Rozdział 36.

167 12 10
                                    

Cody

Nie mogę pozwolić mu odejść. To nie może być pożegnanie. Nie może się to wszystko tak skończyć.

Po prostu nie.

Te myśli dosłownie zbombardowały moją głowę w momencie, kiedy Scott zaczął mi śpiewać "Wildest dreams". Spanikowałem wtedy, zestresowałem się, bo poczułem, że to naprawdę może być koniec. Że Scott mógłby ruszyć dalej, pożegnać się z tą romantyczną częścią naszej relacji. Bo nie uwierzyłbym, że to pożegnanie objęłoby całą relację. Po tym wszystkim, co stało się w Sydney, byłem już bardziej, niż pewny, że jakkolwiek nie potoczy się nasze życie, zawsze będziemy przyjaciółmi.

Tyle że dla mnie to było za mało.

Nie chciałem wrócić do tego, jak było przed Sydney. Nie chciałem od Scotta tylko przyjaźni. Chciałem móc już zawsze trzymać go tak blisko, jak podczas tego tańca przy ognisku, chciałem móc przytulać się do niego całymi dniami, trzymać go za rękę, spać z nim, budzić go buziakiem, całować go w ten wspaniały słodki sposób, jak i w ten bardziej intensywny, który prowadził do czegoś więcej. Chciałem, żeby Scott już zawsze patrzył na mnie tym zakochanym wzrokiem, chciałem wywoływać u niego rumieńce, śmiech, sprawiać, że będzie szczęśliwy i radosny. Chciałem go wspierać i po prostu być przy nim. W sposób, w który przyjaciel nigdy nie mógłby być. Bo taka bliskość jest zarezerwowana dla czegoś więcej, niż przyjaźń.

Dużo więcej.

I nadal nie wiedziałem, czy byłem gotowy być dla Scotta taką osobą, czy potrafiłbym naprawdę nią być i stworzyć taką relację, ale wiedziałem, że przez resztę imprezy ogniskowej nie byłem w stanie puścić go nawet na sekundę.

Po tym, jak to nieszczęsne "Wildest dreams" w końcu się skończyło, pobujaliśmy się jeszcze, nadal trzymając się tak blisko, jak tylko było to możliwe, do kilku innych piosenek. Albo może do kilkunastu, szczerze to nie miałem pojęcia. Nie potrafiłbym wymienić tytułu żadnej z nich, bo moje myśli i dźwięk bicia serca Scotta zagłuszały mi wszelkie odgłosy z zewnątrz. Chciałem też tam wtedy po prostu zostać z nim na zawsze, nigdy nie musieć się ruszyć, ale niestety musieliśmy w końcu trochę się od siebie odsunąć i zejść z "parkietu", ale pociągnąłem go wtedy na ławkę przy ognisku i od razu się do niego przytuliłem. Na szczęście Scott nie protestował, więc resztę imprezy spędziliśmy w taki sposób, a przed powrotem do hotelu zaproponował jeszcze spacer wzdłuż plaży.

Starałem się ogólnie udawać, że czuję się w miarę okej, rozmawiać ze Scottem w dość swobodny sposób, nawet trochę pożartować, ale szczerze to nie wiem, na ile mi się to udało, bo cały czas czułem się spanikowany, nerwowy. Nie miałem też ochoty na alkohol, bo nie chciałem w żaden sposób tłumić wtedy swoich myśli. Nie chciałem od nich uciekać. W tamtym momencie chyba pierwszy raz chciałem się jakoś z tym wszystkim zmierzyć. Czułem, że po prostu jest na to czas, że nie mogę i nie chcę już dłużej tego odwlekać.

I naprawdę sporo myślałem spacerując ze Scottem po plaży. Trzymałem go oczywiście wtedy za rękę i starałem się iść jak najbliżej niego i w milczeniu trochę analizowałem wszystko, co czułem i co zdarzyło się do tej pory w Sydney. Przypomniałem sobie te wszystkie sytuacje, które wymienił mi kiedyś Scott podczas jednej z naszych poważniejszych rozmów. Nie zareagowałem najlepiej, kiedy to zrobił, ale teraz cieszyłem się, że to wtedy powiedział, bo miałem przynajmniej konkretny punkt zaczepienia dla moich myśli. Wiedziałem, od czego w ogóle zacząć.

Nie powiem wam niestety teraz, że wracając do hotelu miałem już dzięki temu myśleniu jakieś gotowe wnioski, że wszystko sobie idealnie ułożyłem, bo tak po prostu nie było. Ale zdecydowanie udało mi się to chociaż trochę posegregować, chociaż zacząć nad tym wszystkim pracować.

i bloom just for you ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz