Rozdział 3.

243 11 4
                                    

Rozdziały codziennie około 16! Miłego czytania! 

Scott

Nie wiem jak według was wygląda wyjazd na wakacje z całą rodzinką, ale u mnie jest to cyrk na kółkach. A nawet jeszcze nie zdążyliśmy wejść na lotnisko.

Wystarczyło tylko, że moja matka zobaczyła się z Zią i wpadły sobie w ramiona, cmoknęły w powietrzu po obu stronach swoich twarzy, co w mojej opinii zalatywało cringem i zaczęły trajkotać jakby nie widziały się co najmniej pół roku.

Nie widziały się tydzień.

– Howdy Scott! – zawołał Cody, podchodząc do mnie z uśmiechem i przytulając nawet nie pytając o pozwolenie.

Westchnąłem, wyjątkowo pozwalając mu na to i klepiąc go trochę niezręcznie po plecach. Przytulanie to nie była moja rzecz, ale dla niego potrafiłem zrobić czasem wyjątek.

– Cześć kowboju.

Cody parsknął śmiechem i odsunął się ode mnie, więc mogliśmy zrobić nasz typowy handshake, który wymyśliliśmy jeszcze w czasach, gdy żarliśmy piach. Prawda jest taka, że teraz rzadko używaliśmy tego handshake'u, bo z czasem wyszło nam to trochę z nawyku, jednak bywały momenty, gdy nam się przypominało o jego istnieniu, na przykład jak teraz po tym jak dosyć długi czas się nie widzieliśmy, więc użyliśmy go. Mimo to był to już u nas trochę martwy gest.

– Gotowy na wakacje życia? – zapytał chłopak z szerokim uśmiechem.

– Powiedzmy – odparłem i poprawiłem sobie okulary, które dzisiaj założyłem zamiast kontaktów, bo przed nami była potwornie długa podróż. – Na pewno bardziej niż moi rodzice. Czekam kiedy ojciec się zorientuje, że nie zabrał paszportów.

– Obstawiam, że dopiero przy bramkach. Ale jesteś naprawdę okrutny Scottie, że nic im wcześniej nie powiedziałeś. Będą musieli się wracać po te paszporty, nie wiedziałem, że masz to w sobie! – spojrzał na mnie w przekorny sposób, na co tylko wywróciłem oczami, przy okazji też odwracając od niego spojrzenie, bo jego wzrok był czasem dość przytłaczający.

– Przecież je wziąłem. Jakbym miał liczyć na to, że oni to zrobią, to w Sydney wylądowalibyśmy w grudniu.

– I mamy to proszę państwa! Teraz historia ma sens, a najbardziej dojrzały dorosły z naszej ekipy znów wkracza do akcji! – chłopak się zaśmiał. – Ja naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem twoi rodzice wychowali kogoś tak odpowiedzialnego. Przecież to praktycznie niemożliwe!

Parsknąłem śmiechem.

– Matka ma teorię, że mnie podmienili w szpitalu, a ojciec trzyma się przy tym, że tak naprawdę to jestem adoptowany.

Oczywiście to wszystko były żarty, ale rzeczywiście, byłem zupełnie różny od rodziców jeśli chodzi o charakter, za to z wyglądu byłem do nich strasznie podobny. Oboje mieli ciemne brązowe włosy, więc moje również takie były, za to żyły własnym życiem. Oczy miałem po mamie, więc były złote, ale rysy twarzy miałem bardziej po ojcu.

– Skoro nawet twoi rodzice nie wierzą, że jesteś ich synem, to coś w tym chyba musi być. Robiłeś testy DNA? Może tak naprawdę jesteś dzieckiem na przykład... Marka Zuckerberga! Byłbyś wtedy niesamowicie bogaty, zastanów się nad tym, może warto sprawdzić swoje korzenie! – Cody zaśmiał się i postanowił poprawić mi włosy.

Nie żeby to coś dało, ale robił to cały czas z tym swoim uśmiechem i ciut mnie to zawstydziło, więc znowu się od niego odwróciłem. I trafiłem prosto na spojrzenie wujka Nasha, który akurat do nas mrugnął i uśmiechnął się, jakby wiedział coś czego my nie wiemy.

i bloom just for you ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz