Rozdział 5 - Wypad z przyjaciółmi

95 10 0
                                    

Minął niemalże równy tydzień od ich przyjazdu. W tym czasie Dipper zdołał spotkać się z większością swoich przyjaciół oraz nieprzyjaciół z przeszłych lat. Ostatnio jak wyszedł do sklepu tracił na Pacyfikę Północną. Dziewczyna znacznie wyładniała. Zaczęła nosić materiałowe opaski do włosów oraz bezpalcowe rękawiczki. Przestała się malować, a podczas ich spotkania miała na sobie zwiewną, białą sukienkę z wzorem w kwiaty o kolorze limonkowym. Nie mógł z nią jednak długo porozmawiać bo była akurat z Gideonem któremu wyraźnie się gdzieś spieszyło, a ona sama miała jeszcze coś do załatwienia. Pines był z ręką na sercu szczerze powiedzieć, że nie tylko z zewnątrz zrobiła się piękna, ale i wewnątrz (jeśli mógł to stwierdzić po jednej szybkiej rozmowie).

Była niezwykle uprzejma kiedy na nią wpadł, swoją drogą pewnie by jej nie zauważył gdyby nie to za co sam się ganił. Na dodatek później jej nie poznał od razu i musiała go nakierować przez co myślał, że spali się ze wstydu. Rzecz jasne Gideon nie był na tyle łaskawy i nie oszczędził mu uszczypliwości jednak nie miały one negatywnego wydźwięku, bardziej jakby dokuczał dobremu przyjacielowi. Był pozytywnie zaskoczony na tyle by zaproponować wspólne wyjście na miasto. Oczywiście poinformował o tym, że pojawi się również Mabel, a oni zaproponowali, że zaproszą jeszcze kilka osób by spędzić razem czas po tylu latach na co rzecz jasna przystał. Chciał zobaczyć czy znajomości które były w tamtym okresie przetrwały do teraz. Aktualnie siedział przy stole w kuchni starając się nie pobrudzić koszulki, którą wybrał na dzisiejsze spotkanie. To była jedyna jaką miał bez żadnych zszyć i dziur więc starał się żeby do okresu spotkania też tak pozostało. Z resztą nie był już małym dzieckiem by chodzić z palmami od jedzenia na ubraniu, to było zwyczajnie żenujące. Westchnął mieszkać łyżką truskawkowo-czekoladowe płatki pływające na powierzchni mleka. Były okropnie słodkie więc mógł się założyć, że wujkowie nie kupywali ich dla siebie. Jedną paczką stała też w szafce kiedy pierwszego dnia po przyjeździe zszedł na dół i była w połowie pusta więc był więcej niż pewien, że należały do Billa.

Widział je około dwa dni w sklepie i były dość drogie więc nie rozumiał jakim cudem Stanek się na nie zgodził. Westchnął. Blondyn praktycznie nie wychodził na zewnątrz, przynajmniej nigdy go tam nie wiedział oprócz tego pamiętnego dnia jego wycieczki do lasu. Jakby się nad tym zastanowić to nigdy chyba jeszcze nie widział wróżki w Wodogrzmotach. Pewnie to z powodu tego, że magiczne stworzenia wolą się ukrywać. Po dziwnogedonie z tego co pamiętał już chętniej pokazywali się tutejszym jednak od turystów nadal trzymały się z daleka. Z informacji, które wziął z internetu (choć wiedział, że nie powinien mu ufać w takich kwestiach) wynikało, że te stworzenia są niebywale kapryśne oraz złośliwe i zapatrzone w siebie. Ktoś taki jak rubinowooki raczej nie byłby zdobyć ich sympatii prawda? Wywrócił oczami na wspomnienie tego jak wszyscy go uwielbiali. No tak, przecież był on cudownym dzieckiem.

Podniósł się z krzesła zostawiając prawie nietknięte jedzenie na blacie po czym skierował się do wyjścia. Podniósł z podłogi plecak w którym miał wszystko przygotowane po czym powolnym krokiem zaczął iść w stronę drzwi by stanąć przed nimi i zacząć się zastanawiać czy to aby na pewno dobry pomysł. Jasne, chciał ich wszystkich zobaczyć, spędzić wspólny czas. Przecież się stęsknił, jednak jednocześnie obawiał się, że nowa rzeczywistość go dość mocno uderzy czego nie chciał. Pragnął wierzyć, że wszystko wygląda tak jak przed ich wyjazdem z miasteczka. Chciał żyć w tej iluzji z jego głowy, z iluzji wytworzonej przez wspomnienia. Wiedział jednak, że nie było to zdrowe, a nie chciał żeby całkowicie się w tym zatracił i nie dopuszczał do siebie nowych realiów. Nie dość, że krzywdziłby swoich bliskich to jeszcze siebie. Dlatego takim absurdalnym wymysłom mówił stanowczo nie.

Nacisnął klamkę i skierował się w stronę miejsca w którym było umówione spotkanie. Doszedł tam po niecałych dziesięciu minutach choć jak na jego kondycję, która przez okres nieustannego siedzenia w Kalifornii znaczenie podupadła, to było całkiem nieźle. Poprawił czapkę z daszkiem by słońce nie padało mu na oczy po czym nabrał dużo powietrza w płuca i podszedł bliżej osób, które widział, a był pewny, że to ich zaprosili Pacyfika z Gideonem. Wysoki i chudy mężczyzna o czarnych, nieco przetłuszczonych włosach i w rozsuwanej bluzie z wypranym sercem na środku. Ramieniem obejmował dziewczynę niemal tak samo wysoką jak on o fioletowych, krótkich włosach dmuchającą balony z gumy do żucia i wyjątkowo szybko klikającą coś na telefonie. Od razu ich poznał, Roobie i Tambry. Naprzeciwko nich za to stała Wendy wraz, jaka niespodzianka, Billem. Ku jemu szczeremu szokowi fioletowowłosa zerkała na niego kątem oka za każdym razem kiedy się odzywał, a mężczyzna uśmiechał się pod nosem. Miał ochotę przesadnie zademonstrować swoje zdenerwowanie tą sceną jednak nie zamierzał się zbłaźnić przed osobami, które tyle nie wiedział.

Niedługo po nim przyszła jego siostra wraz z Candy i Grendą, a na koniec pojawiła się dwójka blondynów, która tłumaczyła się tym, że ich rodzice się ze sobą spotkali i nie chcieli ich na początku pościć co nikogo specjalnie nie zdziwiło oprócz bliźniaków. Dipper był zaskoczony tym jak ta dwójka dobrze się dogadywała, zwłaszcza tym, że ich rodzice znaleźli też wspólny język. Właściwie to nie działo się nic ciekawego. Nikt nie uciekał przed zmutowanym niedźwiedziem, krasnale nie próbowały nikogo porwać, a oni sami nie robili jakiegoś wielkiego zamieszania. Urozmaiciło się to dopiero wtedy kiedy poszli na lody, a adoptowany uczeń starszych Pinesów zaczął się nudzić. Niby to przypadkiem wygłupiając się z jego siostrą ubrudził delikatnie koszulę platynowowłosego co nie umknęło uwadze szatyna. Zwłaszcza ten mały złośliwy błysk w tych tęczówkach w kolorze bursztynu. Wtedy w ramach zemsty Gideon pobrudził trochę drugiego i tak to wszystko się zaczęło.

Wojna trwała dopóki nie zobaczyli nadjeżdżającego wozu policyjnego. Po tym postanowili się ewakuować na własną rękę żegnając się ze sobą na szybko. Manson pamiętał jak wraz z Mabel i Billem śmiali się niemal do utraty tchu jakby byli nadal tymi małymi dziećmi. Właściwe mógł tak pomyśleć tylko o sobie i starszej siostrze, nie znał przecież wyższego kiedy ten był młodszy. Pamiętał, że jak kładł się spać to szatynka opowiadała wszystkim na dole z energią jak cały chodnik był w roztapiających się przekąskach. Biedne lody. Ogólnie dzień był niebywale udany, chciał by było takich więcej.

Szkoda tylko, że już niedługo miało się wszystko zacząć sypać.

New life || Billdip ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz