II

304 19 2
                                    

Słońce było w zenicie, kiedy zdecydowali się, na krótki odpoczynek pod rozłożystymi gałęziami drzewa klonowego. Lato w Inazumie nie było zwykle, aż tak nie do wytrzymania, ale słońce tego dnia świeciło na tyle jasno, że ciężko było zatrzymać wzrok na drodze.

Scaramouche tym razem usiadł ostatni i wybierał miejsce w większej odległości od swojego kompana. Z tego kąta mógł patrzeć spokojnie, jak Kazuha wyciąga ze swojego małego tobołka bukłak z wodą i pije łapczywie. Obserwował pot na jego karku i to, jak woda spływa mu kącikami ust, a gardło porusza się z branymi haustami. Kazuha przetarł w końcu wilgotne wargi i posłał mu spojrzenie. Scaramouche natychmiast odwrócił wzrok z prędkością błyskawicy i usłyszał na to krótki śmiech, który sprawił, że choć nie powinno zrobiło mu się gorąco.

Skupił swój wzrok na trawie, pomiędzy nimi była cisza, niezręczna tylko dla jednej ze stron. Słychać było jedynie bzyczenie pszczół zapylających kwiaty na pobliskiej łące. Kazuha robił z nim okropne rzeczy, których samych w sobie być może się nie wstydził, ale jeżeli go na nich przyłapano to była już zupełnie inna historia. Scaramouche chciał go wygonić, powiedzieć żeby sobie poszedł i nigdy już go nie zaczepiał, ale chciał też całkowicie na odwrót.

Usłyszał gwizd i czujnie odwrócił wzrok z powrotem w stronę swojego kompana. Kazuha uśmiechnął się i rzucił w niego bukłakiem, z którego przed chwilą pił, albo rzucił do niego, ale Scaramouche odebrał to jako afront razem z tym psim gwizdaniem. Złapał go w locie i posłał mu najbardziej jadowite spojrzenie ze swojej kolekcji. A jego twarz była idealna do takich spojrzeń.

— Nie chcesz? — Kazuha jedynie roześmiał się.

Scaramouche odwrócił się od niego bez słowa i znów zaczął uporczywie kontemplować trawę. Po chwili, ku ogromnej uciesze Kazuhy, podniósł bukłak do ust i wziął łyka. Nie myślał o tym, że jeszcze przed chwilą miejsca, którego teraz dotykają jego wargi, dotykały inne.

Nadal nie mówiąc ani słowa zakręcił naczynie i rzucił nim w Kazuhę, albo odrzucił mu, ale Scaramouche włożył w rzut tyle siły, że raczej było to to pierwsze.

Kazuha złapał bukłak bez trudu, zamiast dostać nim w twarz, jak Scaramouche pragnął i westchnął głęboko, najwyraźniej rozweselony.

— Ach, piękna pogoda... — zaczął, a Scaramouche wywrócił oczyma wiedząc co się szykuje.

Kiedyś go to urzekało, ale było to zanim on zaczął działać mu tak na nerwy. Kiedy jeszcze mogli flirtować i rozmawiać bez żadnych przeszkód ze strony zepsutego mózgu Scaramouche. „Kiedyś" czyli już jakiś czas temu.

— Jesienny deszcz — zaczął, swoim typowym tonem, który miał dla takich okazji.

— Jest lato — uciął Scaramouche.

— Jesienny deszcz — powtórzył uparcie Kazuha

Scaramouche zaśmiał się trochę złośliwe i zatopił w tym dźwięku następne słowa w haiku Kazuhy.

— Zagrajmy w grę. Ten kto wytrzyma dłużej bez bezsensownego gadania wygrywa.

Kazuha miał przez chwilę kwaśną minę, na jego słowa uśmiechnął się gorzko i trochę złośliwie. Jakby żart go uraził, ale nie na tyle, aby się poddać.

— Mam inną grę. Wygrywa ten, kto przestanie się cały czas na mnie patrzeć w ten sposób, kiedy myśli, że nie widzę.

— Tak? A ja mam jeszcze inną. Wygrywa ten, kto pierwszy się odpierdoli... Ach! Ale w takim razie ty chyba już przegrałeś.

Patrzyli się na siebie bacznie, przez chwilę było pomiędzy nimi paląca wrogość, ale potem jakby napięcie postanowiło pęc, i oboje się roześmiali. Scaramouche złapał się za głowę nie mógł przestać się śmiać. Kazuha położył się na ziemi i przeturlał w jego stronę, kończąc z głowa opartą o jego kolana.

koniec burzy [kazuscara] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz