Rozdział 1

430 66 5
                                    


To nie był łatwy początek dnia. Poprzedniego dnia, a właściwie nocy, grałem do 3 rano. A teraz, jak gdyby nigdy nic powinienem wstać i iść na uniwersytet. Pozbierałem się z łóżka, poszedłem do łazienki, a tam mój wzrok padł na, jeszcze widoczne, malinki dookoła szyi. Jakbym miał jakąś ospę! Oznaczyli mnie, tak po prostu! Westchnąłem ciężko, będę musiał znowu znieść spojrzenia innych, a chować to przed ojczulkiem.

Dobrze, że jestem znany z chodzenia w sweterkach, więc noszenie golfu, by zakryć ślady, nie będzie problemem. Włosy standardowo ułożyłem na żel, okulary nałożone zostały od razu po wstaniu. Nie muszę ich nosić, jednak już się przyzwyczaiłem do tego. Wygląd kujona na uczelni zawsze powodował inne podejście do mnie przez wykładowców.

Zszedłem na dół i zabrałem się za robienie śniadania dla mnie i taty. Gdy było gotowe, wyszedłem przez dom odebrać pocztę, aby tatko miał co czytać. Zasiadłem do stołu z książką i czekałem, aż zejdzie na dół. Spojrzałem na zegar. Dokładnie za trzy minuty. I nie pomyliłem się, gdy duża wskazówka na zegarze wskazała 6:33, mój rodzic zszedł na dół i zaszczycił mnie swoją obecnością.

Siedzieliśmy w ciszy, jedząc. Po piętnastu minutach odszedłem od stołu, dziękując za posiłek i ruszyłem do auta. Poranków z ojcem nie lubiłem, więc jak najszybciej wyszedłem z domu i wsiadłem do samochodu, wrzucając wcześniej plecak na miejsce pasażera.

Z ostrożnością ruszyłem, bo byłem pewien, że jak zwykle za każdym razem, ojciec stoi w oknie i patrzy. Jechałem do szkoły, słuchając muzyki z radia. Nagle włączyły się wiadomości, a tam mówili o zawaleniu się dachu któregoś z uniwersytetów. Szkoda, że nie mojego. Dojechałem na miejsce i wysiadłem, biorąc plecak w ręce.

Westchnąłem cicho, idąc przed siebie. Dużo wrażeń mnie dzisiaj czekało. Po pierwsze, znalezienie Louisa, który nie umiał usiedzieć na miejscu i zawsze gdzieś się szwendał po uczelni. Po drugie, kolokwium.

Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazał się zatłoczony korytarz pełen obcych ludzi. Nie, żebym znał całą swoją uczelnię, po prostu niektórzy rzucali się w oczy, aż za mocno, jeśli wiecie, o czym mówię. Co oni tu do cholery robią? Przeszedłem obok nich, starając się nie warczeć. Nienawidzę tłumów. Dotarłem pod swoją salę, a tam usiadłem na parapecie. Ciekawe kiedy... — Siema! — Louis się zjawi. No, o wilku mowa.

— Hej — uśmiechnąłem się do niego.

— Co tu się dzieje? — parsknąłem cicho, rozglądając się po otoczeniu. Tyle ludzi ostatnio było na rozpoczęciu roku, ale nigdy nie widziałem, by było ich aż tyle, co teraz.

— Słyszałeś o tym zawaleniu się uniwersytetu, nie? Teraz wszyscy stamtąd będą się uczyć u nas! Będzie makabra stary! — burknął Louis.

Sam nie byłem pewny tego pomysłu. Wszyscy razem z dwóch szkół? W jednych salach? Zobaczymy...

Po kilku minutach sala otworzyła się, a studenci zaczęli wchodzić. Sam z przyjacielem przepchnęliśmy się pierwsi, aby mieć gdzie usiąść.

— Serio nie mogli ogarnąć tego wszystkiego? Na przykład na zdalne pójść — westchnąłem, wchodząc na górę i zajmując swoje ulubione miejsce. Tylko ja miałem takie szczęście, by trafić na kolejną szkołę, która przyjmuje poszkodowanych.

— Przepraszamy, wolne? — usłyszałem pytanie i spojrzałem w górę. Wtedy mój wzrok spotkał się z dwoma brunetami, których skądś kojarzyłem.

— Och — wyrwało mi się. — Tak, jasne — mruknąłem i szybko spuściłem głowę. Nie mogą mnie poznać, nie mogą! Delikatna panika zawładnęła moim ciałem. Zayn usiadł po mojej prawej, a Liam po lewej. Siedziałem między nimi, czując, jak gorąc pali moje policzki. Dlaczego Louis siedział dzisiaj piętro niżej?!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 17, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

dangerous triangle - ziallamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz