Rozdział 11

184 7 3
                                    


Pov Thomas

Brad nadal marudził na temat sprzątania, ale wiedziałem, że był w stanie stać pod drzwiami pokoju (nieważne do którego pójdziemy) i podsłuchiwać naszą rozmowę. Zwierzyłem się Bradowi z mojego małego, sercowego problemu. Nie byłem do końca pewny, jak miałem zakomunikować Dylanowi, że mi się podobał. Kiedy pocałowałem go w pokoju, pomyślałem, że... sam się domyśli. Chciałem mu jeszcze dobitnie pokazać, więc pocałowałem go drugi raz.

Brad twierdził, że Dylan nie oddałby pocałunku, gdyby mu się nie podobało. Sam nie wiedziałem, co miałem o tym myśleć. Nakłaniał mnie do rozmowy. Chciał, abym poszedł po niego i żeby ten posiedział z nami. Domyślałem się, że prędzej czy później wtargnie tutaj. Zrobił to i tak wcześniej niż myślałem. A teraz... kierowaliśmy się w stronę jego pokoju. Tam było chyba najbezpieczniej. Brad mógł w każdej chwili po cichu wspiąć się po schodach i posiedzieć na samej górze. A pokój Dylana był po prostu dalej i podłoga skrzypiała. Zanotowałem sobie w głowie, aby popatrzeć na jej stan i w razie czego ją po prostu wymienić. Nienawidziłem niepotrzebnych dźwięków w domu.

Zarumieniłem się strasznie mocno, kiedy otworzył przede mną drzwi i wpuścił mnie pierwszego. Spojrzałem na cały pokój i spodziewałem się niezłego syfu, ale było tutaj naprawdę czysto. Nie walały się ciuchy po podłodze, łóżko było zaścielone. Nie było brudnych naczyń, tak jak może się spodziewałem. Może. Nie wiem. Sam nie wiedziałem, co spodziewałem się tutaj zobaczyć. Usiadłem na łóżku i czekałem. Zamknął drzwi i przekręcił klucz. Podniosłem brwi do góry, będąc nieźle zdziwionym. Co on kombinował?

— Ostatnio jak rozmawialiśmy u ciebie, wparował Brad — wyjaśnił, a ja pokiwałem głową. — Thomas...

— Może ja zacznę?

— A co, jeśli ja chcę? — zapytał, a ja poczułem, jak jakiś ciężar spada mi z ramion. Poczułem się lekko z tą myślą. — Coś zrozumiałem i... To nie jest łatwe. Nie w naszym przypadku, naszym świecie.

— Chodzi ci o...

— Ja- to trudne, mówiąc o tym. Ostatni raz rozmawiałem z kimś na ten temat z siostrą — powiedział, może za bardzo zachrypniętym głosem, zdradzając, że to zdanie go zabolało. — Chcę z tobą na ten temat porozmawiać, bo jeden błąd gdziekolwiek... Może kosztować całą naszą ósemkę. Już nie szóstkę, bo wiem, jak zacząłeś traktować Theo i Daniela. Są rodziną.

Pokiwałem głową. Oczywiście, że to zrobiłem. Po długich rozmowach zgodzili się na to, co im zaproponowałem. Pragnęli lepszego życia, dobrego życia. Bez zamartwiania się swoim losem. Zapisałem ich do szkoły, co było najważniejszą rzeczą, a potem namówiłem ich na parę rozmów z psychologiem, do którego chodził Brad. Chciałem by poczuli się tak samo ważni, jak każdy inny w tym domu. No, może oprócz tych zwyroli w piwnicy. Dla nich nie miałem litości.

— Tak. Są rodziną.

— Po prostu... — westchnął, a ja uśmiechnąłem się delikatnie. Chciałem dodać mu otuchy. — Boże, to trudne. Trudne, bo... Bo sam nie wiem. Czy właśnie się zbłaźniłem? No oczywiście, że tak! O mój boże! Nawet to potrafię sknocić! I właśnie dlatego ja nie rozmawiam o-

Pochyliłem się, łącząc nasze usta. Czym prędzej usiadłem okrakiem na jego kolanach, a ręce Dylana znalazły się na moich biodrach. Poruszaliśmy ustami w tym samym tempie. Rozwarłem wargi, czując język bruneta. Sapnąłem, kiedy ścisnął mocniej moje biodra. Poruszyłem niby i też po chwili usłyszałem niezbyt głośne sapnięcie Dylana. Oderwałem się od niego i delikatnie uśmiechnąłem.

— Czy to cię uspokoiło na tyle, że możemy normalnie porozmawiać? — zapytałem.

— Sądzę, że..., że jeszcze musisz mnie uspokoić — odpowiedział i właśnie na to liczyłem.

Corrupt and righteous (dylmas, briam, brainho) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz