią podzielisz?

Harry uroczyście skinął głową.

– Kwestię pieniędzy traktuję bardzo poważnie. – Chwycił banknoty w dłoń, a jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. – Um, dziękuję, ale to zbyt hojny napiwek, panie...

– Miller. Jack Miller – przedstawił się. – I nie przejmuj się, Harry. Wrzucę to w koszta.

Mimo tego zapewnienia, Harry chciałby się kłócić, ale mężczyzna nie dał mu ku temu okazji, gdy puścił mu oczko, zanim odwrócił się na pięcie. Nie oglądając się za siebie, wyszedł z kawiarni.

Kędzierzawy stał z otwartymi ustami, zastanawiając się, co właśnie się wydarzyło. Minęło kilka długich sekund, zanim otrząsnął się ze zdziwienia, przypominając sobie o spotkaniu, które zaczęło się już dobrą godzinę temu.

– Um, tak. Wszystko jest w porządku – powiedział do siebie, rozglądając się wokół po raz ostatni, by upewnić się, że zostawia kawiarnię w idealnym stanie.

Wrzucił połowę pieniędzy do szafki swojej współpracowniczki, niemal w biegu zrzucając z siebie pracowniczy uniform. Przebrał się w jedną ze swoich ulubionych koszul, przeglądając się w małym lustrze. Nie wyglądał idealnie, ale to musiało wystarczyć, gdy nie miał pod ręką nic innego.

***

– Harry, hej! Tutaj! – Mackayla zauważyła go, gdy tylko kędzierzawy wszedł do baru, i machała mu właśnie bez opamiętania z jednego ze stolików w głębi pomieszczenia.

Can't fight this feelingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz