ROZDZIAŁ 29

218 20 26
                                    

Minęły nieco ponad dwa tygodnie i nadszedł czas na letni bal, który jak zwykle odbywał się w sobotę. Wszędzie dało się już wyczuć balową atmosferę. Dziewczyny przymierzały wieczorowe suknie i niektóre paradowały w nich po korytarzu jak po paryskim wybiegu. Chłopcy natomiast chowali się w pokojach i tam oddawali się sobie tylko znanym rzeczom, byleby nie wpaść na swoją partnerkę i uchować się od pytań o jej wygląd. Nie mogę też nie wspomnieć o Emily, która moim zdaniem dostawała szału już na parę tygodni przed balem. Oczywiście Lucas jej nie oszczędzał, co często kończyło się bratersko-siostrzanym przekomarzaniem.

Czterdzieści osiem godzin po mojej pamiętnej kłótni z Adamem i Changiem dowiedziałam się od doktora Parka, że w żadnej z próbek krwi nie stwierdził niedoboru żelaza. Powiedział mi o tym w o dziwo pustej bibliotece, gdzie po lekcjach oddawałam wypożyczoną książkę. Całe napięcie, jakie czułam i za sprawą Wilczego Cienia i za sprawą tych niepotrzebnych awantur, uleciało ze mnie w jednym momencie. Musiałam usiąść na krześle, które bibliotekarz skwapliwie podsunął mi pod tyłek, bo nagle opadłam ze wszystkich sił witalnych.

Kiedy już doszłam do siebie na tyle, że mogłam chodzić, wróciłam do akademika, gdzie pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałam, było poinformowanie o świetnych wieściach Changa. Stałam więc przed jego drzwiami z dłonią tuż przy klamce, gdy nagle doszło do mnie, że już się nie przyjaźnimy. Jak robot sklejony z najnędzniejszych, zardzewiałych części skierowałam się do siebie, gdzie zatrzymałam się przy biurku i wzrokiem zabarwionym przez łzy, wpatrywałam się w okno.

Nie wiem, jak długo tak stałam, użalając się nad sobą, kiedy nagle czyjeś ręce odwróciły mnie gwałtownie i znalazłam się w szerokich ramionach, które tak dobrze znałam. Adam ściskał mnie z całych sił, unosząc parę centymetrów nad podłogę. Nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa, po pierwsze ze wzruszenia, a po drugie z powodu miażdżenia mi płuc. Nic mnie to w tamtej chwili nie obchodziło. Postanowiłam nacieszyć się jego bliskością, jak długo się da.

- Wybacz mi, maleńka - powiedział, a ja nie musiałabym słyszeć nic więcej. – Byłem taki zestresowany, najpierw twoim porwaniem, potem tym całym demonem...

- Wiem. - Zdołałam wykrztusić, gdy trochę poluzował to swoje przytulanie. – Nie ty jeden, wierz mi.

- Ha-Jun i Billy wykluczyli jego obecność w szkole. Dowiedziałem się dzisiaj rano, ale nie chciałem przeszkadzać ci w lekcjach. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi ulżyło.

- Chyba jednak sobie wyobrażam - odparłam ze śmiechem.

Adam wreszcie mnie puścił i spojrzał na mnie z powagą. Po jego spontanicznej radości już nie było śladu.

- Musimy porozmawiać - rzekł i usiadł na łóżku, pociągając mnie za sobą. – Przede wszystkim chcę cię przeprosić. Nie powinienem tak podnosić na ciebie głosu.

- Ja na ciebie też - wtrąciłam skruszona.

- Widzisz, zawsze byliśmy tylko we dwoje, a ty byłaś małą dziewczynką, którą musiałem chronić nade wszystko. Dwa dni temu przekonałem się, że jednak nie jesteś już taka mała i na dodatek zmieniłaś się w piękną, młodą kobietę. Troszeczkę ześwirowałem.

- Żeby tylko troszeczkę - mruknęłam.

- Co nie znaczy, że pochwalam twój, hm... związek, ale wiem, iż taka jest kolej rzeczy. Najchętniej trzymałbym cię pod kluczem do setki.

- Matko, Adam. - Przewróciłam oczami.

- Liczę, że twój rozsądek weźmie górę nad hormonami i nie będziesz się nigdzie śpieszyć, rozumiesz? Znam bardzo dobrze zapędy młodych mężczyzn, w końcu sam miałem kiedyś te kilkanaście lat. Tylko jedno im w głowie i nie jest to trzymanie się za rączki.

ZMIENNOKSZTAŁTNI  -  WILCZY CIEŃ   TOM  IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz