03 • black hole

60 6 0
                                    

• • • OREGON, Salem • • •

Dni mijały kiedy Penelope próbowała na nowym leku naprawić swój niezdrowy tryb snu. Nocne mary opuszczających ją ludzi we śnie powoli odchodziły zostawiając za sobą ziejącą i pustą dziurę, którą Pen czuła, że MUSI czymś zastąpić. Miała wrażenie, że ta wyrwa z każdym dniem, gdy nic się nie dzieje zaczyna się powiększać, pochłaniać ją w całości jak czarna dziura. Za każdym razem kiedy brała leki sądziła, że ta wewnętrzna pustka minie, albo połączy się z cudownym stanem otępienia. Czuła jakby znajdowała się w samym epicentrum burzowej pustki, a wiadomo, że największa cisza znajduje się właśnie tam.

Z letargu wyrwało ją ramię jej przyjaciela, które łagodnie ją objęło. Przyjemne uczucie rozlało się po jej skórze jakby zanurzyła się w rozkosznie ciepłej wodzie. Tam gdzie jego palce ją dotykały czuła lekkie mrowienie, które powodowało u niej delikatny uśmiech. Odwróciła wolno głowę w jego stronę, a on mimo tego, że wyczuł jak mu się przygląda mruknął tylko pytająco i naznaczył nowy szlak opuszkami palców na jej nagim ramieniu.

— Nic, nic. — odmruknęła na nowo wpatrując się w ekran telewizora. Odetchnęła głęboko i wróciła do pogrążania się w myślach. W momencie, gdy wyglądała jakby siedziała spokojnie i obserwowała akcję filmu, to miała wrażenie, że myśli jej galopują, serce przyspieszało, zwalniało, skręcało, spadało i tak na okrągło. Westchnęła ciężko opierając głowę na ramieniu przyjaciela. Taa, przyjaciela... Poniekąd to był fakt, że Henrick Clifford był dla niej cholernie ważny, a przecież przyjaciele są po to, aby wzajemnie się wspierać prawda? Zrozumiałby, tak? Zrozumiałby, gdyby chciała powiedzieć jak ten głupi lek bestialsko wrzucił ją w pustą przestrzeń, gdzie nawet nie słyszała jak wydycha nosem powietrze? Gdzie nie słyszała rytmicznego uderzenia własnego serca? Gdzie ta, wspomniana już, pusta przestrzeń wydawała się jednocześnie nie istnieć i ją przerażać, ale też witać jak starego druha i zapraszać w znajome progi?

No właśnie, nie zrozumiałby.

Dość samolubnie uważała, że sieczka jaką posiadała w głowie nigdy nie będzie zrozumiana przez nikogo w stu, pięćdziesięciu czy chociażby piętnastu procentach. Wiedziała, że chłopak obok niej, dający jej więcej ciepła, niż jej rodzice zmartwiłby się w takim stopniu, że nie potrafiłby nic innego zrobić jak spróbować jej pomóc... Znowu. Zatoczyłby się kolejny krąg, w którym jej duma nie pozwoliłaby mu na pomoc. Czuła, jakby się miotała w stanie nieważkości dramatycznie próbując odsunąć się od tej pustki, jednak każde najdrobniejsze machnięcie w inną stronę tylko bardziej zbliżało ją do przerażającego stanu. Westchnęła ciężko i ułożyła się wygodniej, mina jej zrzedła jeszcze bardziej kiedy zerknęła na wyświetlacz telefonu nie widząc żadnych nowych powiadomień.

Henrick obserwował ją uważnie. Sam Bóg tylko wiedział od kiedy Penelope wkroczyła na pierwszy plan w jego myślach, a kiedy tylko pojawiała się w zasięgu jego wzroku, skupiał uwagę tylko na niej. Na jej czerwonych czy wcześniej czarnych włosach, na tych metalicznych oczach, które albo łagodniały jak poranna mgła albo wyglądały jak ostry kawałek metalu, w którym każdy kto jej podpadł mógł się przejrzeć po raz ostatni. Nikt tak dobrze nie wiedział jak właśnie Henrick, że osiemnastolatka miała naprawdę okrutną "drugą" stronę, gdy ktoś jej zaszedł za skórę. Ostatnim razem też właśnie to zrobił, tak głęboko wwiercił się ze swoimi brutalnie szczerymi słowami, że oberwał, w jego mniemaniu całkowicie słusznie.

Cisza między nimi nie została zagłuszona nawet przez krzyki ładnej aktorki w oglądanym przez nich horrorze.

— Powiedz... — chrząknął przed kontynuowaniem zdania zwracając na siebie uwagę dziewczyny. Zdążył zauważyć jak drgnęła kładąc telefon ekranem do dołu jakby bojąc się samego delikatnego tonu jego głosu. — Coś więcej wiadomo na temat tego typa, o którym ostatnio rozmawialiśmy?

VALPROATE • jeff the killerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz