Oddychaj.
To jedyne co mogło ci pozostać
na tym świecie.Gloria kochała kwiaty. Najbardziej upodobała sobie lilie, które za młodu rosły w ogródku jej mamy. Odkąd pamiętała w jej domu zawsze stał bukiet róż, przesłany przez tatę mamie. Mama nigdy nie pozwalała jej wnosić lilii do domu. Uważała, że są symbolem żałoby i przynoszą pecha. Gloria, jako najmłodsze dziecko w rodzinie nie przywiązywała zbytnio uwagi do zwyczajów i nakazów, panujących w domu, jednak zakaz przynoszenia lilii zdawał jej się co najmniej nieodpowiedni. Nie rozumiała w czym te kwiaty miały przynosić pecha. Przecież były piękne i pachnące. Nie każdemu musiały się kojarzyć ze śmiercią, prawda?
Minęły trzy lata. Trzy długie lata, gdy Gloria znalazła się gdzieś "pomiędzy". Pomiędzy życiem, a śmiercią. Trzy lata, odkąd znienawidziła lilie, spotkania z przyjaciółmi i co najważniejsze, odkąd znienawidziła siebie.
Tego dnia siedziała w parku. W tym samym parku, w którym siedziała trzy lata temu. Jej ruchy były mechaniczne, a wzrok pusty. Nienawidziła tego parku. Siedziała, mrugając od czasu do czasu, a w jej głowie panowała pustka. Nienawidziła tego uczucia. Pragnęła coś poczuć, cokolwiek.
W pewnym momencie podbiegła do niej mała, na oko trzy letnia dziewczynka. Jej włosy związane były w urocze kucyczki, a sukienka, którą na sobie miała dodawała jej uroku.
Była zupełnym przeciwieństwem Glorii. Dziewczynie zrobiło się głupio, że siedzi w parku ubrana w sprany dres brata. Przeszło jej przez głowę, że chociaż włosy mogła umyć, żeby nie były tłuste.
— Chcesz się ze mną pobawić? — zapytała dziewczynka, po czym szybko dodała: — Wyglądasz na smutną, a zabawa zawsze poprawia mi nastrój...
Gloria uśmiechnęła się lekko na słowa dziewczynki. Był to jej pierwszy uśmiech od trzech lat. Po chwili jej uśmiech się poszerzył, a ona nachylając się nad nią szepnęła:
— Zbudujemy ci zamek z piasku, księżniczko?
Dziewczynka zapiszczała głośno, po czym łapiąc Glorię za rękę, zaprowadziła w stronę piaskownicy.
— Jestem Eve! — wykrzyknęła szczęśliwa, siadając na piasku.
— Ja jestem Gloria, miło mi cię poznać Eve. — dziewczyna zajęła miejsce obok dziewczynki i zaczęła usypywać górkę z piasku.
Poczuła się beztrosko. Zupełnie jak wtedy, gdy uciekała przed bratem po ochlapaniu go wodą. Po jej policzku mimowolnie spłynęła łza, którą mała dziewczynka dostrzegła bardzo szybko.
— Jesteś dalej smutna? Nie chcesz się bawić?
— Nie, nie... — zaśmiała się cicho Gloria, ocierając swoje policzki z łez. Po chwili dodała: — Po prostu przypomniało mi się, jak bawiłam się z bratem, gdy byłam mała. To ze wzruszenia.
— Victor nigdy się ze mną nie bawi. — oburzyła się Eve.
— Victor? — zapytała zdziwiona Gloria, po czym zmarszczyła brwi. Dziewczynka podbiegła do niej sama, gdzie więc byli jej rodzice? — Eve, gdzie są twoi rodzice?
— Victor mówi, że są aniołkami. — westchnęła cicho, bawiąc się piaskiem.
— Kim jest Victor?
— Zadajesz dużo pytań, a ja nie powinnam na nie odpowiadać... Ale byłaś smutna, a ja nie lubię jak ludzie są smutni. Victor jest codziennie smutny... Chciałabym, żeby był wesoły... Pomożesz mi rozweselić mojego brata? — nadzieja w oczach dziecka sprawiła, że Gloria zaniemówiła.
Pamiętała, jak sama miała taką nadzieję. Odczuwała ją każdą częścią ciała. Wiedziała, jak solna jest ta nadzieja, dlatego też nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Na ratunek przyszedł jej mężczyzna, którego głos sprawił, że poczuła niewyobrażalny chłód.
— Eve, możesz mi przestać w końcu uciekać? To niebezpieczne!
— Victor! Ale ta pani była smutna, chciałam jej pomóc. — Eve podbiegła do brata, przytulając się do jego nóg.
W tym samym momencie Gloria odwróciła się w jego stronę z zaciśniętymi ustami. Nie powinna była zachować się tak głupio. Gdy tylko dziecko do niej podbiegło powinna zacząć szukać jej rodzica. Zachowała się jak idiotka, bo pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się szczęśliwa.
Gdy jej wzrok spoczął na sylwetce mężczyzny zaniemówiła. Był piękny, nienaturalnie piękny. Po raz kolejny poczuła się głupio. Mężczyzna ubrany był w garniturowe spodnie i czarny golf. Jego cera była blada, a oczy przeszywająco niebieskie. Biła od niego dominacja, przeplatana przez chłód. Był niedostępny. Gloria zrozumiała dlaczego Eve zapragnęła, by jej brat był w końcu szczęśliwy. Z blizną, która zdaniem kobiety dodawała mu uroku, i przeszywającym spojrzeniem wyglądał przerażająco.
— Eve, miałaś się bawić, a nie znaleźć cholernego anioła... Myślałem, że piękno, które opisywał Szekspir nie istnieje, a ty bawisz się z tym małym demonem, przewyższając piękno samych aniołów... — mruknął niemal ignorancko, co w połączeniu ze słowami brzmiało bardziej niż obelga.
Gloria wstała, po czym patrząc na mężczyznę uświadomiła sobie jedną rzecz. Znała go. Doskonale go pamiętała. Pamiętała każdy cholerny szczegół z tamtego dnia. W jej oczach zaszkliły łzy, na co mężczyzna uniósł lekko, niemal niewidocznie brwi.
Gloria nabrała powietrza ustami, czując jak brakuje jej tlenu. Na jej szyi zawiązała się pętla, która nie chciała ani na chwilę poluzować swego uścisku. Kobietę ogarnęła fala paniki, podczas gdy patrzyła w te przeklęte błękitne oczy.
— Gloria, nie bądź smutna, mój brat nie chciał być nie miły... — szepnęła cicho dziewczynka, przytulając się do jej nóg.
— Muszę już iść. — szepnęła oprzytomniona, ocierając szybko łzy z policzków.
— Pobawisz się ze mną jeszcze kiedyś? — zapytała cicho zasmucona Eve.
— Kiedyś... — wymamrotała pospiesznie Gloria, omijając mężczyznę.
Uciekła. Zupełnie jak tchórz. Uciekła, bo wiedziała przed kim stoi. Uciekła przed nim. Przed mężczyzną, którego nienawidziła, choć nie był niczemu winny.
Rozpłakała się, biegnąc w stronę wyjścia z parku, bo był w nim on — Victor Vaile, mężczyzna, który osobiście powiedział jej o śmierci brata, pokazując jej jego zmasakrowane ciało.
CZYTASZ
Butcher
Roman d'amourGloria nienawidzi zapachu krwi, a na jej widok mdleje... Victor, szanowany patomorfolog, który ma "swoje za uszami"... - Pokazałeś mi największy koszmar w moim życiu... Zniszczyłeś mnie, Victorze... - Uwielbiam niszczyć, kwiatuszku... Szczególnie ja...