IV

237 20 25
                                    

Scaramouche siedział oparty o pień drzewa, patrząc z dala na śpiącą figurę Kazuhy. Do świtu było jeszcze parę godzin, ale on tej nocy nie zmrużył oka ani na minutę, mimo długich starań. Obserwowanie śpiącego Kazuhy było dla jego umysłu ważniejszą czynnością.

Nie było wiele rzeczy, na które mógł zwrócić uwagę, Kazuha leżał spokojnie, bez ruchu, prawie jakby nie żył. Scaramouche znalazł dziwny spokój w przyglądaniu się, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada.

Spędził na takich obserwacjach niepoważną ilość czasu i kontynuowałby je, gdyby nie to, że Kazuha raz ruszył się przez sen, odsuwając się tym samym od Scaramouche i mrucząc coś niezrozumiale. Przez chwilę jeszcze patrzył na tył jego głowy, ale kiedy zapragnął odwrócić go z powrotem w swoją stronę, żeby zobaczyć jego twarz i poczuć oddech, natychmiast się powstrzymał i zerwał z dzielonego przez nich posłania, jak oparzony.

Waga jego uczuć, których nie potrafił już dłużej zdeptać i ignorować była, jak cios w twarz. Co on robił? Co on wyprawiał? Ale Kazuha był jedynym o czym potrafił myśleć, jego włosy, lśniące oczy i policzki, i śmiech, piękne wiersze, uśmiechy, słowa i żarty. Czasami czuł, jakby nie był już dłużej sobą, tylko odbiciem w jego oczach, rozpływającym się, kiedy tylko przestają na niego patrzeć. Jakby bez niego miał przestać istnieć.

Nie był człowiekiem, nie odczuwał życia, tak samo, jak oni. Jego ciało było sztuczne, jego życie pozbawione celu, ponieważ ta, która go stworzyła nie przejmowała się na tyle, aby jakiś w nim zaprogramować, zanim go porzuciła. Nie pozostało mu nic poza wiecznym wędrowaniem.

Westchnął i podciągnął kolana pod brodę. Pierwsze promienie słońca przebijały przez horyzont, ogrzewając zimno granatowe fale morza swoimi ciepłymi żółtymi promieniami. Scaramouche oglądał wschód słońca niezliczoną ilość razy, ale nigdzie nie urzekało go ono w taki sposób, jak tutaj. Na ziemi, która go uformowała, a potem połknęła i wypluła. Po tylu latach cierpień i pogrzebanych marzeń, słońce wciąż wstawało nad Inazumą i miało przy tym czelność wyglądać pięknie, jak nic, co Scaramouche wcześniej widział. A on sam wciąż był na tyle naiwny, aby poczuć się pokrzepiony i wzruszony tym prostym zjawiskiem, chociaż dobrze wiedział, że nic co widzi na niebie nie jest prawdziwe.

Kątem oka zauważył ruch, Kazuha poruszył się na swoim posłaniu, usiadł i wyciągnął ręce w górę, aby się przeciągnąć, ziewając przy tym słodko. To, jak słońce odbijało się w jego włosach także było urzekające.

Kiedy już odzyskał przytomność zaczął się rozglądać, nerwowo i czujnie, z nutą histerii. Ich oczy spotkały się, kiedy w końcu zwrócił się w jego stronę i cała panika znikła z jego twarzy w postaci cichego westchnienia. Kazuha uśmiechnął się do niego, a następnie zwrócił się z powrotem w stronę wschodzącego słońca. Był to ich mały rytuał.

Scaramouche nie potrafił już patrzeć na samo słońce, z jego perspektywy Kazuha siedział w samym jego centrum, więc mimowolnie obserwował powoli, jak jego cała sylwetka kąpie się w złocistym blasku. Dzięki temu zauważył też, że drży. Zdał sobie sprawę, jak poranki muszą być zimne, dla ludzi, którzy byli tak bardzo wrażliwi na temperatury.

Wstał i postąpił ku niemu parę kroków, podniósł śpiwór z porzuconego przez siebie posłania i zarzucił go na ramiona Kazuhy. Ten drgnął i odwrócił się do niego. Scaramouche usiadł obok niego.

— Nie czuję zimna — powiedział, kiedy Kazuha próbował się podzielić z nim ciepłem — kiedy byłem w Śnieżnaji, chodziłem ubrany, tak, jak teraz. Nie czuje też głodu, ani pragnienia.

Kazuha spojrzał na niego zaintrygowany.

— Kim tak właściwie jesteś? — zapytał, odchylając się lekko do tyłu — z jednej strony wyglądasz jak ona, ale jesteś całkowicie inny, i masz wizję, taką, jak ja.

koniec burzy [kazuscara] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz