IV.II

141 24 2
                                    


– Nie rozumiem – powiedział nagle, kręcąc głową – nie znasz mnie, nigdy nie zamieniliśmy słowa, dlaczego chcesz się ze mną umówić? – zadał pytanie, na które Atsushi był przygotowany, miał słowa w garści - nie pozwalając im uciec - ale teraz gdy tylko na chwilę rozluźnił pięść, one rozwiały się z lekkim wiatrem, przywodzącym na myśl pędzące, niezatrzymane wahania.

Nie wiedział, jak na powrót to wszystko poukładać, lecz nie mógł tego tak zostawić. Musiał walczyć o szczęście (na które zasłużył. A jeśli ten osobnik ma mu w tym pomóc, niech i tak będzie).

– Cześć – wyszczerzył ząbki w uśmiechu (albo próby uśmiechu), starając się zachować racjonalnie – jestem Nakajima Atsushi – wystawił rękę, i założył, że albo ten odejdzie albo on zejdzie pod ziemię, prosząc niebiosa o odkupienie win. Akutagawa jednak nawet nie mrugnął, wpatrywał się w jego twarz, jakoby nie był człowiekiem, a istotą z planet odległych marzeń, bądź koszmarów, jak zdołał się pogodzić – proszę uśnij ją, nie chcę żeby było niezręcznie – poprosił., prawie błagalnie.

Akutagawa zdawał się myśleć nad tą prośbą, a potem litując się nad jego losem, wziął ciepłą rękę w tą swoją zimną i gładką. Złożoną z atomów marmuru, nieskazitelnego materiału, tak miłego w dotyku, że Atsushi zapragnął trzymać ją w uścisku, na tyle długo, jak wypada, albo i dłużej. Strata równała się z rozczarowaniem ważącym tysiące igiełek, wbijających się jedna po drugiej – choć z pewnością dramatyzował.

Zapadła chwila ciszy, niekomfortowej dla obu z nich. Była ona dogłębna i nieprzyjemna, bowiem cisza stwarzana na tle głośnych rozmów, nigdy nie prowadziła do szczęśliwego zakończenia, którego Atsushi pragnął.

– Nie przedstawisz mi się? – zapytał z miłym uśmiechem, próbując uratować - nieistniejącą w prawdzie - rozmowę.

Ryuunosuke zakpił z niego, wskazując na plakietkę. Może nie był to najmądrzejszy ruch. I może ta próba umówienia się nie była dobrym pomysłem, przeliczył swoje możliwości.

– Jesteś interesujący – wypalił nagle, to wypadło tak szybko i niekontrolowanie, że sam się przeraził. Nie miał w głowie nic, oprócz tego jak nieprzemyślanie się to ułożyło. Ale Akutagawa wyrzucił z siebie coś na kształt śmiechu, suchego i drętwego. Aż zobaczył jakiś grymas zrobiony z ust – doszedł do wniosku, że był to uśmiech, mały (wmawiał sobie że radosny), ale wciąż istniał i trzymał się przez kilka sekund. Rozczuliło go to w dziwny sposób (nie znał tego człowieka!).

–Jako człowiek, czy obiekt? – znów zbił go z właściwego tropu, gdzie próbował układać sobie możliwości odpowiedzi.

– Oczywiście, że jako człowiek!

– Więc czym, jako człowiek, mogę cię interesować? – zapytał Akutagawa, opierając się na dłoni, podtrzymującej przez łokieć na stole. Spoglądał na niego w sposób, już nie tyle co zmęczony, a zainteresowany rozmową, ogniki w oczach podskakiwały do tatku słów, przeobrażając się w prawdziwe wyobrażenia i akcje. A same chmurki witające w nich powoli się wybielały, oznaczając swoją obecnością, że coraz łatwiej będzie je zakolorować na dowolny kolor (Atsushi chciałby żeby to był zielony; kolor rozkwitu, wiosny i radości).

I w całej tej sytuacji, kiedy patrzył na drugą osobę, rozmawiając w sposób inny niż zawsze, znalazł się po drugiej stronie jakiegoś odległego świata, na którym zdawało mu się, że żył sam. Potem znalazł klucz do drzwi, a otwarcie ich, było przepełnione porażkami wagi poważnej, gdy się już z nimi uporał, czekało go coś gorszego – wędrówka donikąd. Nie mógł jej inaczej określić, jeśli cel jest przyćmiony, ba!, niewidoczny dań. Nad wszelakimi urodzajami – szukał. Sensu, drugiego człowieka, siebie. W tym momencie miał wrażenie, że to nastało. Na drodze krzyżowej, gdzie obiecany pielgrzym nigdy się nie pojawił, odnalazł duszę skorą zaspokoić jego głód, pragnienie i gotowa była wypełnić jego brakujące uczucia.

Rozważania i marzenia, zostały przerwane, kiedy Ryuunosuke wstał z krzesła, skrzypiąc nim przeraźliwie i niepotrzebnie, zaraz po tym jak uzyskał odpowiedź (która właściwie nie była ani trochę mądra).

- Aha.

I Atsushiemu znów przyszło rychło patrzeć na jego oddalające się już plecy. Odwrócił się w poszukiwaniu Lucy, potrzebował komfortu. Dwa razy! Dwa razy udało mu się go odstraszyć. Atsushi westchnął, kiedy zobaczył, jak przyjaciółka próbuje nie wybuchnąć śmiechem na cały lokal (właściwie to ją rozumiał). Sam się na to uśmiechnął, może naprawdę nie była to osoba dla niego, i w odległym świecie spotka więcej osób, godnych jego uczuć i wrażeń.

Spojrzał w stronę okna, po kilku godzinach męki (a przynajmniej Atsushiemu się tak wydawało), wyglądało na to, że śnieżyca wreszcie odpuściła. Teraz wystarczyło tylko poczekać aż odśnieżą ten zaułek, i będzie wolny. Z pustym sercem, którego wypełnienie zajmie dużo wieków i jeszcze więcej urodzajów w patrzeniu na co szczęśliwszych ludzi.

Akutagawa jednak wrócił, z delikatnym rumieńcem (Atsushi doskonale go widział!), wręczając mu świstek papieru. Na nim, czarnym długopisem, zapisany był szereg cyfr, zwięzłym małym pismem. Nakajima spojrzał na niego z uśmiechem na tyle dużym, radosnym i sam nie wiedział, czym jeszcze. A Ryuunosuke odpowiedział tym samym – możliwe, że trochę mniejszym (możliwe, że praktycznie niewidocznym).

Mogli tu przez jakiś czas nie odśnieżać. 

trzody owiec uwikłane w piwonie; shin soukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz