Wojna zawsze niosła za sobą poświęcenia. Wraz z walką o to co słuszne, trzeba było pogodzić się z kruchością własnego życia. Nie na każdego czekała szczęśliwa przyszłość, gdy Ludzie z Nieba byli gotowi zapłacić każdą stawkę, by zesłać na Pandorę terror. Niszczyciele naszej świętej ziemi nigdy nie myśleli o możliwych konsekwencjach. Szli twardo do ustalonego przez siebie celu, ale jako Navi nigdy nie oddalibyśmy swojego domu bez walki.
Podczas Pierwszej Wielkiej Wojny o Pandorę do ataku na wroga poprowadził nas Jake Sully. Jeden z Ludzi Nieba, który oddał swoje serce naturze Navi i zyskał przydomek Toruka Makto. Wielki rycerz, którego każdy kojarzył i darzył szacunkiem, nawet jeśli nie wszystkie klany czciły Leonopteryksa jako swojego patrona.
Jake Sully zdołał zjednoczyć klany do wojny, ratując nas przed najgorszym. Uratował wszystkich, oprócz samego siebie.
Toruk Makto zginął przy ciepłym zachodzie słońca w pierwszy dzień letniego przesilenia, gdy tydzień temu zaatakował ze swoim ludem pociąg wroga. Spokojny czas i piękno Pandory, które zdążyły się odbudować na przestrzeni lat w mgnieniu oka poszarzały od tragedii. Utrata wybrańca Wszechmatki była dopiero początkiem złych zdarzeń, ponieważ z zniknięciem filaru doprowadziło to do rozłamu zjednoczenia. Każdy kolejny dzień wydawał się upadać w mroku. A Ludzie z Nieba bez cienia wątpliwości ruszyli do podboju kolejnych fragmentów świata.
Wojna była nieunikniona, usiana ścieżką śmierci.
W kolejnych dniach klan Anurai został podbity. Mój dom zamienił się w krajobraz okrucieństwa i bitwy do utratu krwi. Od lat wróg pragnął dostać nasze artefakty, więc byliśmy dla nich cennym miejscem do zdominowania. I w końcu udało im się pokonać potęgę Anurai.
Nikt nie wyciągnął w naszą stronę pomocnej dłoni, gdy mój niewinny lud stracił dar życia z rąk brudnych oszustów siedzących w niebieskich skórach. Widok lejącej się krwi mojej rodziny nie poruszył nikogo, błagania ucichły w pierwszym dniach. Klany wolały pilnować własnych nosów, a bez Toruka Makto zjednoczenie przestało istnieć. Walczyliśmy sami do momentu, gdy nie było już niczego bliskiego naszemu sercu.
Wciąż czułam ciężar na moich rękach, minęło naprawdę sporo czasu od śmierci mojej rodziny a oni wciąż przebudzali mnie w nocy. Koszmary kotłowały się z tyłu mojej głowy i doprowadzały do szaleństwa. Byłam wtedy bezsilna, moja niemoc bolała mnie bardziej niż było to możliwe. Wyrzuty sumienia nie pozwalały mi normalnie funkcjonować.
Została mi jedynie Ey'rina, moja starsza siostra bliźniaczka i przez niemożliwy przypadek tylko my zdołałyśmy uratować się z pożaru wioski. Niestety uciekając na naszym Mrocznych Koniach, wrogi Avatar zastrzelił je śmiertelnie. Do dzisiejszego dnia zastanawiałam się czy nasza śmierć byłaby wtedy łatwiejsza niż ciągła walka z przeciwnościami losu. Czy to uparte trzymanie się życia miało jakiś większy sens, jeśli z góry byłyśmy na przegranej pozycji i nigdy nie miałyśmy zaznać prawdziwej wolności.
Klan Omaticaya wydawał się najmocniejszym sojusznikiem, z którym każdy chciał mieć dobre stosunki. Mogło się zdawać, że brak wodza mocno się na nich odbiło. Jednak koronacja kolejnego Olo'eyktana była tuż w drodze, a dziewczęta były gotowe zrobić wszystko aby zostać jego ulubioną kochanką.
Quaritchowi było wciąż mało, wygrana nad Torukiem Makto tylko napędziła go do dalszego atakowania ludności Pandory. A jego największymi pionkami w grze byłyśmy my, zmusił nas do zabawy z nowym wodzem żeby całkowicie zawładnąć ludem Omaticaya. Tylko władza oznaczała zabicie Sullyego. Jego śmierć dałaby nam wolność i nietykalność, jedno życie za setki w klanie Anurai. A ponieważ z bliźniaczką byłyśmy jedynymi potomkiniami rodu Tsahik to bez nas ocalały lud pogrążył się w ogromnym chaosie.
CZYTASZ
| zabić sullyego | 𝗡𝗘𝗧𝗘𝗬𝗔𝗠
Fanfic❝CO MYŚLISZ O NOWYM OLO'EYKTANIE OMATICAYA? O NETEYAMIE? TO NADĘTY DUPEK, NAJCHĘTNIEJ SKOPAŁABYM MU TYŁEK.❞ gdzie na barki neteyama spada cała odpowiedzialność za klan, a raye postanawia wykorzystać obecną sytuację dla własnych ko...