- Pobudka!
Dociera do mnie donośny głos żołnierza zza drzwi. Otwieram gwałtownie oczy siadając na pryczy. Przeczesuje palcami włosy, po czym związuje je w luźny kok gumką recepturką. Wstaje i biorę z półki przygotowane wieczorem ubrania. Opłukuję twarz zimną wodą z zardzewiałego kranu i zakładam na siebie dresy oraz bluzkę. Jestem tu już tydzień, powoli zaczynam rozumieć zasady panujące w tym miejscu, mimo iż do końca nie wiem gdzie się znajduje...~ tydzień wcześniej ~
Biegłam ile sił w nogach, wf jest moim ulubionym przedmiotem szkolnym, jeśli można go tak w ogóle nazwać. Jestem w szkole z internatem w stanie Missisipi, w ramach wymiany szkolnej. Ogólnie mieszkam w Polsce, w Trójmieście. Moi rodzice zawsze marzyli, abym poszła do szkoły w USA, dlatego od dziecka uczyli mnie angielskiego. Znam go prawie tak dobrze jak polski. Biegłam po bieżni w kółko 2 kilometry na ocenę. Przodowałam nad koleżankami o około 200 metrów. W porównaniu do polskiej szkoły, gdzie i tak mało kogo obchodzi wf, tutaj jest jeszcze gorzej. Połowa klasy ma zwolnienie, a połowa ćwiczy z przymusu. Skończyłam 2 okrążenie kilometrowej bieżni i usiadłam na trawie po środku, gdzie znajdowało się boisko do futbolu. Aktualnie grali tam chłopcy z mojego rocznika, trenowali do zawodów międzyszkolnych. Rzadko kiedy w Missisipi jest ciepło i można trenować na dworze, więc korzystali póki mogli. Mieliśmy wówczas czerwiec, końcówkę roku szkolnego. Za 2 tygodnie czekał mnie powrót do Polski. Spędziłam w USA cały 2 semestr, czyli już 5 miesięcy. Wówczas martwiłam się ocenami, studiami, na które miałam iść już niedługo, bo w tym roku miałam pisać maturę, w innym terminie niż reszta polskich uczniów bo przez wymianę nie mogłam jej napisać w maju. Martwiłam się obowiązkami, relacjami z ludźmi, samymi błahymi sprawami. Gdybym wiedziała co mnie czeka, na pewno zmieniłabym priorytety.
Po skończeniu wf-u ruszyłam do szatni aby wziąć prysznic i przygotować się na lekcje. Nagle ktoś popchnął mnie od tyłu. Poleciałam do przodu próbując utrzymać równowagę, ale i tak spadłam na ziemie.
- Wracaj do swojej Rosji!- krzyknął jeden z chłopaków idących za mną, prawdopodobnie to on mnie popchnął. Wstałam wbijając w niego wściekłe spojrzenie.
- Patrzcie, Rosjanka się wkurzyła!- śmiał się chłopak, a reszta dołączyła do tego żałosnego przedstawienia. Przez chwile ogarnęła mnie fala złości, prawie straciłam panowanie. Zacisnęłam pięści starając się oddychać i uspokoić, odwróciłam się tyłem i ruszyłam znowu w stronę szatni.
- Jak widać Rosjanie to zwykli tchórze- parsknął chłopak. Zatrzymałam się gwałtownie patrząc na ziemię przez ramię. Odwróciłam się w stronę chłopaka widząc, że stoi do mnie tyłem. Zanim którykolwiek z jego kolegów zauważył, kopnęłam go w zgięcie kolana. Ugiął się spadając na plecy, a ja kopnęłam go w bok.
- Walka!!!- krzyknął jeden z kolegów, a reszta uczniów przyłączyła się do skandowania. Chłopak wstał szybko z ziemi trzymając krzywo gardę. Znam podstawy wyprowadzania ciosów, ale lepiej znam się na samoobronie. Brunet uderzył pięścią w przód próbując trafić mnie w nos, ale wystawiłam bok ręki przed siebie aby osłonić twarz. W tym samym czasie kopnęłam go w brzuch, przez co cofnął się pare kroków.
- Co tu się dzieje?!- dotarł do mnie krzyk nauczycielki. Uczniowie zamilkli, a ja odsunęłam się od chłopaka, który nagle zaczął trzymać się kurczowo za bok.
- To ona zaczęła!- krzyknął automatycznie wskazując na mnie palcem. Przeniosłam na niego wzrok, dając mu do zrozumienia, że zachowuje się jak małe dziecko.
- Do dyrektora, oboje!- oznajmiła donośnie kobieta wskazując dłonią na korytarz prowadzący na teren szkoły.
Dyrektor najpierw poprosił nas o przestawienie naszych wersji wydarzeń. Gdy mówiłam o wyzwiskach, które padły w moją stronę, słyszałam tylko żałosne bronienie się, że „przecież kłamie!". Stanęło na tym, że oboje będziemy mieli wpisane to do kartoteki oraz, że już jutro zorganizują mi lot do Polski.
Jednocześnie byłam zła, że kończę pobyt 2 tygodnie szybciej, z drugiej cieszyłam się, że zobaczę rodzinę. Do końca dnia miałam dostać informacje co do godziny lotu. Do Warszawy leci się około 8 godzin, więc liczyłam, że będę lecieć w nocy, aby dolecieć rano.
Następnego dnia matka z rodziny hostującej obudziła mnie o 6 rano informacją, że o 11:30 mam lot i mam się zbierać aby dojechać na lotnisko. Czułam, że była na mnie zła za tę bójkę. Pewnie nie spodziewała się tego po mnie. Jeszcze czeka mnie podobna gadka z moim tatą w Polsce, jakoś będę musiała się wytłumaczyć.
Wyjechałam z moim opiekunem z Polski o 8:30 w kierunku lotniska. Cała odprawa poszła sprawnie, równo 11:30 wylecieliśmy w kierunku Polski. Planowo 19:30 mieliśmy dolecieć.
O 20:00 wylądowaliśmy w Warszawie. Kolejnym etapem była podróż pociągiem do Trójmiasta. Zabraliśmy bagaże i ruszyliśmy w stronę drzwi z napisem taxi. Gdy stanęliśmy na dworze, gwałtownie podjechała czarna taksówka. Spojrzałam na mojego opiekuna, który wzruszył ramionami i skierował się do samochodu. Otworzyłam drzwi wsiadając na tylną kanapę, a obok mnie usadowił się opiekun.
- Dokąd?- padło krótkie, zwięzłe pytanie ze strony kierowcy, który miał mocny, rosyjski akcent.
- Dworzec centra...- odpowiedział mężczyzna, a kierowca już ruszył spod lotniska. Jechaliśmy bardzo szybko, a prowadzący pojazd co jakiś czas zerkał na nas w lusterku. Nagle skręciliśmy gwałtownie w prawo, w przeciwnym kierunku niż dworzec.
- Przepraszam, czy dworzec nie je...
Strzał. Mój opiekun dostał kulkę w głowę. Wrzasnęłam przerażona odsuwając się jak najbardziej od martwego ciała. Dalej jechaliśmy około 120 kilometrów na godzinę, jakbym otworzyła drzwi i wyskoczyła, miałabym mierne szanse na przeżycie.
- Co się odpier...
- Cisza!- przerwał mi mężczyzna jedną ręką prowadząc, drugą trzymając pistolet wymierzony we mnie.- Spróbuj cokolwiek zrobić, a skończysz jak on- dodał patrząc na drogę, wymijając auta slalomem. Po jakichś 10 minutach niezwykle stresującej jazdy dojechaliśmy na teren za miastem. Nie było widać żywej duszy, tylko pola i lasy. Siedziałam skulona w rogu tylnej kanapy czując na sobie wzrok lufy pistoletu. Nagle mężczyzna zahamował gwałtownie na środku pola.
- Wysiadaj, jak spróbujesz uciec zastrzelę cię, a uwierz mi, umiem strzelać- powiedział niezwykle poważnym tonem. Powoli otworzyłam drzwi od auta i wysiadłam na ciemną polane. Nie wiedziałam, która była godzina, ale na dworze zapadła już noc. W oddali zobaczyłam zarys małego samolotu. Przeszedł mnie kolejny zimny dreszcz. Gdzie mnie wywiezie? Czy będzie ich więcej? Po co jestem mu potrzebna? Mężczyzna popchnął mnie chłodnym pistoletem w kierunku samolotu. Ruszyłam w jego stronę rozglądając się, szukając kogokolwiek lub czegokolwiek co mogłoby mi pomóc.
- Patrz przed siebie- syknął popychając mnie tym razem ręką. Lufę przyłożył mi do karku przeładowując broń. Przełknęłam głośno ślinę próbując nie spanikować. Nie miałam pojęcia czy dożyje jutra, a jak dożyje to w jakim stanie i gdzie.
- Stój- wydał polecenie. Stanęłam jak wryta widząc już samolot w całości.- привет солдат
(privet soldat)- powiedział prowadzący mnie mężczyzna do nadchodzącej postaci.
- Привет (privet)- odpowiedział żołnierz salutując przed nami. Język, którym się posługiwali brzmiał jak rosyjski. Niestety nie znałam go ani trochę.
- а ты говоришь по русски? (a ty govorish' po russki?)- skierował pytanie w moją stronę.
Spojrzałam zdezorientowana na mężczyzn, próbując jakkolwiek ich zrozumieć.
- она говорит по-польски (ona govorit po-pol'ski)- odpowiedział za mnie prowadzący mnie kierowca taksówki.
- Я не говорю по-польски (YA ne govoryu po-pol'ski)- oznajmił zdziwionym tonem żołnierz.- ничего, садись в самолет (nichego, sadis' v samolet)- dodał odwracając się w stronę maszyny. Zostałam ponownie popchnięta tym razem w stronę samolotu wojskowego. Zauważyłam na boku flagę Rosji, to nie wróżyło nic dobrego. Weszłam do środka siadając na jednym z foteli i zapięłam pasy.
- скажи ей сидеть сложа руки и ничего не говорить. (skazhi yey sidet' slozha ruki i nichego ne govorit')- wydał rozkaz pilot po czym zaczął uruchamiać silnik.
- Masz siedzieć, nie odzywać się i nic nie kombinować- przetłumaczył mi siedzący obok mnie mężczyzna.
Po około 9 godzinach dolecieliśmy na miejsce. Widziałam jak żołnierze przysypiają, ale ja czuwałam. Całą noc patrzyłam przez okno widząc tylko ciemność. W okolicach ósmej godziny lotu, na niebie pojawiła się zorza polarna. Piękna zieleń wskazała mi drogę, lecieliśmy na Syberie. Jedynym regionem wojskowym w Rosji gdzie występuje zorza jest właśnie Syberia. Słyszałam o tajnych organizacjach na tych terenach, ale nikt nie znał szczegółów. Wiadomo tylko, że dzieje się tutaj coś niedobrego. Tuż przed lądowaniem żołnierz założył mi kajdanki na nadgarstki. Wysiedliśmy na kilkunastocentymetrowy śnieg. W oddali widziałam szary, wielki budynek. Zbliżał się poranek, słońce delikatnie wznosiło się oświetlając śnieżną polane.
- Naprzód!- wydał polecenie mężczyzna, więc posłusznie ruszyłam przed siebie. Dygotałam z zimna, miałam na sobie tylko bluzę, dresy i już przemoknięte buty sportowe. Po kilkuminutowym marszu dotarliśmy do ogromnej hali, z wielkimi, metalowymi drzwiami. Żołnierze stojący przy wejściu mieli długą broń i palce na spustach. Gdy podeszliśmy bliżej odsunęli się, a brama została otwarta. Wręcz wbiegłam do środka licząc, że będzie mi choć trochę cieplej. Nie czułam palców u rąk i nóg, a twarz była jak zamarznięta.
- отведи ее в лабораторию (otvedi yeye v laboratoriyu)- wydał polecenie jeden z mężczyzn, a ja zostałam popchnięta w stronę długiego korytarza. Nie miałam pojęcia gdzie idę, podążałam za żołnierzami, którzy otoczyli mnie ze wszystkich stron. Po chwili zatrzymaliśmy się i jeden z mężczyzn otworzył duże drzwi. W środku czekali ludzie ubrani w typowe dla lekarzy i naukowców fartuchy. Zostałam posadzona na krześle z oparciem na głowę i nogi, po czym przykuli mnie metalowymi obręczami za nadgarstki i kostki. Rozglądałam się zdezorientowana, próbowałam zrozumieć co się ze mną dzieje. Nagle obok mnie pojawił się naukowiec ze strzykawką z czerwono pomarańczowym płynem. Spojrzałam na niego przerażona próbując wyrwać się z obręczy.
- Uspokój się- warknął po polsku z bardzo silnym, rosyjskim akcentem, przez co ciężko było go zrozumieć. Poczułam ukłucie w przedramię. Z początku nic się ze mną nie działo, dopiero po paru sekundach od wstrzyknięcia poczułam jak płyn rozchodzi się po moich żyłach. Zaczynałam czuć szczypanie, które przerodziło się w ogromny ból. Czułam jakbym płonęła żywym ogniem. Wrzeszczałam czując jak łzy płyną mi po policzkach. Po około minucie wszystko ustało. Otworzyłam zapłakane oczy czując wszechogarniającą mnie złość. Czułam się nad wyraz silna, wyrwałam nadgarstki i kostki z obręczy, po czym wstałam rozglądając się w panice. Zobaczyłam jak kilku żołnierzy zbliża się powoli w moim kierunku, mierząc do mnie z broni.
- Nie podchodzić!- krzyknęłam prosty komunikat. Tylko jeden z nich się zatrzymał, pokazując reszcie, że też mają stanąć. Po chwili usłyszałam szczęk metalu. Spojrzałam w górę, na wyższej kondygnacji sali stał mężczyzna w masce zasłaniającej pół twarzy. Miał metalową rękę z sowiecką gwiazdą. Zeskoczył z około 3 metrowego balkonu lądując tuż przede mną. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić zaatakował mnie kopiąc w brzuch. Przewróciłam się na plecy, uderzając głową o krzesło, na którym siedziałam. Poczułam niemiłosierny ból w potylicy. Mężczyzna z metalową ręką stanął mi na brzuchu, pilnując abym nie wstała. Nie odezwał się ani słowem, zachowywał się jak robot.
- хороший солдат (khoroshiy soldat)- powiedział donośnym głosem mężczyzna, który właśnie wchodził przez drzwi w obstawie kolejnych żołnierzy.
- Co tu się dzieje? Co mi wstrzyknęliście? Gdzie ja jestem?- zadawałam pytania mając nadzieje, że nowo poznany facet będzie chciał mi udzielić odpowiedzi. Poczułam nacisk na brzuch ze strony żołnierza z metalową ręką, jęknęłam głośno próbując za wszelką cenę zdjąć ją z siebie. Jednocześnie czułam jak krew płynącą mi z głowy po karku, skapuje na podłogę.
- отпусти, солдат (otpusti, soldat)- wydał kolejny rozkaz szatyn, a w wyniku tego żołnierz zdjął ze mnie nogę. Wzięłam głęboki oddech podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Witaj w Hydrze!- powitał mnie tym razem po polsku mężczyzna o specyficznej barwie głosu. Po sekundzie skojarzyłam informacje, rozpoznałam tę nazwę, była w muzeum Kapitana Ameryki, które odwiedziłam na wymianie. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Hydra, rosyjska tajna organizacja współpracująca z KGB.
- Co ja tu robię?- spytałam chwytając się za dalej krwawiącą głowę.
- Jak na razie, jako jedyna z dotychczasowych kandydatów przeżyłaś styczność z serum. W takim wypadku będziesz nam jeszcze potrzebna- zaczął tłumaczyć mężczyzna, potencjalny dowodzący tym miejscem. Próbowałam się podnieść, ale z każdym gwałtowniejszym ruchem czułam jak tracę równowagę.
- перевязать ее рану (perevyazat' yeye ranu)- polecił, a w wyniku tego od razu podbiegli do mnie lekarze. Dwójka z nich posadziła mnie z powrotem na krześle, a trzeci zaczął opatrywać mi ranę.
- Wracając... Czy znasz może projekt Czarna Wdowa?- zadał mi pytanie.
- Tak- odpowiedziałam stanowczo.
- Czeka cię coś podobnego, ale w pojedynkę- oznajmił z szerokim uśmiechem. Wbiłam w niego lodowate spojrzenie, czując jednocześnie przeszywający ból w potylicy. Czułam jak szyją mi ranę, bez żadnego znieczulenia. Być może to „serum", które mi podali zwiększa odporność na odczuwanie bolesnych bodźców.
- Jak skończą, udasz się wraz z poznanym przez ciebie Zimowym Żołnierzem do sali treningowej- dodał na odchodne i opuścił pomieszczenie wraz z pięcioma żołnierzami.
Już w tamtym momencie postanowiłam sobie, że nawiąże kontakt z mężczyzną z metalową ręką i z jego pomocą spróbuje stąd uciec.
CZYTASZ
NAZNACZONA
FanfictionAleksandra jest zwykłą dziewczyną, chodzącą do ostatniej klasy liceum. Całe jej życie staje do góry nogami gdy po powrocie z wymiany z USA porywa ją Hydra. Zmienia się w zabójczynię, walczącą u boku Zimowego Żołnierza. Marzy o ucieczce i walce u bok...