III

202 23 9
                                    


Jeśli miał liczyć minuty w czasie nierzeczywistych oczywistości, pozostawiających gorzkie rozczarowanie, własnym niewymuszonym i krótkotrwałym momencie, wyszło by za mało. Piętnastominutowa przerwa przeminęła w upłynie nie równoznacznym z odpowiednim wypoczynkiem, przeklinał siebie i pogodę. Świat, na którym stoi i który zgotował mu taki los. Bo wszystko to było fatum, możliwe nikt by się z tym nie kłócił (każdy pracownik w tym dniu mógł potwierdzić swój tragiczny los). Choć o poddaniu się w tej sytuacji nawet nie zdążył pomarzyć. Cel uświęcony był cierpieniem umysłu (bo ludzie to istoty nadto nieprzyjazne) i nóg (na których pracy opierał całe swoje jestestwo).

Ponowne pojawienie się, nie było czymś łatwym. Wciąż słowa o zbyt prostej konstrukcji kołatały się naokoło. Nie mógł ich pochwycić – były czymś niemożliwym do negocjacji i wyparcia. Zostały wypowiedziane i nic nie mogło tego zmienić. Nawet cała fasada odrzucająca fakty (których wprawdzie nigdy nie powinien kwestionować).

Wziął ponowny wdech. Czekają go ciężkie godziny pracy, a może jeszcze gorsze rozważania na temat białowłosego chłopca, który zmącił mu cały dzień słowami niespodziewanymi. Właściwie sam nie mógł stwierdzić jak się z tym czuł. Jednocześnie dziwność zagubienia w tym była nie do wytrzymania – szargała nerwy (boć może się przesłyszał, źle zrozumiał bądź inne takie) – jednak możliwość czucia czegoś ciepłego, rozlewającego się po zmarzniętym ciele, było łatwe do pochwycenia. Miłe, przyjemne i przyłapał się na tym, że to tego właśnie uczucia łaknął.

Ale nie znał tego człowieka, nie znał jego zamiarów (choć ów człowiek nie wyglądał, jakby robił sobie żarty, bądź chciał go w jakiś sposób oszukać). Możliwości jednak była dużo, a głowa już nie wytrzymywała. Musiał się czymś zająć, pożytecznym, pożerającym myśli, ucinającym głośne kołatanie serca na samo wspomnienie niezręcznego uśmiechu i uroczego rumieńca. Musiał to ukrócić, w tej chwili. Wyjaśni sytuację, i albo dojdzie do czegoś (czego Akutagawa nie był pewien) albo do czegoś innego (czego Akutagawa był pewien). Nie było tu dużo dróg wyboru (chyba, że to on zrobi coś jeszcze innego)

Pula możliwości rozciągała się teraz w jego głowie na skalę światową. Błędem było zagłębianie się w tą przepaść – nie może teraz się z powrotem wdrapać po śliskich ściankach. Dziwnym trafem na niebie wymalowany był uśmiech, który w nieuchronności zdarzeń mógł być jego końcem. W gruncie rzeczy, możliwe że i był. Bowiem grymas chłopaka zaprzątał mu racjonalność.

Zacisnął pięść i wyszedł. Mimo wszystkie przeciwności, da radę i nie załamie się pod wpływem osoby, której imienia nawet nie znał.

Zobaczył i przepadł. I zdał sobie sprawę, że nie może zawrócić. Kouyou już go zobaczyła, odsunęła się od jego miejsca pracy, by zająć własne stanowisko (przynajmniej nie wróciła do kuchni, co uroczyście cenił, jak każdą niewielką pomoc). Pozwoliła mu zobaczyć cały lokal, w tym ludzi, których zdążył już obsłużyć i tych, którzy znaleźli się tu w celu schronienia. W tym wszystkim jego wzrok wciąż przykuwał chłopak najbliżej drzwi, bowiem on też patrzył w jego stronę. Wyczekująco i radośnie, jakoby już się z nim umówił – a tego Akutagawa nie pamiętał. Zignorowanie byłoby czymś odpowiednim, aż nadto. Lecz nie mógł tego zostawić, wiedział, że jeśli pozwoli mu odejść bez słowa, to będzie mu mącić dzień, upominać się i uprzykrzać. Musiał to rozstrzygnąć, choćby miał przepaść bez słowa w wyrażeniach niespodziewanych, akcjach niepoprawnych i myślach niedopowiedzianych.

Spojrzał w stronę białowłosego, jakoby miał zaraz rzucić mu wyzwanie. Skinął do Kouyou, ona powinna wiedzieć (splotem przypadków zawsze wiedziała i uśmiechała się zza kasy). Był zdeterminowany i gotowy do konfrontacji z osobą zaprzątającą mu spokój i wprowadzającą do jego życia słońce, dające ułudną nadzieję, której tak dawno nie dane mu było podziwiać. Nadzieja w jego życiu, była bowiem czymś ulotnym, niegodnym pogoni, zawsze gasła przy kilku próbach, więc i on się poddał o gonitwę – nie oferowała mu nic prócz zwiędłych kwiatów.

I był coraz bliżej tego celu, uświęconego karą boską. Bogowie nigdy nie lubili go jakoś szczególnie, co z pewnością utwierdzało spotkanie Dazaia pewnego dnia, w którym zdecydowanie nie miał ochoty poznania autorytetów i nowych idei. Postawienia przed sobą przeszkód, których nigdy nie będzie w stanie przeskoczyć. I nie wiedział, co tak naprawdę go kierowało – czy ten uśmiech, stający się coraz bardziej drażniący, gdy gniew zbierał mu się na wspomnienia nieudanych prób dosięgnięcia do czegoś niemożliwego – czy przez własne myśli, wyczerpujące jego organizm, pozbawiające go złudzeń.

