4

85 7 2
                                    

Para szaroniebieskich oczu obejmuje moją wykrzywioną w irytacji twarz. Para ważnych oczu, śledzących wnikliwie każdy mój ruch. Każdą, nawet najdrobniejszą zmianę w zachowaniu i nastroju, skutkującą nieuchronnie okrutnym rozsierdzeniem. Doświadczyłam dziś zbyt wiele, abym zdolna była stłamsić w tym momencie emocje. Doświadczyłam dziś zbyt wiele, abym chciała tego dokonać. Jeszcze kilka godzin wcześniej ubolewałam z powodu ostrego potraktowania Jeffa, lecz teraz, widząc go siedzącego w samochodzie przed moim domem, jedyne, co czuję, to palący wstręt. Zachowanie, do którego się dopuścił, budzi odrazę, niewątpliwie wykwitającą na mojej spłonionej twarzy.

– Co. Ty. Tutaj. Robisz? – ponawiam pytanie, nawet przez moment nie odrywając wzroku od mężczyzny. Jestem tak poruszona, że ignoruję skruszenie, którym emanuje.

Nie okażę litości. Nie w momencie, gdy znów zdecydował się w paskudny sposób przekroczyć granice. Nie, gdy jego obsesja na moim punkcie znów zatruwa nasze życie. Zaczyna popadać w szaleństwo. Balansuje na skraju przepaści, z której nieuważne ześlizgniecie, może okazać się niezwykle bolesne.

– Zostawiłaś mnie – odzywa się w końcu. Jego głos jest cichy. Pełen dojmującego żalu, któremu się opieram. – Odeszłaś.

Przygryzam język, tłamsząc szaleńczą chęć wytargania go z wnętrza samochodu na jezdnię za mocno wykrochmalony kołnierz przy białej koszuli. W dalszym ciągu ma na sobie ten sam trzyczęściowy czarny garnitur, a na przednim fotelu pasażera leży skórzana, brązowa aktówka, co oznacza, że nie dotarł jeszcze do domu. Znów zasiedział się w firmie do późna, skąd zdecydował się przyjechać prosto tutaj. Pytanie brzmi: ile tym razem spędził czasu na obserwacji mojego domu z wnętrza bentleya?

– Nie odeszłam – oponuję zgodnie z prawdą.

– Odeszłaś – powtarza nieustępliwie.

– Nie odeszłam! – furczę, usilnie trzymając się okruchów cierpliwości, jednocześnie celując w niego drżącym palcem. – Zostawiłam cię samego po naszej sprzeczce, abyś ochłonął. Wyszłam, abyśmy mogli ochłonąć obydwoje. Doskonale o tym wiesz. Przestań się zgrywać. Przestań i odjedź, zanim stanie się coś, czego będziemy żałować obydwoje.

– Love...

– Nie, ojcze! – wtrącam szorstko, nie mając ochoty na ponowne przerabianie tej samej sytuacji jednego dnia. – Zaprzestań tej idiotycznej dyskusji i odejdź stąd.

– Córko...

– Natychmiast! – krzyczę piskliwie, nie wytrzymując. – Natychmiast! – uderzam otwartą dłonią w częściowo opuszczoną szybę, w konsekwencji czego postawa i zachowanie Jeffa ulegają diametralnej zmianie.

Żal płynnie przechodzi w rozeźlenie. Surowość kładzie się cieniem na jego twarzy bezlitośnie naznaczonej wiekiem, wyczerpaniem, trudem pracy i zawikłanej przeszłości. Surowość odzwierciedla się także w przymrużonych oczach otoczonych wachlarzem częściowo poszarzałych rzęs i w mocno zaciśniętych, wąskich ustach. Znów usilnie zabiegał o zbawienną uległość i znów doznaje z tego powodu niebywale ciążącego rozczarowania.

Dwa uderzenia serca później cofam się odrobinę, gdy drzwi samochodu uchylają się, a wkrótce potem ojciec staje przed moim obliczem. Ciepło jego napiętego ciała i słabo wyczuwalna woń wody kolońskiej, napierają na mnie agresywnie. Wdzierają się niepokojąco w przestrzeń, której nierozsądne naruszenie może okazać się szkodliwym zwieńczeniem naszego konfliktu. Z powodu braku obuwia zmuszona jestem mocno zadrzeć podbródek, aby przez cały czas utrzymywać z Jeffem kontakt wzrokowy. Zadanie to nie należy do prostych, zwłaszcza gdy starania o utrzymanie postawy gotującej się do walki nakładają się z przenikliwym chłodem przeszywającym odsłonięte częściowo ciało, w dalszym ciągu wilgotne włosy owinięte ręcznikiem i bose stopy. Jeśli się przeziębię, obciążę tego diabelnego choleryka rachunkiem za leczenie. Przysięgam!

Kelldan. Lekkomyślna namiętnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz