Plecy Kazuhy były niezwykle wyprostowane, krok spokojny i miarowy. Scaramouche kroczył za nim bezszelestnie, żując swoje wargi i spoglądając na niego co chwila, aby sprawdzić czy nie patrzy się za siebie.
Ciężko było mu nie odwrócić się i nie uciec, albo zatrzymać się i patrzeć, jak się oddala, a wraz z nim cała ta otoczka okropnych uczuć. Jak na coś, co nie było nawet człowiekiem, miał ich zdecydowanie za dużo, od zawsze. Pewnie był najgorszą kukłą Raiden pod tym względem. Nic dziwnego, że został wypuszczony, kto miał sobie poradzić z jego emocjami, jak on sam sobie z nimi nie radził?
Zamiast tego szedł jednak wytrwale, jego kroki tak samo miarowe i kalkulowane, jak Kazuhy, z tym, że być może mniej spokojne, bardziej napięte.
Był zapatrzony w sposób, w jaki wiatr muskał białe kosmyki Kazuhy, które niesforne uwalniały się z jego luźnej kitki.
Czas wydawał się płynąć powoli, każda minuta była, jak trzy godziny, a oni nie rozmawiali. Bo jak mieli?
Scaramouche wydawało się, że minęły wieki, zanim Kazuha zdecydował, że powinni zatrzymać się i coś zjeść w ramach obiadu.
— Masz coś do jedzenia? — zapytał Scaramouche, kiedy ten po prostu usiadł na trawie i czekał bezczynnie, aż się go nakarmi. To zaczynało być irytujące
— Manju? — wzruszył ramionami, Scaramouche zadrgała powieka, wściekłość wezbrała w nim jeszcze bardziej, kiedy Kazuha posłał mu swój beztroski uśmieszek — Nie złość się tak. Twoje smakowały lepiej.
Scaramouche prychnął i usiadł obok niego, opierając policzek na otwartej dłoni. Oparł łokieć na skrzyżowanych nogach i patrzył w dal, obserwując niebieskie morze. Słońce zlitowało się nad nimi, i schowało się częściowo w chmurach. Było przyjemnie ciepło. Od wody wiał chłodny wiatr.
Kazuha objął ramionami nogi i oparł głowę na kolanach. Kiedy na niego spojrzał, bo nie potrafił się nie odwracać w jego stronę, odkrył, że jego czerwone oczy przypatrują się mu już od jakiegoś czasu.
— Co się tak gapisz?
Kazuha nie odpowiadał, widać było, że go usłyszał, mimo to mrugnął jedynie i nie przestawał.
— Zjadłeś całe moje jedzenie, więc, jak nie chcesz zdechnąć z głodu to wyciągaj swoje bułki i jedz, zanim stracę cierpliwość.
Kazuha nie odpowiadał wciąż, choć jego usta wykrzywiła sie w uśmiechu, który następnie ukrył za ramieniem, Scaramouche odwrócił się do niego całkowicie i posłał mu spojrzenie przepełnione trucizną, takie, które sprawiało, że jego podwładni w Fatui drżeli ze strachu.
Usłyszał na to tylko cichy chichot.
— Wyciągaj jedzenie i mnie nie denerwuj — wysyczał — Nie będę tu siedział cały dzień.
Kazuha westchnął.
— Manju na śniadanie, na obiad i na kolację.
Wzrok miał nieobecny, a ton głosu trochę, jak rozpieszczony bachor, przechylał głowę na jedną to na drugą stronę.
— Co?
— Nie chcesz jeść czego innego?
Scaramouche nie drgała już jedynie powieka, ale i wargi, irytacja atakowała jego twarz krótkimi spazmami. Kazuha jedynie oglądał go niewinnie.
— A masz coś innego?
Pokręcił głową.
— Cholera jasna.
Wstał, jego dłonie były zaciśnięte w pięści i przez chwilę przyglądał się jego nieskazitelnej twarzy, mając ochotę ją skazić. Zamiast tego oddalił się w kierunku morza, Kazuha patrzył za nim, nie wstając.
CZYTASZ
koniec burzy [kazuscara]
FanfictionScaramouche przybywa do Inazumy, aby odkryć siebie na nowo.