Przyspieszył kroku, chód był praktycznie nie do powstrzymania. Był możliwe tylko kilka od swojego celu, który zaczynał się trochę (jak na gust Akutagawy) peszyć. I w tej chwili czuł niepohamowany przepływ energii, jaką mógłby spożytkować.

A potem zobaczył coś kątem oka. I nieprzewidzianą nagłością zawrócił. Zdawał się widzieć, jak zaskoczony był chłopak tylko kilka metrów(!) od niego. Ale nie mógł tego zobaczyć w pełni, bowiem musiał załatwić kolejną sprawę, bogowie naprawdę go nie lubili. Jego siostra musi zostać wybawiona.

I tak znalazł się w miejscu, zagubiony, targany sam nie wiedział jakim pędem diabła. Rzucając spojrzenia blondynce, przez które powinna dawno leżeć wykrwawiona, a jednak. Uśmiechała się, rozbawiona własnym żartem (którego Akutagawa nie słyszał, ale to i lepiej, pewnie był okropny). Nigdy szczególnie nie lubił Higuchi, była irytująca i głośna. I kręciła się koło jego siostry, z nie wiadomo jakimi zamiarami. A on w gruncie rzeczy, chciał tylko jej szczęścia. By była jego przeciwnością.

Patrzył jak Gin wdycha z rezygnacją. Szepnęła Higuchi ciche przeprosiny i obietnice, których usłyszenia nie był gotowy i nigdy zobligowany do poznania. Poczuł, jak siostra łapie go za dłoń ciągnąc, możliwie najdalej od blondynki. I wreszcie mógł wylać swoje żale (chociaż z pewnością czekała go pogawędka – długa, przeciągająca się cennymi minutami).

– Nie ufam jej – odezwał się, gdy Gin puściła jego dłoń. Zostawiła go na pastwę własnych burzliwych spojrzeń, wygiętych w irytacji ust. Z przykrością stwierdził, że łączyło ich więcej niż był skłonny zazwyczaj przyznać. Nie może dopuścić do jej upadku – nie powinnaś się nią spotykać, nie wiadomo skąd się wzięła i...

– Ryuu.

Zamilkł. Ton jej głosu nie był przepełniony ni złością ni zawodem. Był delikatnym tknięciem czystego materiału, był kolorem różowym, spokojnym, melancholijnym morzem trosk. I Akutagawa nie mógł powiedzieć nic więcej. Uspokojony przez fale rozbijające się o brzegi plaż i sumień ludzkich. Uśmiechnęła się, widząc to.

– Ryuu, wiesz przecież, że Higuchi jest istotą niegroźną, prędzej sobie coś zrobi niż mi – zaczęła, a Ryuunosuke tylko przytaknął (chociaż blondynka była gotowa zrobić sobie krzywdę przez przypadek). Spojrzał na nią przez ramię. Była gdzieś na granicy rozmów z kosmosem a realiami pozostawionymi w ludzkiej formie. Marzycielsko wpatrywała się w sufit, w poszukiwaniu zapewnień o szczęściu . A gdy zobaczyła, że skierowali w nią swe spojrzenia poderwała się gwałtownie, mało się nie przewracając, ukazując im szeroki uśmiech i koszulkę z Davidem Bowiem. Westchnął. Nie mogła być złym człowiekiem.

Pokiwał głową, przyznając niemą rację – trudno było mu przyznać się jawnie do błędu, a to odpowiadało i jej i jemu. Przegryzł policzek od środka.

– Martwię się o ciebie, wiesz. Że będę cię potem pocieszać, nie wiem czy bym to zniósł. Boję się, że cię zrani – powiedział wreszcie. A Gin pięknie się zaśmiała, tak rozczulającą, wyśmiewając go, że poczuł, jak głupio to wszystko brzmiało, i jak jego zmartwienia były niepoważne.

Położyła mu dłoń na ramieniu.

– Nie przejmuj się. Obiecuję, że umiem wybierać pośród ludzi – zapewniła – a nawet jeśli, to poradzę sobie, przysięgam Ryuu – potarła jego ramię w niemym potwierdzeniu – poza tym myślę, że teraz masz coś innego na głowie – wskazała mu ten przeklęty stolik, gdzie siedział jeszcze bardziej przeklęty chłopak – widziałam, szedłeś do niego. Dokończ, to co miałeś.

Zastał chwilę potem pchnięty do tyłu (o mało się nie przewrócił, Gin miała siłę godną go pokonać). I jego uwaga znów była skupiona na rzeczy właściwej. I miał nieszczęsne wrażenie, że nic nie zdoła go powstrzymać przed dokonaniem owego czynu, który w swojej niepoprawności, wybijał się na piedestał jego własnych możliwości. Chciał tylko i wyłącznie wyjaśnić całą tę sytuację, najprostszym sposobem - rozmową. Pozostawało mu mieć tylko nadzieję (kurczowo się go trzymała, uparcie nie chciała puścić, chociaż już się z jej brakiem pogodził), że wszystko pójdzie dobrze i bezproblemowo.

trzody owiec uwikłane w piwonie; shin soukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz